[Recenzja] Frank Zappa - "Sheik Yerbouti" (1979)



"Sheik Yerbouti" sprzedał się ponoć w ilości dwóch milionów egzemplarzy na całym świecie - lepiej niż jakiekolwiek inne wydawnictwo Franka Zappy. Popularnością cieszył się na pewno w Kanadzie, gdzie osiągnął status złotej płyty. Osiągnął też sukces w Skandynawii, gdzie wielkim przebojem był promujący go singiel "Bobby Brown". Nieco słabiej sprzedawał się na tych najważniejszych rynkach, w USA i Wielkiej Brytanii, choć w chwili wydania trafił do notowań. To i tak całkiem spore dokonanie jak na album w zasadzie koncertowy, choć mocno podrasowany w studiu. Materiał zarejestrowano podczas kilku serii występów w nowojorskim Palladium (30 i 31 października 1977 roku) oraz londyńskim Hammersmith Odeon (25-27 stycznia i 28 lutego 1978 roku). Następnie nagrania zmiksowano w taki sposób, aby nie przypominały koncertowych rejestracji, przy okazji dogrywając wiele nowych partii. Zarówno na scenie, jak i w studiu, Zappie towarzyszyli przede wszystkim tacy muzycy, jak znani już z poprzednich płyt Terry Bozzio i Patrick O'Hearn, a także klawiszowcy Tommy Mars i Peter Wolf, perkusjonalista Ed Mann oraz gitarzysta Adrian Belew, późniejszy współpracownik Davida Bowie i Talking Heads oraz wieloletni frontman King Crimson.

Dwupłytowy album pokazuje przede wszystkim tę bardziej humorystyczną, pastiszową stronę Zappy. Już sam tytuł "Sheik Yerbouti" to gra słów - wymawia się go tak samo, jak "Shake Your Booty", czyli tytuł dyskotekowego hitu KC and the Sunshine Band z 1976 roku. Stylistyka disco zostaje zresztą sparodiowana w kawałku "Dancin' Fool". Nie brakuje tu też pastiszów innych popularnych w tamtym czasie stylów, jak punk rock lub heavy metal ("Broken Hearts Are for Assholes", "I'm So Cute", "Jones Crusher"). Zdarzają się również kpiny z ckliwych ballad miłosnych, czego przykładem "I Have Been in You", nawiązujący do "I'm in You" Petera Framptona, czy słynny "Bobby Brown". Zaś w takim "Flakes" upieczono kilka pieczeni na jednym ogniu, nabijając się jednocześnie ze skomercjalizowanego fusion, pompatycznego rocka progresywnego i... Boba Dylana, którego głos świetnie tu imituje Belew. Wszystkiemu towarzyszą, oczywiście, satyryczne, pełne specyficznego humoru teksty. Czasem jednak robi się nieco poważniej, jak w porywającym gitarowym popisie Zappy "Rat Tomago" (będącym de facto fragmentem solówki jednego z wykonań "The Torture Never Stops") czy w jazzującym "Rubber Shirt", w którym na pierwszy plan wychodzi O'Hearn. Gdzieś pomiędzy wygłupami, a graniem o większych walorach artystycznych, mieszczą się chociażby nieco post-punkowy "City of Tiny Lites" oraz dwunastominutowy "Yo' Mama", z długim instrumentalnym fragmentem.

Jak już wielokrotnie wspominałem, nie jestem wielbicielem tych najbardziej prześmiewczych dokonań Franka Zappy. Parodiując mniej ambitne muzyczne style, a wiec sięgając po ich elementy, siłą rzeczy gra w mniej wartościowy sposób, poniżej możliwości własnych i swoich współpracowników. Oczywiście, nawet w tych pastiszowych fragmentach zdarzają się bardziej złożone partie i całkiem kreatywne pomysły, jednak te wygłupy obniżają poziom. Na "Sheik Yerbouti" nie brakuje na szczęście ciekawszych momentów, choć zdecydowanie nie jest to jeden z moich ulubionych albumów Zappy.

Ocena: 7/10



Frank Zappa - "Sheik Yerbouti" (1979)

LP1: 1. I Have Been in You; 2. Flakes; 3. Broken Hearts Are for Assholes; 4. I'm So Cute; 5. Jones Crusher; 6. What Ever Happened to All the Fun in the World; 7. Rat Tomago' 8. We've Got to Get into Something Real; 9. Bobby Brown; 10. Rubber Shirt; 11. The Sheik Yerbouti Tango
LP2: 1. Baby Snakes; 2. Tryin' to Grow a Chin; 3. City of Tiny Lites; 4. Dancin' Fool; 5. Jewish Princess; 6. Wild Love; 7. Yo' Mama

Skład: Frank Zappa - gitara, wokal (LP1: 1-3,9, LP2: 1,4-7), dodatkowy wokal; Adrian Belew - gitara, wokal (LP1: 2,5, LP2: 3), dodatkowy wokal; Tommy Mars - instr. klawiszowe, wokal (LP2: 6), dodatkowy wokal; Peter Wolf - instr. klawiszowe; Patrick O'Hearn - gitara basowa, wokal (LP1: 3,6,8), dodatkowy wokal; Terry Bozzio - perkusja, wokal (LP1: 3,4,6,8, LP2: 2,6); Ed Mann - instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; David Ocker - klarnet (LP2: 6); Napoleon Murphy Brock - wokal (LP2: 6), dodatkowy wokal; Randy Thornton - wokal (LP2: 6), dodatkowy wokal; Andre Lewis - dodatkowy wokal
Producent: Frank Zappa


Komentarze

  1. Specjalnie wybrałeś tę płytę do recenzji po Dylanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie. Recenzje Dylana i Zappy następowały po sobie także w poprzednich miesiącach.

      Usuń
    2. Wyszedł ciekawy kontrapunkt. Tylko oceny mogą sugerować, że płyta Dylana jest bardziej warta uwagi. A przecież Dylan to głównie teksty, Zappa - muzyka.

      Usuń
    3. Tak uważam. Akurat "Desire" to jeden z tych albumów, na których Dylan przyłożył większą wagę do warstwy muzycznej, a w rezultacie jest to jedno z jego największych osiągnięć. Na "Szejku" Zappa jest daleko od swoich - i od ogólnie muzycznych - wyżyn.

      Usuń
    4. Nawet najsłabszy Zappa jest więcej warty muzycznie niż najlepszy Dylan. Nie mówiąc już o Dylanie po okresie elektrycznym, gdy powrócił on do grania folku, który to styl muzyczny najlepiej chyba podsumował Lehrer.

      Usuń
    5. Uważam, że nie da się obiektywnie porównać muzyki o kompletnie innych założeniach i wykorzystujących odmienne środki wyrazu, dlatego kwestia Zappa vs. Dylan sprowadza się raczej do indywidualnych preferencji. Ja w dyskografiach oby artystów znajduję zarówno albumy, które mnie zachwycają, jak i są mi obojętne lub wręcz odpychają. Nawet jeśli u Zappy znajduję więcej tych pierwszych, to nie uważam tego za powód, by deprecjonować dorobek Dylana.

      Usuń
    6. Nie masz czasem dość tej dylanowskiej pentatoniki i tych ciągnących się bez wyraźnego celu zwrotek i refrenów?

      Usuń
    7. Do JD i tezy "Nawet najsłabszy Zappa jest więcej warty muzycznie niż najlepszy Dylan"

      W życiu nie czytałem bardziej kuriozalnej oceny. Czy to znaczy, że Highway 61 Revisited jest słabszy od najsłabszej płyty Zappy? Kompozycje Dylana na jego płytach może nie powalają muzycznie, ale jako same kompozycje są genialne, co pokazało setki wykonawców coverując te kompozycje i nadając im nowe życie (choćby Hendrixowska wersja All Along the Watchtower). Bez sensu jest porównywanie Dylana z Zappą pod kątem muzycznym, bo oni są geniuszami w dwóch zupełnie odrębnych światach. Ja nigdy nie miałem problemu, żeby słuchać obu tych geniuszy. Wystarczyło żeby przed odsłuchem włączyć przełącznik między tymi światami. Tak jak nie miałem nigdy problemu, żeby jednego dnia słuchać raz free jazzu, a potem Dylana. Nigdy to nie powodowało żadnego dysonansu poznawczego ani estetycznego.
      A co do Zappy to jest więcej słabszych jego płyt od "Sheik Yerbouti" niż te co wymienia Paweł. Są jeszcze bardziej przegadane i nastawione na jajcowanie, niektóre są "publicystyczne" i w nich muzyka też bywała dopiero na drugim planie. Sam uważam Szejka za średnią płytę, którą się dobrze słucha. Tylko tyle, albo aż tyle. Pod koniec lat 70-ych było już tyle śmieci w rocku, że Zappa i tak się bronił.

      Usuń
    8. @JD: Zapewne w większej ilości taka muzyka by mnie znudziła, ale nie przeszkadza mi w wysłuchaniu z zainteresowaniem całego albumu. Zappy raczej też nie mógłbym słuchać na okrągło. Podobnie jak LeBo cenię w muzyce to, że jest w niej tak ogromny wybór.

      Usuń
    9. @LeBo
      Chodzi mi o to, że Dylan często traktuje muzykę tylko jako akompaniament, na koncertach często używając innej do tych samych tekstów. Bliżej mu do tradycji takich ludowych bardów, gdzie to tekst jest najważniejszy. Oczywiście, gdy zatrudniał jakiegoś profesjonalnego aranżera bywało lepiej ("Blonde on Blonde").
      Natomiast u Zappy myślenie jest muzyczne. Nawet na na jego najsłabszej płycie z doowopowymi piosenkami można znaleźć jakieś ciekawe triki aranżacyjne (nie żebym bronił całości).
      Wklejam jeszcze link do mojej ulubionej folkowej ballady:
      https://youtu.be/47bKTtIwrO4

      Usuń
  2. Ciut lepszy od sleep dirt i znacznie gorszy od również wydanego w tym samym roku joe's garage

    OdpowiedzUsuń
  3. Zappa jak każdy wykonawca ma lepsze i słabsze płyty, tym bardziej jak w przypadku Zappy który wydał tyle płyt nie da się aby wszystkie były top ale Sheik Yerbouti tonie tyle najsłabsza płyta Zappy ale w sumie to chyba jedyne jego gówno. 7 to ocena chyba z perspektywy słuchacza Zenka Martyniuka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd tyle nienawiści akurat w stosunku do tego albumu? "Szejk" pod względem stylistycznym nie różni się od kilku poprzednich wydawnictw Zappy, inne są tylko proporcje między ambitnym graniem i wygłupami (ale tych ostatnich już wcześniej bywało sporo). Mógłbym zrozumieć, gdybyś pisał tak chociażby o "Cruising With Ruben & The Jets", bo tam faktycznie Zappa proponuje coś zupełnie innego, właściwie całkiem bez wartości artystycznej. Słuchałem paru jego albumów z lat 80. (tych najlepiej ocenianych na RYM) i każdy z nich był słabszy od "Szejka". Z wcześniejszych gorszy jest na pewno "Sleep Dirt" i wspomniany "Cruising..." (nie słuchałem "200 Motels", który ma niskie oceny).

      Ostatnie zdanie to tak niski poziom wypowiedzi, że nawet tego nie skomentuję.

      Usuń
  4. Akurat w tym jak to mówisz słabszych płytach można znaleźć coś ciekawego a w Sheik w ogóle. Jeśli chodzi o ostatnie zdanie to chciałem wyrazić że dla fana Martuniuka ta płyta może wydawać się na tyle dobra że ją akceptuje i daje wysoką ocenę bo Hot Rats dałby 1.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stylistycznie "Szejkowi" bliżej do "Hot Rats" niż disco polo, więc nie wiem dlaczego miałoby tak być. Na koniec drugiego akapitu wymieniam utwory, które obroniły się nawet lepszych albumach Zappy.

      Usuń
    2. Ale swoją banalnością bliżej do disco polo niż Hot Rats.

      Usuń
    3. Poza tym, że Zappa parodiuje tutaj mniej ambitne style, to dzieje się też sporo wyrafinowanych rzeczy chociażby w warstwie rytmicznej. Pod tym względem "Szejk" chyba jednak przewyższa "Hot Rats". Myślę, że po prostu nieuważnie słuchałeś i/lub słabo pamiętasz ten album.

      Usuń
  5. A mnie się płyta bardzo podoba - może dlatego, że lubię muzykę z jajem (a u rockmanów - choć w przypadku Zappy to tylko część prawdy - to jest rzadko spotykane). Sam początek jest świetny! W ogóle przypomniałeś mi o Zappie, dawno już go nie słuchałem. Na pewno "Sheik" to taka lekka wersja tego, czego u niego jest pełno. I na pewno nie taka łatwa, sporo tam się dzieje w warstwie rytmicznej.
    @Pumpciuś - przecież mniej skomplikowana muzyka też się dzieli na rozmaite style; uwierz, że słuchacz disco-polo nigdy by się za taką płytę nie zabrał; nawet nie każda prosta, melodyjna muzyka jest bliska disco-polo, zwłaszcza, gdy wywodzi się z rocka

    OdpowiedzUsuń
  6. Pamiętam, że pod którąś recenzją Zappy wspominałeś o planach zrecenzowania płyt pierwszej inkarnacji The Mothers. Nadal nad tym myślisz, czy jednak z tego zrezygnowałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam taki plan, ale te recenzje będą wstawione z inną datą, żeby były przed "Hot Rats", bo chciałbym tradycyjnie zachować chronologię. Prawdopodobnie zajmę się tym, jak dojdę z poprawkami starych recenzji do 2017 roku.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)