[Recenzja] My Bloody Valentine - "m b v" (2013)



Po sukcesie "Loveless" oczekiwania względem następnych poczynań My Bloody Valentine były ogromne. Jednak prace nad trzecim albumem coraz bardziej się przedłużały. Przez pięć lat grupa wypuściła jedynie dwie przeróbki cudzych kompozycji. Media muzyczne na zmianę donosiły to o całych godzinach materiału nagranego przez zespół, to sugerowały blokadę twórczą Kevina Shieldsa. On sam przyznawał później, że z zarejestrowanych w tym czasie utworów można by skompilować co najmniej jeden album, jednak nie uważał ich za wartych wydania. Stagnacja najwyraźniej znużyła połowę składu, Debbie Googe i Colma Ó Ciosóiga, którzy w 1996 roku opuścili zespół. Paradoksalnie, właśnie wtedy Shields odzyskał wenę i praca nad nowym albumem ruszyła pełną parą. Gdy jednak w kolejnym roku ze składu wykruszyła się także Bilinda Butcher, projekt umarł naturalną śmiercią.

Shields wrócił do zarejestrowanego wówczas materiału niemal dekadę później, w 2006 roku - na dwa lata przed koncertowym powrotem kwartetu. Choć już wtedy obiecywał, że album wkrótce się ukaże, prace nad nim wciąż się przeciągały. Trwały aż do końca 2012 roku, gdy dograno ostatnie partie oraz zmiksowano i zremasterowano całość. W tym momencie mało kto już wierzył, że płyta faktycznie w końcu się ukaże. Tymczasem 2 lutego 2013, bez żadnej wcześniejszej promocji, album "m b v" został udostępniony na stronie internetowej zespołu. Witryna padła niedługo potem, ze względu na zbyt duży ruch. Materiał trafił wówczas na YouTube, a pod koniec miesiąca ukazał się w formie fizycznej. Krytycy i pozostali słuchacze podzielili się na dwa obozy. Gdy jedni narzekali, że album zbyt mocno tkwi w latach 90., drudzy wskazywali na istotne różnice między nim, a starszymi dokonaniami zespołu. Jedni i drudzy mają sporo racji.

Już początek płyty, za sprawą utworów "She Found Now", "Only Tomorrow" i "Who Sees You", nie pozostawia żadnych wątpliwości, że to wydawnictwo My Bloody Valentine. Słychać tutaj to jedyne w swoim rodzaju połączenie mocno zniekształconego, zgiełkliwego brzmienia z melodyjnym, wręcz eterycznym śpiewem Shieldsa. Jeśli jednak uważniej się wsłuchać, to faktycznie - na co zwracali uwagę niektórzy recenzenci - można odnotować nieco inną pracę perkusji czy częstsze zmiany akordów. Pomimo tego, absolutnie nie słychać tu tych dwudziestu dwóch lat, jakie minęły od premiery "Loveless". Co oczywiście nie znaczy, że zespół trzyma się kurczowo wypracowanych wcześniej schematów. W środkowej części albumu, na wysokości "Is This and Yes", zaczynają się nieco większe niespodzianki. Wspomniany utwór wyróżnia się zdecydowanie subtelniejszym brzmieniem, na które składają się wyłącznie dźwięki organów oraz delikatna partia wokalna Butcher. W "If I Am" jej równie ulotnemu głosowi towarzyszą bardziej energetyczne, intensywne partie gitar i perkusji, jednak brzmienie wciąż jest raczej łagodne. Swoją drogą, warstwa instrumentalna przypomina mi trochę nagranie "Maiysha" Milesa Davisa, także pod względem klimatu. Odrobinę tylko ostrzej wypada "New You", kolejny kawałek śpiewany przez Butcher. To zresztą najbardziej chwytliwy moment na tym albumie, zwracający uwagę nietypową dla grupy, a przy tym mocno wyeksponowaną rytmiką.

Trzecia część płyty, podobnie jak dwie poprzednie składająca się z trzech utworów, przynosi najwięcej brzmieniowych eksperymentów. W "In Another Way" uwagę znów zwraca bardzo intensywna perkusja, przebijająca się spod potężnej ściany gitarowych zniekształceń. Oba te elementy mocno kontrastują z delikatnym głosem Bilindy oraz łagodnym brzmieniem klawiszy, pojawiających się w instrumentalnych fragmentach zastępujących refren  - zespół wciąż konsekwentnie stroni od refrenów - co daje bardzo interesujący efekt. Jeszcze bardziej zdeformowanym brzmieniem i jeszcze bardziej żywiołową pracą perkusisty charakteryzuje się "Nothing Is" - instrumentalny kawałek, zbudowany na uporczywej repetycji jednego motywu. Jednak najciekawsze eksploracje brzmieniowe mają miejsce w finałowym "Wonder 2", w którym niektórzy doszukują się wpływów stylistyki drum'n'bass, a nawet prekursora całej elektroniki, Karlheinza Stockhausena. Tym razem Shields dokonał kompletnej dekonstrukcji brzmienia, wszystko zlewa się w jedną masę, w której tylko czasem daje się wyłapać wokal lub partię perkusji. 

Właściwie rozumiem wszystkich, którzy czekali na ten album przez dwadzieścia lat, a gdy w końcu się ukazał, poczuli się rozczarowani. Mając tyle czasu, Kevin Shield mógł pewnie stworzyć coś (jeszcze) lepszego, a na pewno lepiej korespondującego z obecnymi trendami w muzyce. Tymczasem zaproponował niespecjalnie odkrywczy - choć przecież jakoś rozwijający dotychczasową stylistykę - i wyjątjowo skromny, bo całość trwa ledwie trzy kwadranse, zestaw piosenek, prezentujących raczej poziom utworów z wydanych na przełomie lat 80. i 90. EPek, niż najlepszych momentów "Isn't Anything" lub "Loveless". Czyli wciąż wysoki, ale pozostawiający pewien niedosyt. Sądzę jednak, że gdyby ten materiał ukazał się dwa, trzy lata po poprzednim albumie, zanim My Bloody Valentine obrósł tak wielkim kultem, to wówczas niezadowolonych byłoby - proporcjonalnie - znacznie mniej. Ogromnym plusem "m b v" jest niewątpliwie to, że album faktycznie brzmi jak nagrany te dwa, trzy lata po "Loveless". Nie słychać tu żadnych objawów zdziadzienia, tak typowego dla rockowych wykonawców z tak długim stażem, lecz tę samą młodzieńczą energię i kreatywność, które charakteryzują klasyczne dokonania.

Ocena: 8/10



My Bloody Valentine - "m b v" (2013)

1. She Found Now; 2. Only Tomorrow; 3. Who Sees You; 4. Is This and Yes; 5. If I Am; 6. New You; 7. In Another Way; 8. Nothing Is; 9. Wonder 2

Skład: Kevin Shields - gitara, instr. klawiszowe, wokal; Bilinda Butcher - gitara, wokal; Debbie Googe - gitara basowa; Colm Ó Cíosóig - perkusja
Producent: Kevin Shields


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)