[Recenzja] Iron Maiden - "The Number of the Beast" (1982)



"The Number of the Beast" to najsłynniejszy album Iron Maiden. Prawdopodobnie również najważniejszy. Właśnie na nim styl zespołu okrzepł, a wszystkie elementy znalazły się na swoim miejscu. Włącznie z wokalistą Bruce'em Dickinsonem, który zajął miejsce Paula Di'Anno, wyrzuconego za zbyt rozrywkowy tryb życia. Nowy śpiewak dysponuje znacznie większymi umiejętnościami i szerszą skalą głosu, choć irytować może jego nieco teatralna maniera i co wyższe partie, które często przekraczają granicę kiczu.

Na "The Number of the Beast" Dickinson pokazuje się zarówno od swojej najlepszej, jak i najgorszej strony. Przykładem tego drugiego są przede wszystkim refreny "Run to the Hills" i "Invaders" - zaśpiewane okropnie wysoko, do tego strasznie banalne i infantylne. Z drugiej strony mamy jednak "Hallowed Be Thy Name", w którym wokalista ciekawie interpretuje tekst o skazańcu czekającym na egzekucję, zaś pewna teatralność tylko podkreśla dramatyzm samej muzyki. Również pod względem muzycznym jest to dzieło niebanalne - przynajmniej na standardy heavy metalu.

Ciekawym utworem jest również półballadowy "Children of the Damned"(jak przyznawał Dickinson, zainspirowany "Children of the Sea" Black Sabbath), mający wszystkie cechy rozbudowanych kompozycji zespołu, ale skondensowane w niecałych pięciu minutach. Do udanych fragmentów zaliczyć można też "The Prisoner", z wysuniętą na pierwszy plan perkusją Clive'a Burra (i wsamplowanym dialogiem z tak samo zatytułowanego serialu), oraz energetyczny "22 Acacia Avenue", będący kompozytorskim debiutem Adriana Smitha. Z kolei "Gangland" to typowy wypełniacz.

Trzeba też wspomnieć o utworze tytułowym - to w sumie sztampowy, infantylny kawałek heavymetalowy, ale z pomysłowym wstępem, z recytowanym przez aktora Barry'ego Claytona fragmentem Apokalipsy Świętego Jana. Tekst utworu, oparty na śnie Harrisa, przyczynił się do posądzania zespołu o propagowanie satanizmu. Amerykanie palili egzemplarze albumu, a grupa zyskiwała dzięki temu większy rozgłos. A sam utwór, podobnie jak "Run to the Hills", odniósł spory sukces jako singiel. Ponadto oba kawałki, a także "Hallowed Be Thy Name", weszły do obowiązkowego repertuaru koncertów.

"The Number of the Beast" to album ważny i w swoim gatunku naprawdę udany, jednak im jestem starszy, tym bardziej drażni mnie infantylizm samej muzyki i otoczki wokół zespołu (czyli np. okładek albumów), obecna w niej dawka kiczu i banału. A wszystkie te elementy nabrały na sile wraz z dołączeniem do składu Dickinsona. Niektórych utworów zespołu wciąż mógłbym słuchać nawet z pewną przyjemnością, czy też raczej sentymentem. Jednak na każdym albumie grupy są też kawałki zupełnie już dla mnie niesłuchalne, jak chociażby żałosny "Run to the Hills". Na "The Number of the Beast" równo połowa utworów zniechęca mnie do wracania do tego albumu.

Ocena: 7/10



Iron Maiden - "The Number of the Beast" (1982)

1. Invaders; 2. Children of the Damned; 3. The Prisoner; 4. 22 Acacia Avenue; 5. The Number of the Beast; 6. Run to the Hills; 7. Gangland; 8. Hallowed Be The Name

Skład: Bruce Dickinson - wokal; Dave Murray - gitara; Adrian Smith - gitara; Steve Harris - gitara basowa; Clive Burr - perkusja
Gościnnie: Barry Clayton - recytacja (5)
Producent: Martin Birch


Komentarze

  1. Dziwne, że po tylu latach od umieszczenia recenzji nie ma tu jeszcze żadneg komentarza - ale wszystkie i tak zawierałyby zdanie o popieraniu Twojej opinii.

    Także ja... popieram Twoją opinię :) Nawet ocenę dałbym taką samą. Bo to po prostu świetny, klasyczny heavy metalowy pocisk. "Gangland" i "Invaders" faktycznie trochę odstają i prawie niczym się nie wyróżniają. Ale jakże w tych utworach świetnie chodzi perkusja (szczególnie w "Gangland")... Burr nie grał jak automat czy kwadratowo, miał niesamowitą precyzję i feeling - np. na początku "The Prisoner". Choć to tyczy się niemal wszystkich utworów z pierwszych 3 płyt. Nicko też lubię - szczególnie, że w 99% utworów gra na jednej stopie, a mimo to w naprawdę szybkich fragmentach bardzo dobrze sobie radzi.

    A "Children of the Damned" to dla mnie taki odpowiednik starszego "Remember Tomorrow": spokojne zwrotki połączone z wybuchowym refrenem. Tyle, że tu panowie nie powracają do motywów z początku utworu, galopada trwa niemal do samego końca. Świetna rzecz.

    "22 Acacia Avenue" to bardzo progresywna - jak na heavy metal - rzecz. Ileż razy zmienia się tu tempo czy nastrój. Pod tym względem przypomina mi to późniejsze "Revelations". Czyżby Dickinson tworząc go inspirował się poniekąd tym utworem? I ta pierwsza solówka Davey'ego...

    O nieocenionym wkładzie Bruce'a w rozwój zespołu nawet nie będę się wypowiadał, bo o tym napisano już całe tomy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno nie zgodzić się z tym że to klasyka metalu. Chociaż zawiera utwory ograne do granic możliwości: Run To The Hills czy tytułowy, które na każdej koncertówce przewijam bo brzmią tak samo. Hallowed By Thy Name to być może najlepszy numer Iron Maiden ktory zawsze wywołuje ciary na plecach. Uwielbiam Children of The Damned, ktore powala swoją mocą i genialnym wokalem Dickinsona. Prisoner ma jedną z moich ulubionych solówek gitarowych. Natomiast Gangland nie jest taki zły, zobaczcie solówkę która od razu kojarzy się z Rainbow czy Deep Purple. Warto jeszcze wspomnieć dwa słowa o wokalu Dickinsona. Jest jeszcze dziki i nieokrzesany ale już pokazuje że mało kto może mu dorównać ( np.genialnie zaśpiewane Hallowed By Thy Name). Pofsumowując to jest to oczywiście fantastyczna płyta ale absolutnie nie zgodze sie że tutaj styl zrspołu został doprowadzony do perfekcji. Ten styl dopiero się ukształtował a na kolejnych albumach dopiero został dopracowany i uszlachetniony.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak obecnie oceniasz wokal Bruce'a? Podobnie jak Dio czy jednak lepiej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jednak lepiej. Chociaż zawsze mnie irytował, gdy śpiewał tak wysoko, jak np. w refrenie "Run to the Hills".

      Usuń
    2. Bruce ma bardzo wszechstronny głos i w wielu kawałkach IM spisuje się wzorowo. No chyba przyznasz, że partie z "Revelations", "Afraid to Shoot Strangers", "Powerslave" czy "Infinite Dreams" są świetne? To takie pierwsze z brzegu przykłady.

      Usuń
    3. A jakich wokalistów lubisz najbardziej?

      Usuń
    4. Takich, którzy nie śpiewają zbyt wysoko i unikają popadania w patos. Zapewne są od tej reguły wyjątki.

      Usuń
  4. I teraz, moim zdaniem, te albumy Iron Maidnen mają po prostu idealne oceny, ani za wysokie, ani za niskie, dałbym im tyle samo. Akurat dzisiaj tak się składa, że kilka godzin temu, jak zobaczyłem, że jakąś tam ich recenzję poprawiłeś, to postanowiłem, że odpalę sobie "Somewhere in Time" i wytrzymałem przy tym może z 15 minut, a potem przełączyłem :D A zawsze uważałem, że to ich najlepsza płyta. Generalnie bardzo rzadko do tego wracam, choć ja jakimś ich fanem nigdy nie byłem. Poza dzisiaj, ostatnio słuchałem ich jakieś niecałe pół roku temu i był to album "No Prayer for the Dying" i mi się całkiem podobał. To raczej takie surowe hard rockowe granie bez tego całego heavymetalowego kiczu, w dodatku Bruce był tam jakoś mniej wkurzający. Ale możliwe, że też by mi się nie chciało tego słuchać, gdyby nie to, że włączyłem sobie to w tle podczas robienia matmy i nie zwracałem na to zbyt dużej uwagi ;)

    A tak w ogóle - powtórzyłeś sobie tą płytę przed poprawieniem recenzji czy pisałeś "z pamięci"?

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie racja. Też wychowałem się na metalu, thrashu, death metalu ale jakbym miał przesłuchać teraz całą płytę to bym się również wynudził.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaskoczyła mnie ta 7-ka, skąd się wzięła? Od niemal 3 lat była niższa ocena, a chyba nie słuchasz już IM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odświeżałem recenzję "The Book of Souls" i naszło mnie na odsłuch wybranych kawałków z okresu 1982-88. Jak się słucha tych ówczesnych dokonań bez tych najbardziej żenujących momentów (typu "Run to the Hills", "Can I Play with Madness", "Heaven Can Wait"), to jest to nawet całkiem w porządku. Szczególnie na "The Number of the Beast" i "Seventh Son of a Seventh Son" jest sporo takich dobrych momentów. Nie jest to wybitne granie, ale przyjemne i całkiem dobre w swoim stylu, do tego istotne w kontekście tej stylistyki.

      Przy okazji zrobiłem porządki na dysku i wywaliłem "The Book of Souls" oraz wszystkie albumy Iron Maiden z okresu 82-88, ale zostawiłem sobie taką "składankę":
      Disc I:
      1. Churchill's Speech / Aces High (live)
      2. 2 Minutes to Midnight
      3. Wasted Years
      4. Infinite Dreams
      5. The Prisoner
      6. 22 Acacia Avenue
      7. The Evil That Men Do
      8. Powerslave
      9. Hallowed Be Thy name
      Disc II:
      1. Where Eagles Dare
      2. Revelations (live)
      3. The Clairvoyant
      4. The Number of the Beast
      5. Seventh Son of a Seventh Son
      6. Moonchild
      7. Children of the Damned
      8. Rime of the Ancient Mariner (live)

      Usuń
    2. No tak, zapewne to kolejny easter egg, którego jednak tym razem nie odkryłem sam ;)

      U mnie "The Number..." nieco stracił na przestrzeni lat (głównie przez tego typu szczegóły, że np. kawałki wcześniej uważane przeze mnie za wybitne są obecnie odbierane jako bardzo dobre/rewelacyjne, itp), ale nadal uważam, że to bardzo dobry album. "Run to the Hills" mimo sporych pokładów kiczu (jeszcze) jakoś mi nie przeszkadza, ale nadal uważam, że zamiast "Gangland" powinien tu być "Total Eclipse".

      Czy na tym dysku jest także pozytywnie oceniony debiut IM? :)

      Usuń
    3. Debiut i "Killers" mam w całości ;) Poza tym wszystkie płyty z lat 80. i "Brave New World" stoją na półce z winylami.

      Usuń
    4. To ciekawe, bo "Killers" też nie zawsze trzyma poziom :) Choć wg mnie to mimo wad bardzo fajny krążek. Nie wiem czy dobrze wywnioskowałem z Twoich recenzji, ale chyba uważasz dzieła z Di'Anno za mniej kiczowate od tych późniejszych z Dickinsonem (?).

      Co w ogóle sądzisz o umiejętnościach/sposobie śpiewania Paula? Moim zdaniem to trochę zmarnowany talent, który w latach 80. potrafił w ciekawy sposób odnaleźć się zarówno w metalowym czadowaniu (albumy IM), jak i nieco lżejszym repertuarze ("Di'Anno" z '84).

      Usuń
    5. Dickinson często popada w patos lub wchodzi w przesadnie wysokie rejestry, co sprawia, że z nim tego kiczu jest więcej. Nierzadko jednak wykorzystywał swój głos w lepszy sposób. Nie mam wątpliwości, że technicznie był/jest lepszy od Di'Anno. Choć z drugiej strony ten surowy głos Paula dobrze pasował do granej przez zespół muzyki, szczególnie tej z debiutu. potrafił też zaśpiewać bardziej subtelnie, co potwierdza przede wszystkim wersja demo "Strange World".

      "Killers" jest strasznie nierówny, bo to przecież głównie kawałki, które uznali za zbyt słabe na debiut. Ale ten pierwszy album też wcale taki bardzo równy nie jest.

      Usuń
  7. Zastanawiam się czy kojarzysz twórczość zespołu Queensryche? A jeśli tak to co o nim sądzisz? Piszę to pod recenzją Iron Maiden bo wydaje mi się, że te dwa zespoły tworzyły w podobnej stylistyce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdzałem ten zespół w czasach, kiedy jeszcze słuchałem na co dzień metalu, ale już wtedy mi nie podszedł. Nie pamiętam jednak dlaczego.

      Usuń
  8. Dickonson znakomicie śpiewa i ma spora rozpiętość głosu. To Twoj problem gospodarzu, że nie lubisz śpiewu w wysokich rejestrach. A patos? Taki styl śpiewania bardzo pasuje do tej muzyki. Po latach wracam czasami do Invaders (znakomity opening track i sam w sobie świetny!) oraz The Prisoner.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano mój problem, dlatego wspominam o nim w swojej recenzji, która ma wyrażać mój stosunek do danego dzieła.

      Usuń
    2. He he, ale jakoś tak innych uczysz ze nie są obiektywni w swoich ocenach ;)

      Usuń
    3. Bzdura kompletna. Cały czas powtarzam, że ocena to zawsze subiektywna kwestia. Co jednak nie znaczy, że wartość dzieła muzycznego zależy wyłącznie od indywidualnych upodobań. Dlatego, gdy ktoś krytykuje polecaną przeze mnie muzykę, staram się mu wytłumaczyć, jakie prezentuje ona walory, które warto docenić niezależnie od swojej subiektywnej opinii. Np. duża rozpiętość głosu Dickinsona, o której wyżej wspominasz, jest czymś za co mogę go cenić pomimo tego, że bywa dla mnie irytujący.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)