Posty

[Recenzje] Iron Maiden - "No Prayer for the Dying" (1990)

Obraz
Choć album "Seventh Son of a Seventh Son" okazał się wielkim sukcesem, coś w zespole zaczęło się psuć. Najpierw zdecydował się odejść Adrian Smith, którego znudziło granie heavy metalu. Identyczny pomysł tkwił także w głowie Bruce'a Dickinsona, który miał nieco inną wizję muzyki, niż pozostali muzycy. Na razie skończyło się tylko na nagraniu czegoś poza zespołem - solowego debiutu "Tattooed Millionaire" (wydanego na początku 1990 roku) - ale był to wyraźny krok w stronę odejścia z Iron Maiden, co zresztą nastąpiło kilka lat później. A skoro już mowa o "Tattooed Millionaire", warto zauważyć, że to właśnie z muzyków biorących udział w nagraniu tego longplaya, wybrany został nowy gitarzysta Iron Maiden - mający polskie korzenie Janick Gers (wcześniej członek m.in. White Spirit i Gillan). Nagrany w tym okresie "No Prayer for the Dying" przynosi także parę muzycznych zmian. Brzmienie stało się bardziej surowe, naturalne, a same kompozycj

[Recenzja] Iron Maiden - "Seventh Son of a Seventh Son" (1988)

Obraz
"Seventh Son of a Seventh Son" to wyjątkowy longplay w dyskografii Iron Maiden. Przede wszystkim, jest to jedyny w twórczości zespołu album koncepcyjny. Jego zalążkiem była historia niejakiej Doris Stokes, która trafnie przewidziała własną śmierć. Wydarzenie to zainspirowało utwór "The Clairvoyant", a następnie muzycy wpadli na pomysł, by teksty na całym albumie układały się w jedną, quasi-mitologiczną historię. Dalszych inspiracji szukali jak zwykle w literaturze, a dostarczyła ich przede wszystkim powieść fantasy "Siódmy Syn" Orsona Scotta Carda, choć pojawiają się też nawiązania do twórczości Aleistera Cowleya ("Moonchild") i Williama Shakespeare'a ("The Evil That Men Do"). Głównym tematem albumu wydaje się jednak być odwieczna walka dobra ze złem - dowiadujemy się, że złe czyny ludzi żyją dłużej od nich ("The Evil That Men Do"), a tylko dobro umiera młodo ("Only the Good Die Young"). Muzycy zadbali

[Recenzja] Iron Maiden - "Somewhere in Time" (1986)

Obraz
Na "Somewhere in Time" muzycy postanowili nieco odświeżyć swoje brzmienie. Co prawda, odrzucony został pomysł Bruce'a Dickinsona, aby wzorem "Led Zeppelin III" nagrać album w połowie akustyczny, ale zdecydowano się na inne nietypowe rozwiązanie - wykorzystanie syntezatorów gitarowych. Brzmienie albumu stało się przez to nieco bardziej plastikowe, nawet jeśli użycie syntezatorów jest tu bardziej dyskretne, niż na wydanym w tym samym roku albumie "Turbo" Judas Priest. Kompozycyjnie jest niestety dość średnio. Na plus wyróżnia się przebój "Wasted Years", dobry melodyjnie i oparty na naprawdę świetnej linii basu Steve'a Harrisa. Drugi singiel, "Stranger in a Strange Land", już tak dobrego wrażenia nie robi, głównie przez sztampowy refren z wyjącym Dickinsonem. Wśród fanów wielką popularnością cieszy się finałowy "Alexander the Great" - kolejny z tych rozbudowanych utworów, z nawet udanym, balladowym wstępem, ale

[Recenzja] Iron Maiden - "Live After Death" (1985)

Obraz
W połowie lat 80. muzycy Iron Maiden postanowili zrobić sobie krótką przerwę, aby zebrać siły po wyczerpującej trasie World Slavery Tour. Oczekiwanie na kolejny premierowy album miała fanom umilić pierwsza w dyskografii zespołu koncertówka, "Live After Death". Na dwóch płytach znalazł się przede wszystkim materiał zarejestrowany w marcu 1985 roku w kalifornijskiej Long Beach Arena, odzwierciedlający ówczesną setlistę niemal w całości. Na czwartej stronie longplaya dorzucono pięć utworów nagranych w październiku 1984 roku w londyńskim Hammersmith Odeon - każdy z nich pochodzi z innego występu, ponieważ zespół grał je wymiennie. Pierwsze kompaktowe wydania zawierały wyłącznie nagrania z Long Beach, a wykonanie "Running Free" zostało na ich potrzeby skrócone,  ze względu na ówczesne ograniczenia czasowe płyt CD. Na reedycji z 1995 roku dorzucono drugi dysk, jednak znalazły się na nim nagrania oryginalnie wydane na singlach towarzyszących albumowi: "Sanctuary

[Recenzja] Iron Maiden - "Powerslave" (1984)

Obraz
Nie będę silił się na oryginalność. Powszechna opinia, że "Powerslave" to przede wszystkim dwa pierwsze i dwa ostatnie utwory, a środkowe cztery są znacznie słabsze, nie wzięła się przecież znikąd. Nie brakuje co prawda fanów, upierających się, że środek albumu (lub chociaż jego fragmenty) jest tak samo dobry, jak reszta, ale tak już jest z fanami - zamiast poznawać nowe rzeczy, wolą katować się w kółko płytami swoich ulubieńców, aż zaczynają lubić nawet te najbardziej niesłuchalne kawałki. Będą się tak męczyć, zamiast odkrywać, jak wiele istnieje na świecie wspaniałej i różnorodnej muzyki, a potem pogodzić z faktem, że taki "Powerslave" to tak naprawdę średni album. Choć, przyznaję, w swojej stylistyce nawet całkiem przyzwoity. Rozpoczynający całość "Aces High", choć należący do tej lepszej połowy albumu, to dość toporny kawałek w szybkim tempie, z wkurzającym Dickinsonem. Dobra rzecz do rozgrzewania publiczności na koncertach i absolutnie nic p

[Recenzja] Iron Maiden - "Piece of Mind" (1983)

Obraz
Na tym albumie zadebiutował najbardziej klasyczny skład Iron Maiden. Do basisty Steve'a Harrisa, gitarzystów Dave'a Murraya i Adriana Smitha oraz wokalisty Bruce'a Dickinsona dołączył bębniarz Nicko McBrain. Ten właśnie kwintet przetrwał do końca lat 80., a następnie powrócił pod koniec zeszłego stulecia, choć już poszerzony o dodatkowego gitarzystę. Właśnie na te dwa okresy przypadła większość największych sukcesów zespołu. "Piece of Mind" pozostaje jednak trochę w cieniu zarówno poprzedzającego go "The Number of the Beast", jak i kolejnego "Powerslave". Prawdę mówiąc, nie jestem tym zdziwiony. Zdecydowanie najlepiej prezentują się tu te bardziej rozbudowane utwory, trwające powyżej sześciu minut, a więc dwa pierwsze i ostatni. Mocarne otwarcie zapewnia "Where Eagles Dare", zainspirowany filmem "Tylko dla orłów". To jeden z cięższych utworów w dorobku Iron Maiden, oparty przede wszystkim na potężnej grze sekcji rytmicz

[Recenzja] Iron Maiden - "The Number of the Beast" (1982)

Obraz
"The Number of the Beast" to najsłynniejszy album Iron Maiden. Prawdopodobnie również najważniejszy. Właśnie na nim styl zespołu okrzepł, a wszystkie elementy znalazły się na swoim miejscu. Włącznie z wokalistą Bruce'em Dickinsonem, który zajął miejsce Paula Di'Anno, wyrzuconego za zbyt rozrywkowy tryb życia. Nowy śpiewak dysponuje znacznie większymi umiejętnościami i szerszą skalą głosu, choć irytować może jego nieco teatralna maniera i co wyższe partie, które często przekraczają granicę kiczu. Na "The Number of the Beast" Dickinson pokazuje się zarówno od swojej najlepszej, jak i najgorszej strony. Przykładem tego drugiego są przede wszystkim refreny "Run to the Hills" i "Invaders" - zaśpiewane okropnie wysoko, do tego strasznie banalne i infantylne. Z drugiej strony mamy jednak "Hallowed Be Thy Name", w którym wokalista ciekawie interpretuje tekst o skazańcu czekającym na egzekucję, zaś pewna teatralność tylko podkreśl