[Recenzja] Pearl Jam - "Ten" (1991)
Pearl Jam był z grunge'owej "wielkiej czwórki" tym zespołem, któremu najbliżej było do klasycznego rocka z okolic Led Zeppelin, Neila Younga, Jimiego Hendrixa i The Who. Wpływy te słychać przede wszystkim na wczesnych albumach, jak debiutancki "Ten", powszechnie uznawany za jedno z najważniejszych wydawnictw lat 90. Już pierwszy album przyniósł grupie ogromną popularność. W znacznej mierze była to zasługa świetnie wybranych singli: przebojowych "Even Flow" (z niezłym riffem) i "Alive" (ze świetną, bardzo klasyczną solówką), zgrabnej ballady "Black" (wzbogaconej subtelnym pianinem), oraz "Jeremy" (nieco mniej ciekawego pod względem muzycznym, ale promowanego kontrowersyjnym, bardzo sugestywnym teledyskiem). Jednak błędem - często popełnianym w przypadku tak słynnych albumów - jest ocenianie go przez pryzmat singli, nie zwracając uwagi na resztę repertuaru. A ta w przypadku "Ten" nie jest szczególnie pory