[Recenzja] The Smiths - "The Queen Is Dead" (1986)

The Smiths - The Queen Is Dead


W ostatnich dniach temat śmierci Elżbiety II nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych wszelkiego typu. Wiele się o niej pisze i mówi, choć niekoniecznie w kontekście wpływu na popkulturę. A ten był przecież ogromny. Weźmy tylko samą muzykę rozrywkową. Grupy Gentle Giant czy Queen nagrały swoje interpretacje hymnu "God Save the Queen", który przez ostatnie dekady kojarzył się wyłącznie z tą jedną królową, zaś własne utwory jej poświęcone stworzyli m.in. The Beatles, Sex Pistols czy The Smiths. Dwóch ostatnich zdecydowanie nie można nazwać pochlebnymi - stanowią niezawoalowaną krytykę monarchistycznego ustroju. W tym samym czasie, gdy w rządzonej przez komunistów Polsce każda piosenka przed publikacją lub emisją musiała zostać dopuszczona przez cenzurę, na Zachodzie można było bez konsekwencji śpiewać o czymkolwiek. Nawet oskarżać cieszącą się powszechnym szacunkiem głowę państwa o faszystowski reżim i odmawiać jej człowieczeństwa, jak czynili Pistolsi, albo zdecydowanie przedwcześnie zapowiadać jej śmierć, co zaproponiwali Kowalscy.

To niepowtarzalny moment, aby napisać parę słów o "The Queen Is Dead" - trzecim i zarazem najpopularniejszym albumie The Smiths, jednego z najbardziej istotnych przedstawicieli ejtisowego niezalu, co nie przeszkadzało mu odnosić komercyjnych sukcesów. Tytułową frazę zaczerpnięto z kontrowersyjnej powieści Huberta Selby'ego, "Piekielny Brooklyn". Longplay wypełnia dziesięć melancholijnych, lekkich i bezpretensjonalnych piosenek, w których nadrzędną rolę pełni zawsze wyrazista melodia, doskonale wkomponowana w harmoniczno-rytmiczną podstawę. Popowa przebojowość tych kawałków nie ogranicza się do refrenów, które zwykle nie są jakoś szczególnie wyeksponowane. Kompozytorsko jest tu dokładnie tyle i tylko, a może aż tyle, ile należałoby oczekiwać od dobrego popu. W kwestii wykonania z reguły najwięcej uwagi poświęca się warstwie wokalnej. Śpiew Morisseya jest na pewno sporym atutem grupy - przyjemny pod względem barwy, całkiem wszechstronny (nigdy jednak nie przekracza granicy eksperymentu), charakteryzujący się dużą swobodą, a przy tym bardzo staranny. Nie mniej istotnym filarem zespołu jest jednak Johnny Marr, którego partie gitarowe wypadają naprawdę błyskotliwie na tle reszty jangle popu. A przecież muzyk gra tu też na klawiszach, marimbie i odpowiada za smyczkowe aranżacje, co udanie dopełnia brzmienia. Bardzo ważny okazuje się także wkład basisty Andy'ego Rourke'a, który dostarcza wielu udanych harmonii. Jedynie bębniarz Mike Joyce nie wydaje się robić nic szczególnego, ale wystarczająco dobrze wywiązuje się ze swojego zadania.

Niemal każdy z zawartych tu utworów brzmi jak klasyk alternatywnego popu czy jak tam nazwiemy stylistykę grupy. Trochę jak na składance leci tu hit za hitem. Tytułowy otwieracz "The Queen Is Dead" to prawdopodobnie najbardziej intensywny, zajadły kawałek w dorobku The Smiths, a jednocześnie wciąż świetna piosenka pop o znakomitej melodii. "Frankly, Mr. Shankly" to już żartobliwy dwuminutowa miniatura, posiadająca sporo uroku. Lubię ten kawałek, jednak na płycie wydaje się pełnić przede wszystkim rolę mniej emocjonującego przerywnika, poprzedzającego kolejnego mocarza - "I Know It's Over" to jedna z ładniejszych, najbardziej przejmujących ballad minionego stulecia, w której udało się uniknąć lukru i kiczu. W podobnym stulu utrzymany jest następny "Never Had No One Ever", gdzie jednak ciężar wydaje się przeniesiony z emocjonalności na klimat, nieco oniryczny, co podkreślają idealnie wtopione w brzmienie klawisze. Kończący pierwszą stronę winyla "Cemetry Gates" wprowadza brzmienie gitary akustycznej, jednak najbardziej błyszczy tu bas.  To jednak tylko jeszcze jeden przyjemny drobiazg, który nie wyróżnia się szczególnie na tle całości.

Drugą połowę albumu otwierają dwa nagrania, które promowały go na singlach. "Bigmouth Strikes Again" to jeden z najbardziej energetycznych i zapewne też najszybciej zapadających w pamięć kawałków na płycie, natomiast zdecydowanie wolniejszy "The Boy with the Thorn in His Side" wyróżnia się największym bogactwem instrumentalnym oraz kolejną zgrabną melodią. Mimo tych zalet, na singlach widziałbym raczej dwa ostatnie nagrania. "There Is a Light That Never Goes Out" to najpewniej absolutny szczyt tego albumu pod względem melodycznym. Świetnie wyszło tu zestawienie melancholii z całkiem żwawym tempem, a mimo ogólnej prostoty, nie można odmówić kunsztu aranżacyjnego. "Some Girls Are Bigger Than Others" to jeszcze jedna świetna melodia i być może najlepsze partie gitarowe na płycie. Od całości poziomem, a trochę też stylistyką, odstaje natomiast "Vicar in a Tutu", w którym nieco rażą elementy staromodnej stylistyki rockabilly. Nie przystoją tu tym bardziej, że cała reszta albumu w 1986 roku brzmiała bardzo współcześnie, a i dzisiaj nie straciła na aktualności. Wpływ The Smiths jest przecież cały czas silnie odczuwalny w około-rockowym niezalu.

O ile tytuł "The Queen Is Dead" spełnił się dopiero przed paroma dniami, 36 lat po premierze, to zawarta tu muzyka była aktualna przez cały ten czas i pewnie jeszcze długo się to nie zmieni. Longplay The Smiths niewątpliwie należy do najbardziej znaczących dzieł w dziejach fonografii. Natomiast czysto subiektywnie nie jest to najbliższa mi stylistyka, skąd pewna rezerwa w ocenie.

Ocena: 8/10



The Smiths - "The Queen Is Dead" (1986)

1. The Queen Is Dead; 2. Frankly, Mr. Shankly; 3. I Know It's Over; 4. Never Had No One Ever; 5. Cemetry Gates; 6. Bigmouth Strikes Again; 7. The Boy with the Thorn in His Side; 8. Vicar in a Tutu: 9. There Is a Light That Never Goes Out; 10. Some Girls Are Bigger Than Others

Skład: Morrissey - wokal; Johnny Marr - gitara, instr. klawiszowe, marimba, orkiestracja; Andy Rourke - gitara basowa; Mike Joyce - perkusja
Producent: Morrissey i Johnny Marr


Komentarze

  1. Co ciekawe, Marr odpowiada za kompozycyjnie cały repertuar The Smiths, stąd jemu należą się największe brawa. Ale nie byłby to ten sam zespół, gdyby nie wspaniały wokal i często poetyckie teksty Morrissey'a, którym należy się nieco więcej uwagi - szczególnie "I Know It's Over" i "There Is a Light That Never Goes Out". Cały album to kopalnia fantastycznych melodii, oprawionych świetnym, bardzo wyrafinowanym (szczególnie jak na prostsze granie) wykonaniem. W tej stylistyce chyba już nic lepszego nie powstanie. A wiem po sobie, że nawet do "Vicar in a Tutu" idzie się po dłuższym czasie przekonać.

    No przyznam, że tej recenzji już teraz się nie spodziewałem :) Trochę tylko martwi fakt, że przez chronologiczne opisywanie może tu nie być poprzednich albumów The Smiths. Czy może kiedyś będą??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś będą. Myślę, że warto wprowadzić pewną elastyczność w kwestii kolejności opisywania płyt danego wykonawcy. Czyli np. zaczynać od najsłynniejszego albumu, a potem cofnąć się do początku i wtedy już jechać chronologicznie. Oczywiście, nie w przypadku wykonawców, których muzyka z płyty na płytę logicznie ewoluowała - tutaj warto ten proces prześledzić, a nie wyrywać coś że środka.

      Usuń
    2. Taka opcja też wydaje się całkiem spoko. Warto dodać, że przy nadrabianiu twórczości zespołu zdecydowanie nie warto pomijać kompilacji "Louder Than Bombs" z 1987 roku, gdzie wśród 24 kompozycji znajdziemy:

      - aż 16 utworów, głównie pochodzących z singli, których nie ma na żadnym z 5 ważniejszych wydawnictw grupy (4 studyjnych i składanki "Hatful of Hollow") - gdzie notabene znajdują się takie perełki, jak mający w sobie nieco z funku i reggae "Rubber Ring" czy oparty wyłącznie na akompaniamencie pianina, niezwykle przejmujący "Asleep";

      - 2 kawałki ("These Things Take Time" i przepiękny "Back to the Old House") zawarte w wydaniach studyjnych - "Hatful..." miał je w wersjach z sesji u Davida Jensena i Johna Peela;

      - "Hand in Glove" z debiutu w wersji singlowej (różniącej się tylko słabszym brzmieniem);

      - a w całości z repertuarem "Hatful..." pokrywa się tylko 5 utworów ("Girl Afraid", "Heaven Knows I'm Miserable Now", "This Night Has Opened My Eyes", "William, It Was Really Nothing", "Please, Please, Please, Let Me Get What I Want"). Trzeba jednak pamiętać, że powtórki te wynikają z faktu, iż "Louder Than Bombs" powstał pierwotnie na rynek amerykański, gdzie nie był dostępny wcześniej "Hatful of Hollow".

      Inną, mniej ciekawą alternatywą jest wydana w tym samym roku (choć miesiąc wcześniej) kompilacja "The World Won't Listen", również zbierająca kawałki singlowe z ostatnich dwóch lat, jednak niemalże wszystko co tutaj zawarto znajduje się również na "Louder Than Bombs". Do tego "The World Won't Listen" ma większe braki (m.in. dlatego, że został wydany przed premierą singla "Sheila Take a Bow") i zbyt dużo w nim powtórek z "The Queen Is Dead" - niby "The Boy with the Thorn in His Side" jest w wersji singlowej z 1985 roku, ale podobnie jak w "Hand in Glove" różni się głównie lichszym brzmieniem. Inne są też miksy "Stretch Out and Wait" i "You Just Haven't Earned It Yet, Baby", ale mimo to charakter tych kompozycji nie zmienia się ani przez sekundę.

      Co ciekawe, nawet wszystkie te składanki nie wyczerpują w pełni tematu całości kompozycji, a brakujące to, kolejno:
      - "Jeane",
      - "Wonderful Woman",
      - "What's the World? " (istnieje tylko wersja live),
      - "The Draize Train",
      - "Work Is a Four-Letter Word",
      - "I Keep Mine Hidden".

      Do tej listy można by też wpisać "Money Changes Everything", którego nie było pierwotnie na "The World Won't Listen", ale można go znaleźć na nowszych wydaniach.

      W sumie "Wonderful Woman" to naprawdę wspaniały utwór i żałuję, że nie ma go na żadnym bardziej znanym wydawnictwie (zdecydowanie najlepiej prezentuje się wersja dostępna na "The Sound of The Smiths" z 2008 roku - https://www.youtube.com/watch?v=lt1YqCpLoYY). "The Draize Train" można za to znaleźć m.in. na koncertówce "Rank" z 1988 roku, wydanej rok po rozpadzie zespołu. "The Draize Train" i "Money Changes Everything" to dwa z trzech instrumentali The Smiths (moim zdaniem w tym kontekście lepiej od nich wypada "Oscillate Wildly" z ciekawym, momentami "nawiedzonym" brzmieniem klawiszy), z kolei "Jeane" ma bardziej rock'n'rollowy charakter; to jeden z pierwszych numerów napisanych przez Marra i Morrissey'a.

      "Work Is a Four-Letter Word" (cover popowego przeboju z lat 60.) i "I Keep Mine Hidden" to dla odmiany ostatnie dwa nagrania zespołu, powstałe po to by wypełnić czymś strony B singli z albumu "Strangeways, Here We Come". Niektóre brakujące kompozycje można znaleźć na kompilacji "Complete" z 2011 roku (w tym nagrany w studiu "The Draize Train"), a inne na wspomnianej wcześniej "The Sound of The Smiths". W internecie można znaleźć też audio z prawdopodobnie pierwszego nagrania (czy też inaczej - demo) The Smiths z 1982 roku - "I Want a Boy for My Birthday".

      Usuń
    3. Ja czytałem, że Marr dostarczał akordy i partie gitarowe, a Morrissey melodie, tak więc w muzycznym zakresie obaj znacznie się uzupełniali. Ponadto solowe utwory Morrisseya melodycznie brzmią zupełnie jak The Smiths, celując w nieoczywiste dźwięki i charakteryzując się tą specyficzną rytmiką :)

      Usuń
    4. Ja gdzieś czytałem, że niektóre linie basowe wymyślał Rourke (np. w "Barbarism Begins at Home"), a w "London" spory wkład miał Craig Gannon, który grał z nimi w tamtym czasie przez jakiś czas jako drugi gitarzysta na koncertach (swoją drogą, to jest chyba najbardziej intensywny kawałek w ich twórczości, prawdziwie punkrockowy). Jednak nie wiem czy są to w 100% wiarygodne informacje.

      Z kolei "free jazz" jaki Morrissey gra na pianinie w "Death of a Disco Dancer" był przez niego pewnie improwizowany, więc można mu tu dopisać istotny wkład instrumentalny.

      Usuń
    5. Ja nie wiem czy to co tam ktoś muzycznie wymyślał ma aż takie znaczenie. To był taki zespół, któremu czasami (pewnie za sprawą Marra) udało się gitarowo zabrzęczeć w studio w ciekawy sposób i to nagrać. Ale nie potrafili tego tak naprawdę odtworzyć bez studyjnej obróbki i ich wykonania tych piosenek na żywo najczęściej sporo tracą, a instrumentaliści mieli bidne kariery po rozpadzie zespoły. Stevenowi się poszczęściło, bo jako ekscentryczny "oryginał" z oddanymi fanami mógł kontynuować karierę bazując na image'u. Pamiętam, że Marr trafił w latach '00 do, zapatrzonych w niego, młodych indie-zespołów jak Modest Mouse i The Cribs, i Ignore the Ignorant, płyta, którą nagrał z The Cribs, ma może jego najlepsze nieprzemanipulowane gitarowe granie.

      Usuń
    6. Nie sądzę, żeby wykonania na żywo tych utworów jakoś dużo traciły. Na niektórych wręcz zyskują jeszcze większej ilości energii, czego najlepszym przykładem występ w Amsterdamie z 1984 roku - https://www.youtube.com/watch?v=9sZ-CYTs8XY (jakość może nie jest super, ale za to baaardzo wyraźnie słychać tu bas). Po prostu w studyjnych nagraniach nieraz były nakładane na siebie dwie ścieżki gitarowe (albo więcej), a na koncertach Marr był tylko jeden, więc nie mógł grać tych dwóch rzeczy na raz. Na jakiś czas się to zmieniło, gdy w składzie był Gannon.

      Usuń
    7. Ok, ale to z tego nakładania ścieżek mieli najlepsze, najbardziej zapadające w pamięć elementy swojego brzmienia. A nawet jak uważasz, że na żywo zyskiwali na energii, to w takim wykonaniu też Morrissey zmieniał się z ekscentrycznego charakterystycznego wokalisty w ekscentrycznego złego wokalistę. "Miserable Lie" to kompletna tragedia, ale potrafił też zepsuć "This Charming Mana".

      Usuń
    8. Ja akurat nie mogę powiedzieć złego słowa o Morrissey'u na żywo, często śpiewał tam równie dobrze jak na nagraniach studyjnych. A co do "Miserable Lie", to wiadomo - nie każdy zaakceptuje te falsety...

      Usuń
  2. Ja mam rezerwę do Smithsów nie z powodu stylistyki, tylko dlatego, że swoje najlepsze piosenki mają na singlach i kompilacjach, a nie na albumach. Przy okazji wydania The Queen Is Dead ukazało się "Ask", "How Soon Is Now?" było b-sidem w roku wydania Meat Is Murder, "This Night Has Opened My Eyes" było na kompilacji Hatful of Hollow.

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie!
    "My daddy told me these white - can't keep a key
    Fifth in his face, got him singing C"
    Przecież ten typ strasznie fałszuje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w sobie mieć skoro ludzi razi tylko trochę "Vicar in a Tutu", a nikt nie wyśmiewa piosenki, w której w kółko powtarza: Some girls are bigger than others; Some girls mothers are bigger than other girls' mothers

      Usuń
    2. Ja kocham "Vicar in a Tutu". Chyba moje top3 z tej płyty.

      Usuń
    3. No, ja też na pewno preferuje "Vicara" od "Some Girls".

      Usuń
  4. Świetny album, 10 zgrabnych, różnorodnych i niezwykle chwytliwych piosenek. Powalający wokal Morrisseya i genialne partie gitarowe Marra. Jeśli chodzi o moje ulubione kawałki, to: "The Queen Is Dead", "I Know It's Over", "Bigmouth Strikes Again" oraz "There Is A Light That Never Goes Out". Reszta, no może poza "Vicar in a Tutu", też utrzymuje bardzo wysoki poziom. Polecam wcześniejsze dokonania grupy, głównie albumy "The Smiths" i "Meat Is Murder". Może i nie są aż tak dobre jak recenzowane TQID, ale na pewno warte uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo lubię i cenię ten album,ale nie stało się tak od razu.Gdy go poznawałem w 2002 roku gdzieś na falach radiowej Trójki wydawał się być odrobinę przereklamowanym.
    Myślałem sobie tu nie ma nic nadzwyczajnego,co oni w tym słyszą. Pewnie promują na siłę bo tak wypada.
    Cóż ,lata minęły a ja w końcu usłyszałem to co najważniejsze właśnie w takiej muzyce -świetne melodie.I ten głos -do dziś lubię Morriseya.
    I przyznaję też nie pasuje mi tutaj "Vicar in a Tutu".
    A tak poza tym jest bezbłędnie.
    Ale żeby była jasność -to nie jest arcydzieło,ale świetna płyta bardzo dobrego zespołu. Ode mnie także 8.
    Mam pytanie czy będą inne płyty The Smiths ?

    OdpowiedzUsuń
  6. dla mnie niestety dwukrotnie odpadł. nie wiem, nie czuję go w całości, przemija zauważalnie, jednakże nie z dużą dozą przyjemności. może kiedyś spróbuje jeszcze raz, póki co jednak nie ciągnie mnie do tego albumu, nie wiem natomiast jak z resztą ich dyskografii, bo tejże jeszcze nie sprawdzałem; w każdym razie super widzieć recenzję tego albumu!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniały album, poznałem go w zeszłym roku i często lubię do niego wracać. I Know It's Over powala swoimi doo wopowymi zwrotkami.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow, po Twojej odpowiedzi pod “Nowhere” nie spodziewałem się, że tak szybko się przekonasz do tego zespołu i wstawisz recenzję ich płyty - nawet jeśli śmierć Elżbiety II miała na to większy wpływ niż mój komentarz ;) W pełni zgadzam się z recenzją, może poza tym, że nigdy nie uważałem “Vicar in a Tutu” za najsłabszy fragment płyty - dla mnie to podobna urocza miniatura, co ”Frankly, Mr. Shankly” i chyba z tej dwójki stawiam go wyżej (intonacja refrenu tego kawałka przez Morrisseya brzmi dla mnie naprawdę obłędnie). Do mnie całkiem przemawia taka stylistyka, więc nie poskąpiłem temu albumowi oceny 9/10.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oo super, że w końcu The Smiths. Z większością tekstu się zgadzam, bardzo chętnie poczytam o reszcie ich płyt.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)