[Recenzja] Imperial Triumphant - "Goldstar" (2025)

Płyta tygodnia 17.03-23.03
Nowojorskie trio Imperial Triumphant nie jest typowym zespołem metalowym. I bynajmniej nie chodzi o występy w złotych maskach. To akurat jest dość kiczowatą kliszą. Jednak to właśnie ta grupa ma w swoim adorobku przeróbki kompozycji twórców tak od metalu odległych, jak Dizzie Gillespie, Wayne Shorter czy Radiohead, nadając im metalowego ciężaru, ale zachowując finezję oryginałów. Dodatkowo to jej udało się uczynić słuchalnym Kenny'ego G - saksofonista zaliczył nienajgorszy występ na poprzednim krążku nowojorczyków, "Spirit of Ecstasy". Na "Goldstar" też nie brakuje zaskoczeń, a przy okazji jest to najpewniej najbardziej przystępna płyta tria.
Imperial Triumphant zaczynał od grania black metalu, ale szybko skręcił w stronę technicznego death metalu w stylu Death, Cynic i Atheist, z czasem coraz mocniej ujawniając fascynację jazzem czy muzyką filmową. Także teksty odeszły od metalowej sztampy. Zamiast tego zespół snuje opowieści o swoim mieście, przy czym Nowy Jork z tekstów Imperial Triumphant - co zarazem nie musi odbiegać od rzeczywistości - jest miejscem dekadenckim i dystopijnym niczym filmowe Metropolis (do którego czytelnie nawiązuje okładka Zbigniewa M. Bielaka), pełnym społecznych nierówności, przeżartym korupcją oraz z idącą w złą stronę urbanizacją i industrializacją. To miasto nieuchronnie zmierzające ku upadkowi. Kontynuujący tę tematykę "Goldstar" ukazuje się w momencie, gdy taka wizja Nowego Jorku jeszcze bardziej zbliża się do rzeczywistości i to w skali całego kraju, a wraz z nim wali się cały obecny porządek świata.
Czytaj też: [Recenzja] Oranssi Pazuzu - "Muuntautuja" (2024)
"Goldstar" składa się z dziewięciu utworów, przy czym w środku, tuż obok siebie, znalazły się dwie niespełna minutowe miniatury. Stylistycznie tak bardzo od siebie odległe, że trudno byliby bardziej. "NEWYORKCITY" to grindcore'owy łomot w stylu Naked City, wzbogacony dziwaczną wokalizą japońskiej wokalistki Yoshiko Ohara. Tytułowy "Goldstar" to z kolei żartobliwe nawiązanie do staromodnego popu z pierwszej połowy XX wieku, zniekształcone jak nagranie z mocno zdartej płyty. Reszta repertuaru to już utwory bardziej rozbudowane. Czasowo wprawdzie oscylują w okolicach pięciu minut - jedynie finałowy "Industry of Misery" przekracza siedem - jednak dzieje się w nich sporo, zarówno pod względem struktury, jak i aranżacji.
Już w otwieraczu, "Eye of Mars", pogmatwany metal w stylu Death uzupełnia filmowa orkiestracja (z syntezatora) oraz jazzujące dęciaki. Podobne urozmaicenia są w niemal każdym kawałku. W "Lexington Delirium" zespół testuje lżejsze brzmienia, "Hotel Sphinx" urozmaica oldskulowymi syntezatorami, a w "Pleasuredome" wykorzystuje Dave'a Lombardo z grupy Slayer do grania ewidentnie latynoskich rytmów. Jest jeszcze wspomniany "Industry of Misery", który nagle przeradza się w odpowiednio zbrutalizowaną przeróbkę beatlesowskiego "I Want You (She's So Heavy)". Utwór ten zresztą idealnie nadaje się do transponowania na ekstremalny metal. Co prawda już ponad trzy dekady temu wpadli na to muzycy Coroner, lecz tamta wersja znacznie bardziej zachowawczo podchodzi do pierwowzoru.
Co istotne, te wszystkie urozmaicenia nie sprawiają wrażenia doklejonych na siłę, lecz w sposób przemyślany wtapiają się i uzupełniają z metalowymi riffami, stając się integralną częścią utworów. "Goldstar" jest zatem płytą całkiem urozmaiconą, ale - poza miniaturami - dominującym stylem pozostaje death metal. Dzięki temu album zachowuje spójność, a jednocześnie nie razi monotonią. Muzycy Imperial Triumphant niejednokrotnie tu udowadniają, że w takiej stylistyce wciąż jest miejsce na kreatywność, na jakieś zaskakujące rozwiązania. Doceniam ponadto techniczną sprawność instrumentalistów przy jednoczesnym braku popadania w efekciarstwo, a także fakt, że naprawdę tworzą tu trio, gdzie żaden z trzech podstawowych instrumentów nie jest faworyzowany bardziej od pozostałych.
Ocena: 8/10
Nominacja do płyt roku 2025
Imperial Triumphant - "Goldstar" (2025)
1. Eye of Mars; 2. Gomorrah Nouveaux; 3. Lexington Delirium; 4. Hotel Sphinx; 5. NEWYORKCITY; 6. Goldstar; 7. Rot Moderne; 8. Pleasuredome; 9. Industry of Misery
Skład: Zachary Ezrin - wokal i gitara; Steve Blanco - gitara basowa, instr. klawiszowe, wokal; Kenny Grohowski - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Ben Hankle - trąbka (1,3); J. Walter Hawkes - puzon (1,3); Tomas Haake - głos (3,8); Brendan McGowan - wokal (4,9); Yoshiko Ohara - wokal (5); Dave Lombardo - perkusja (8)
Producent: Colin Marston i Imperial Triumphant
A propos Death: Jeszcze warto opisać jeden album - Symbolic. Z Death metalu jest dobry też Toughness który w lutym 2025 wydał album godny opisania.
OdpowiedzUsuńUtwór Hotel Sphinx zaczerpnął temat ze suity nr 4 Haendla. Nie żebym był wielkm znawcą muzyki klasycznej, ale ten sam motyw wkorzystał Jacek Kaczmarski w utworze "Nad spuścizną po przodkach deliberacje"
OdpowiedzUsuńFajnie, że Imperial Triumphant się tu pojawia, bo mam wrażenie, że swoim pomysłem na granie idealnie wkomponowują się w eklektyzm tej strony - tym bardziej, że recenzja sama w sobie jest bardzo dobra :) Co do pierwszego zdania - chłopaki całkiem niedawno rozstrzygnęli oficjalnie, że uważają się za zespół jazzowy grający metal, a nie metalowców wprowadzających elementy jazzu, jak powiedzmy Atheist. No i powiedziałbym, że mają na to papiery: basista nie grał chyba wcześniej w żadnym metalowym zespole, ma za to w portfolio granie jazzu i płytę fusion własnego tria, wokalista/gitarzysta wycierał sceny nowojorskich klubów grając gypsy, bluegrass i tym podobne, perkusista natomiast ma wprawdzie na koncie sporo nagrań i występów z metalowymi kapelami (w tym światku, wiadomo - dobrzy bębniarze są wręcz rozrywani), ale jednocześnie kilkanaście lat współpracy m.in. z Johnem Zornem i mnóstwo innych jazzowo-awangardowych kolaboracji.
OdpowiedzUsuń