Posty

[Recenzja] Deep Purple - "In Rock" (1970)

Obraz
Po szoku, jaki wywołał debiutancki album Led Zeppelin i sukcesie jaki osiągnął, muzycy Deep Purple - a raczej ich część: Blackmore, Lord i Paice - zdali sobie sprawę, że to jest muzyka przyszłości. I że najlepsze, co mogą zrobić, to porzucić psychodeliczne klimaty, na rzecz cięższego grania. Byli jednak świadomi, że z Rodem Evansem jako wokalistą niewiele osiągną w takiej stylistyce, zatem postanowili się go pozbyć. Przy okazji zdecydowali wyrzucić także basistę Nicka Simpera, który nie pasował im pod względem towarzyskim. Wciąż koncertując w oryginalnym składzie, odbywali potajemne sesje z muzykami popowej grupy Episode Six: wokalistą Ianem Gillanem i basistą Rogerem Gloverem. W ten sposób uformował się drugi skład grupy, powszechnie znany jako Mark II. Grupa nie od razu jednak poszła śladem Led Zeppelin. Pierwszym wydawnictwem Mark II był singiel "Hallelujah", dość łagodny pod względem muzycznym, choć wyróżniający się mocnym i ekspresyjnym śpiewem Gillana, wzoruj

[Recenzja] Deep Purple & The Royal Philharmonic Orchestra conducted by Malcolm Arnold - "Concerto for Group and Orchestra" (1969)

Obraz
Jon Lord od zawsze fascynował się muzyką klasyczną, a odkąd zaczął grać w zespołach rockowych, marzył o połączeniu tych dwóch światów. Ambicje te zaczął realizować już na albumach pierwszego składu Deep Purple, przede wszystkim w kompozycji "April", nagranej z pomocą kwartetu smyczkowego. Warto jednak podkreślić, że tamtym czasie nie było to już nic odkrywczego. Beatlesi już od połowy lat 60. nagrywali utwory z kwartetami smyczkowymi, a nawet bardziej rozbudowanymi orkiestrami. Orkiestra pełniła także istotną rolę na albumie "Days of Future Passed" grupy The Moody Blues z 1967 roku. Funkcjonowały też takie grupy, jak The Nice i Vanilla Fudge, dla których muzyka klasyczna stała się podstawą ich stylu. Jon Lord wyprzedził jednak konkurencję, tworząc swój "Concerto for Group and Orchestra" - blisko godzinną kompozycję na zespół rockowy i orkiestrę, posiadającą elementy takich klasycznych form muzycznych, jak concerto grosso, symfonia koncertująca i konce

[Recenzja] Deep Purple - "Deep Purple" (1969)

Obraz
Trzeci, eponimiczny album Deep Purple to najbardziej przemyślany i najlepszy longplay pierwszego składu grupy, dziś znanego jako Mark I. Chociaż wciąż mocno tkwi w psychodelicznym brzmieniu późnych lat 60., to zdecydowanie więcej tutaj hard rocka. Otwierający album "Chasing Shadow" jeszcze tego nie zapowiada. Utwór opiera się na niesamowitej, bardzo intensywnej,  plemiennej grze perkusisty, Iana Paice'a. Wszystko inne schodzi tu na dalszy plan, choć przecież bulgoczący bas Nicka Simpera, ostre solówki Ritchiego Blackmore'a i charakterystyczne brzmienie organów Jona Lorda, a także zadziorny wokal Roda Evansa są także na najwyższym poziomie. To jeden z najbardziej niezwykłych utworów w dorobku grupy. I świetne, a zarazem nietypowe otwarcie albumu. W "Blind" proporcje między instrumentami są już bardziej tradycyjne, a melodia okazuje się bardziej piosenkowa. Co nie znaczy, że muzycy nie prezentują tu swoich umiejętności. Ballada "Lalena" z rep

[Recenzja] Deep Purple - "The Book of Taliesyn" (1968)

Obraz
Amerykanie naciskali. Moim zdaniem uważali, że zespół nie przetrwa, trzeba go więc doić, póki się da. Nie dali nam czasu na tworzenie. Te słowa Nicka Simpera tłumaczą dlaczego drugi album Deep Purple - wydany zaledwie cztery miesiące po debiucie - jest jeszcze bardziej nieprzemyślany i niedopracowany od debiutu. Przede wszystkim zabrakło jednak pomysłów na nowe utwory. Muzycy ponownie sięgnęli więc po cudze kompozycje, czego wynikiem jest obecność "Kentucky Woman" w nie mniej banalnej wersji od oryginału Neila Diamonda, słabiutkie wykonanie beatlesowskiego "We Can Work It Out", oraz rozciągnięte zupełnie bez inwencji "River Deep, Mountain High" z repertuaru Ike'a i Tiny Turnerów. Autorski materiał to w znaczniej większości przyzwoite, ale kompletnie niezapamiętywalne, kawałki w około-psychodelicznej stylistyce ("Listen, Learn, Read On", "Shield", "Anthem"). Na plus wyróżnia się instrumentalny "Wring That Neck&q

[Recenzja] Deep Purple - "Shades of Deep Purple" (1968)

Obraz
W przeciwieństwie do większości wykonawców, grupa Deep Purple bardzo wcześnie odniosła komercyjny sukces. Być może dlatego, że część składu już wcześniej zdobyła doświadczenie jako muzycy sesyjni. Już kilka tygodni po sformowaniu pierwszego składu, muzycy wypuścili singiel ze swoją wersją "Hush" (przeboju Billy'ego Joe Royala, autorstwa Joe Southa), który trafił na czwarte miejsce w amerykańskich notowaniach, a na drugie w Kanadzie (w rodzimej Wielkiej Brytanii zespół nie będzie zauważany aż do 1970 roku - wcześniej EMI/Parlophone skupiali się wyłącznie na promocji The Beatles). Kując żelazo póki gorące, Amerykanie wymusili na zespole jak najszybsze nagranie pełnego albumu. I dlatego właśnie "Shades of Deep Purple" jest albumem bardzo niezdecydowanym stylistycznie i portretującym zespół przed wypracowaniem własnego charakteru. Longplay aż w połowie składa się z cudzych utworów. Fakt, że zespół nie ograniczył się do zwykłego odegrania ich w zgodzie z p

[Recenzja] Heaven & Hell - "The Devil You Know" (2009)

Obraz
Diabeł, którego znacie - bo tak naprawdę jest to kolejny album Black Sabbath. Nagrany w tym samym składzie, co "Mob Rules" i "Dehumanizer". Choć Tony Iommi, Geezer Butler, Ronnie James Dio i Vinny Appice mieli nagrać jedynie kilka nowych kawałków na kompilację "The Dio Years", współpraca ułożyła się tyle dobrze, że postanowili ją kontynuować. Nie mogli jednak pozostać przy nazwie Black Sabbath, bo kilka lat wcześniej Iommi, w wyniku sądowej rozprawy z Ozzym Osbourne'em, stracił na nią wyłączność. Muzycy przyjęli więc nazwę Heaven & Hell (od tytułu pierwszego albumu Black Sabbath z Dio), co wyszło zdecydowanie na dobre. Bo po pierwsze - na koncertach nikt nie oczekiwał, że będą grać utwory z lat 70. (z czym Dio zawsze miał spore trudności). A po drugie - dzięki temu album "The Devil You Know" nie jest zaliczany do dyskografii Black Sabbath. I całe szczęście, bo delikatnie mówiąc, nie jest to zbyt udane wydawnictwo. Pod względem st

[Recenzja] Black Sabbath - "The Dio Years" (2007)

Obraz
W 2006 roku wytwórnia płytowa Rhino wpadła na pomysł wydania kompilacji zawierającej utwory Black Sabbath z czasów, gdy wokalistą był Ronnie James Dio. Przedstawiciele wytwórni zgłosili się do Tony'ego Iommi z pytaniem, czy dysponuje jakimiś nieopublikowanymi nagraniami z tego okresu. Kiedy gitarzysta zaprzeczył, postanowili skontaktować go z Dio, w celu przeprowadzenia rozmowy o ewentualnym nagraniu nowego materiału. Kiedy obaj muzycy się spotkali, niemal od razu napisali trzy nowe utwory. Następnie nagrali je z pomocą Geezera Butlera i Vinny'ego Appice'a (początkowo brany był pod uwagę Bill Ward, ale muzykom nie udało się dogadać). Trzy nowe nagrania, uzupełniające materiał na "The Dio Years", to: utrzymany w średnim tempie "The Devil Cried", powolny "Shadow of the Wind", oraz rozpędzony "Ear in the Wall". Zaskakująco dobrze wypada ich warstwa instrumentalna - zwłaszcza w dwóch pierwszych Tony Iommi błyszczy świetnymi riffa

[Recenzja] Black Sabbath - "Past Lives" (2002)

Obraz
Na fali popularności reaktywowanego Black Sabbath, wytwórnia postanowiła wydać kompilację z archiwalnymi nagraniami koncertowymi z lat 70. Rezultatem jest dwupłytowy album "Past Lives". Pierwszy dysk tego wydawnictwa wypełniają nagrania z 11 i 16 marca 1973 roku, wydane już wcześniej na albumie "Live at Last". To świetny materiał, portretujący zespół u szczytu kariery, choć nieco do życzenia pozostawia jego słabe brzmienie i brak kilku ważnych utworów... Tu jednak z pomocą przychodzi drugi dysk, na którym znalazł się zapis prawie całego występu zespołu z 20 grudnia 1970 roku w paryskim Olympia Theatre (pominięto jednak utwory "Paranoid" i "War Pigs" - zapewne ze względu na ich obecność na pierwszej płycie), a także trzy utwory z występu 6 sierpnia 1975 roku w Asbury Park Convention Hall w New Jersey. Nagrania z 1975 roku niespecjalnie mnie przekonują. W "Hole in the Sky" i "Sympthom of the Universe" fatalnie wypada