[Recenzja] Sonic Youth - "Daydream Nation" (1988)



"Daydream Nation" okazał się dla Sonic Youth prawdziwym przełomem. Zespół, wcześniej znany wyłącznie w niszy wielbicieli noise rocka, za sprawą tego wydawnictwa z impetem wdarł się do mainstreamu. Kwartet w końcu został doceniony przez szersze grono krytyków muzycznych i prezenterów radiowych, a następnie przez słuchaczy. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, album zaistniał na listach sprzedaży. Przynajmniej w Europie (99. miejsce w Wielkiej Brytanii, 91. w Belgii). W Stanach pewną przeszkodą były problemy z dystrybucją, związane z plajtą tamtejszego wydawcy niedługo po premierze. Dziś jednak longplay spotyka się z tak samo wielkim uznaniem po obu stronach Atlantyku, lądując na większości list najlepszych płyt swojej dekady i wszech czasów. Ten sukces wynika w znacznej mierze z przystępności zawartego tu materiału. Muzycy położyli jeszcze większy nacisk na melodie, czasem całkowicie rezygnując z typowego dla siebie zgiełku, czego najlepszym przykładem duży singlowy przebój "Teen Age Riot".

Zespół nie zrezygnował jednak z całkiem ze swojej bezkompromisowej postawy. Świadczy o tym chociażby fakt, że wśród czterech promujących album singli znalazł się też ten najmniej komunikatywny kawałek, czyli inspirowany muzyką konkretną "Providence". Nawet nakręcono do niego teledysk, co było już kompletnym wariactwem. Całkowitym przeciwieństwem tego nagrania wydaje się wspomniany już "Teen Age Riot", rzecz niemalże piosenkowa, z autentycznie chwytliwą melodią i nieszczególnie, jak na standardy tego zespołu, hałaśliwym brzmieniu. Utwór zdaje się wręcz zbliżać do indie rocka, choć muzycy bynajmniej nie zaczęli nagle grać zupełnie konwencjonalnie - nie rezygnują tu z nietypowego strojeni gitar czy standardowy dla nich brak refrenu. Te same elementy, włącznie z melodyczną wyrazistością, charakteryzują także większość pozostałych utworów, w których jednak więcej dźwiękowego brudu, dysonansów i innych zgrzytów. Na tym tle nieco wyróżniają się "Rain King", "I Wonder" oraz wolniejszy "Hyperstation", w których muzycy dla odmiany unikają melodii, zbliżając się do swoich korzeni.

"Daydream Nation" ma, niestety, jedną poważną wadę. Album ukazał się w czasach, gdy coraz większą popularność zaczęły zyskiwać płyty kompaktowe. Format ten dał możliwość upchnięcia większej ilości muzyki na jednym krążku, z czego chętnie korzystało wielu wykonawców, w tym też Sonic Youth. "Daydream Nation" trwa 70 minut (w wersji winylowej ukazał się na dwóch płytach), czyli niewiele krócej niż dwa poprzednie albumy zespołu razem wzięte. Jednocześnie wydaje się od nich bardziej jednorodny. Większość utworów bazuje na tych samych patentach, co najwyżej inne są proporcje między melodyjnością a zgiełkiem. Trudno wysłuchać mi całości z takim samym zainteresowaniem. Bardzo udany jest początek, w postaci utworów "Teen Age Riot", "Silver Rocket", "The Sprawl", "'Cross the Breeze", świetnie łączących melodyjność z ciekawymi rozwiązaniami brzmieniowymi, przy czym w każdym kolejnym coraz większy nacisk stawiany jest na to drugie. Później jednak napięcie spada, rozbrzmiewają kolejne podobne, ale już nie tak wyraziste kawałki. Chwilę urozmaicenia daje "Providence", ale jako część płyty jest to tylko mało ciekawy przerywnik. Ciekawiej robi się dopiero pod koniec albumu, w tych bardziej eksperymentalnych nagraniach, jak "Rain King", a zwłaszcza "I Wonder" i "Hyperstation", które pomimo całkiem innego charakteru - pierwszy jest bardziej intensywny, drugi stawia raczej na budowanie niepokojącego klimatu - są częściami większej całości. Na części wydań umieszczono je na jednej ścieżce, podpisanej jako "Trilogy". Jak łatwo się domyślić, jest też trzeci segment - najbardziej tu agresywny, niemalże punkowy "Eliminator Jr.", który na miejscu zespołu i producenta odrzuciłbym w pierwszej kolejności. 

"Daydream Nation" to klasyk, mający niemały wpływ na późniejsze dokonania tzw. rockowej alternatywy, dlatego zdecydowanie powinno się go przesłuchać, jeśli chce się mieć jakieś pojęcie o tego rodzaju muzyce. Warto poznać go też z tego względu że po prostu zawiera sporo bardzo fajnego grania, nawet jeśli całość jest o dobre pół godziny za długa, a środkowa część albumu praktycznie nic nie wnosi. Osobiście preferuję jednak dwa poprzednie wydawnictwa Sonic Youth, bardziej zwarte oraz trochę mniej jednostajne "Sister" i "EVOL". Co do samego "Daydream Nation", polecam rozszerzone wydanie z 2007 roku, na którym wśród licznych bonusów znalazł się ciekawy wybór przeróbek kompozycji innych wykonawców, w tym The Beatles, Neila Younga czy Captaina Beefhearta.

Ocena: 7/10



Sonic Youth - "Daydream Nation" (1988)

1. Teen Age Riot; 2. Silver Rocket; 3. The Sprawl; 4. 'Cross the Breeze; 5. Eric's Trip; 6. Total Trash; 7. Hey Joni; 8. Providence; 9. Candle; 10. Rain King; 11. Kissability; 12. Trilogy (The Wonder / Hyperstation / Eliminator Jr.)

Skład: Thurston Moore - gitara, pianino, wokal; Lee Ranaldo - gitara, wokal; Kim Gordon - gitara basowa, gitara, wokal; Steve Shelley - perkusja
Producent: Nick Sansano i Sonic Youth


Komentarze

  1. dla mnie nie 7/10 tylko co najwyżej 9/10, mój drugi ulubiony album ich po Washing Mashine, a długość nie przeszkadza, więcej muzyki ciekawszej w związku z tym.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)