Posty

[Recenzja] Rush - "Grace Under Pressure" (1984)

Obraz
Na "Grace Under Pressure" zespół nie zmienia kierunku, ale wciąż się rozwija. Tym razem przede wszystkim pod względem brzmieniowym. Muzycy postanowili zatrudnić nowego producenta, Petera Hendersona (na miejsce Terry'ego Browna, z którym współpracowali od czasu "Fly by Night"), oraz wzbogacić instrumentarium o cyfrowe syntezatory i elektroniczną perkusję. Ich brzmienie równoważą jednak tradycyjne instrumenty - gitara basowa Geddy'ego Lee wciąż jest mocno uwypuklona w miksie, Neil Peart gra głównie na akustycznym zestawie bębnów, a gitary Alexa Lifesona jest tu nawet więcej, niż na poprzednim albumie (zwykle stapia się z syntezatorami, ale czasem wychodzi na pierwszy plan, głównie podczas solówek). Muzykom i Hendersonowi udało się  w ten sposób uzyskać naprawdę solidne brzmienie, dalekie od typowego dla lat 80. plastiku. Same kompozycje również wypadają ciekawie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to obok "Moving Pictures" najlepszy zesta

[Recenzja] Rush - "Signals" (1982)

Obraz
Właściwie można było spodziewać się takiego albumu. Kanadyjskie trio już od dłuższego czasu zmierzało w coraz bardziej piosenkowe i elektroniczne rejony. O ile jednak na "Moving Pictures" udało się znaleźć złoty środek pomiędzy przebojowością, a artystycznymi ambicjami, tak na "Signals" doszło do niepokojącego uproszczenia kompozycji. Muzycy mniej kombinują tutaj w warstwie rytmicznej. Mniej tutaj też gitarowych solówek - ogólnie gitara została zepchnięta na dalszy plan przez syntezatory, które stały się głównym elementem brzmienia. Dla wielu słuchaczy jest to z pewnością wadą. Jednak taka stylistyka zdaje się służyć zespołowi. "Signals" nie jest kopalnią przebojów na miarę "Moving Pictures". Ale kilka świetnych kompozycji się tu znalazło. Choćby singlowy hit "Subdivisions" - bardzo dobry melodycznie, mocno zatopiony w brzmieniu analogowego syntezatora, spod którego uparcie próbuje się przebić gitara, do tego z wyrazistą i nieb

[Recenzja] Rush - "Exit...Stage Left" (1981)

Obraz
"Exit...Stage Left", drugi album koncertowy Rush, podobnie jak poprzedni "All the World's a Stage", stanowi swego rodzaju zakończenie i podsumowanie pewnego etapu. Repertuar obejmuje głównie utwory z albumów "A Farewell to Kings", "Hemispheres", "Pernament Waves" i "Moving Pictures", na których zespół wypracował swój własny, dojrzały styl, będący połączeniem rocka progresywnego, hard rocka i new wave. Oprócz największych przebojów z tego okresu ("The Spirit of Radio", "Closer to the Heart", "Freewill", "Tom Sawyer"), znalazły się tutaj także nieco bardziej rozbudowane formy ("Jacob's Ladder", "Xanadu", "La Villa Stangniato"). Do pełni szczęścia zabrakło w sumie tylko "Limelight", choć co ciekawe, jest obecny na zatytułowanym tak samo, jak ten album, wideo. Znalazły się tu za to dwa starsze kawałki, sprzed 1977 roku: "Beneath, Betw

[Recenzja] Rush - "Moving Pictures" (1981)

Obraz
"Moving Pictures" (czyli "przenoszenie obrazów" lub "poruszające obrazy" - na okładce widać jedno i drugie) to rushowe opus magnum. Zespół doprowadził do perfekcji styl, który dojrzewał od czasu "A Farewell to Kings". Utwory z jednej strony zachwycają poziomem skomplikowania, szczególnie w warstwie rytmicznej, zaś z drugiej - niesamowicie chwytliwymi, niebanalnymi melodiami. Doskonałe jest też brzmienie, z wyraźnie słyszalnym każdym instrumentem, łączące hardrockowy ciężar z brzmieniem analogowych syntezatorów, które pełnią tu równie istotną rolę, co gitara, bas i perkusja. Muzycy w końcu postawili zdecydowanie na krótkie, zwarte i treściwe utwory. Większość z nich nie przekracza długości pięciu minut. Zespołowi udało się stworzyć naprawdę dobry zestaw kompozycji. Zachwycają już od pierwszych dźwięków otwierającego album "Tom Sawyer", w którym każdy instrument zdaje się walczyć o uwagę słuchacza, co daje bardzo intrygujący efek

[Recenzja] Rush - "Permanent Waves" (1980)

Obraz
"Permament Waves" to kolejny zwrot w dyskografii Rush. Zespół zaczął tutaj odchodzić od rozbudowanych, inspirowanych rockiem progresywnym form na rzecz bardziej przebojowego grania, w którym gitarowe brzmienia zaczęły coraz bardziej ustępować miejsca syntezatorom. Efekt jest zaskakująco udany. Po prostu w takim graniu trio czuło się najlepiej. A najciekawsze efekty osiągało łącząc skomplikowaną warstwę rytmiczną z autentycznie chwytliwymi, ale niebanalnymi melodiami i wzbogaconym o syntezatory brzmieniem. Doskonałymi przykładami takiego podejścia są singlowe "The Spirit of Radio" (jeden z największych przebojów zespołu) i "Freewill". Ale już w takim "Entre Nous", także wydanym na małej płycie, robi się zbyt prosto, a tym samym nieco banalnie. Bardzo udanie wypada natomiast zgrabna ballada "Different Strings", w której Geddy Lee śpiewa w bardziej stonowany sposób, niższym głosem, co daje świetny efekt. Zresztą na całym albumie m

[Recenzja] Rush - "Hemispheres" (1978)

Obraz
"Hemispheres" to album, na którym Rush najbardziej zbliżył się do typowego proga. Jednak raczej na podobnej zasadzie, co grupy neo-progresywne, a więc imitując pewne rozwiązania prawdziwie progresywnych grup, a nie poprzez wprowadzanie faktycznie nowej jakości (może poza brzmieniem, które rzeczywiście nieco wyróżnia ten zespół). Wystarczy spojrzeć na samą okładkę (tradycyjnie zaprojektowaną przez Hugh Syme'a), która chyba nie przypadkiem kojarzy się z pracami firmy Hipgnosis dla Pink Floyd czy Yes. Inspirację klasycznym rockiem progresywnym zdradza też sama struktura albumu - pierwszą stronę wypełnia jedna długa suita, zaś na drugiej zamieszczono kilka krótszych kompozycji. "Cygnus X-1 Book II: Hemispheres" - kontynuacja zamykającego poprzedni album "Cygnus X-1 Book I: The Voyage" - to osiemnastominutowy kolos, z progresywnymi zmianami tempa i nastroju. Choć składa się z kilku części, tworzą one znacznie bardziej spójną całość, niż poprzednie ek

[Recenzja] Rush - "A Farewell to Kings" (1977)

Obraz
Pożegnanie z królami? Raczej z drugorzędnym zespołem hardrockowym, który nie potrafił właściwie wykorzystać swoich ponadprzeciętnych - jak na ten styl - umiejętności. Na tym albumie Kanadyjczycy zaproponowali zupełnie nową jakość. No dobrze, trochę tego hard rocka jeszcze tu jest. Przede wszystkim w singlowym "Closer to the Heart" (pierwszym prawdziwym przeboju Rush poza ojczyzną). Z początku łagodna, przebojowa piosenka w pewnym momencie nabiera hardrockowego czadu, jakiego nie powstydziłyby się grupy w rodzaju UFO czy Thin Lizzy. To wyjątkowo krótki i prosty kawałek. Ale już w tytułowym "A Farewell to Kings" i "Cinderella Man" trio umiejętnie łączy czad z bardziej wyrafinowaną i skomplikowaną grą. Zwraca uwagę ciekawe, jakby nieco nowofalowe, ale odpowiednio ciężkie brzmienie. Z krótszych utworów jest tu jeszcze urokliwa, balladowa miniaturka "Madrigal". A reszta albumu to już bardziej rozbudowane kompozycje. "Xanadu" i "C

[Recenzja] Rush - "2112" (1976)

Obraz
Po komercyjnej klapie "Caress of Steel" zespół tonął w długach i był na skraju rozpadu. Muzycy postanowili jednak zaryzykować nagranie jeszcze jednego albumu. Albumu, który miał zwieńczyć ich dyskografię lub przynieść od dawna wyczekiwany sukces. Wbrew sugestii przedstawicieli wytwórni, muzycy nie zdecydowali się na nagranie czegoś bardziej przystępnego, obliczonego na sukces komercyjny. Wręcz przeciwnie, "2112" to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego albumu. Efekt jest jednak nieco bardziej udany. Longplay okazał się zresztą niespodziewanym sukcesem, który ocalił zespół przed zakończeniem kariery. Całą pierwszą stronę winylowego wydania wypełnia tytułowe "2112". Wbrew temu, co zwykle można przeczytać, nie jest to żadna rockowa suita. Podobnie, jak "The Fountain of Lamneth" z "Caress of Steel", jest to cykl kilku osobnych kawałków o spójnej warstwie tekstowej (futurystycznej opowieści o świecie, w którym zakazana została muzyka)