[Recenzja] Autechre - "SIGN" (2020)



Brytyjski duet Autechre już od trzydziestu lat należy do najbardziej ekscytujących i wpływowych twórców muzyki elektronicznej. Wśród powołujących się na niego artystów można wskazać chociażby Radiohead, którego twórczość od czasu "Kid A" faktycznie wiele zawdzięcza muzyce Seana Bootha i Roba Browna. Obecnie Autechre wciąż przeciera nowe szlaki w elektronice. A duet bynajmniej nie próżnuje, wydając ogromne ilości muzyki. Pomijam już nawet to, że w latach 2019-20 opublikowano zapisy ponad dwudziestu koncertów. Był przecież jeszcze pięciopłytowy cykl "elseq" z 2016 roku czy cztery dwugodzinne części "NTS Sessions" z 2018 roku. Przebrnięcie przez ten cały materiał jest tym trudniejsze, że zdecydowanie nie jest to łatwa w odbiorze muzyka. Duet już w latach 90. zaczął podążać w coraz bardziej eksperymentalne rejony, stawiając na skomplikowane rytmy, porzucając melodię i harmonię, skupiając się na dekonstrukcji dźwięku, który rozbrzmiewa w sposób wręcz przeczący prawom fizyki. Słuchacza nieprzyzwyczajonego do takiego podejścia może to odrzuć. Tak było w moim przypadku, gdy sięgnąłem po "NTS Sessions 2". Przy pierwszym podejściu szybko się poddałem. Dopiero przy drugim przesłuchałem całość, co było doznaniem tyleż intrygującym, co przytłaczającym, a momentami wręcz męczącym. Bynajmniej nie twierdzę, że to zła muzyka. Jednak raczej nie polecam w ten sposób zaczynać znajomości z twórczością duetu.

Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku właśnie opublikowanego "SIGN". Czternasty regularny album Autechre (licząc każdą z wspomnianych wcześniej serii jako jedno wydawnictwo) ma odmienny charakter od swoich bezpośrednich poprzedników. To najbardziej zwarte, ale też najbardziej przystępne dzieło duetu od czasu co najmniej "Oversteps" z 2010 roku. Trwające niespełna sześćdziesiąt sześć minut wydawnictwo spokojnie można przesłuchać za jednym podejściem. Oczywiście, wciąż nie brakuje tutaj utworów o bardziej eksperymentalnym charakterze. Najbardziej słychać to chyba na przykładzie otwieracza, "M4 Lema", który zapewne już na starcie odsieje część słuchaczy. Jednak w większości utworów te dziwne dźwięki, charakterystyczne dla dokonań Autechre z ostatnich lat, jeśli w ogóle się pojawiają, to służą jedynie urozmaiceniu. Dominuje tu bardziej przystępna muzyka, z wyraźniej zaznaczonymi melodiami, czasem z dość chwytliwymi motywami, nierzadko subtelna. W pewnym sensie jest to powrót do tego, co duet grał na początku kariery, na takich albumach, jak "Amber" czy jeszcze nawet "Tri repetae", który był wyraźnym zwrotem od ambient techno i IDM-u w stronę glitchu. Nie znaczy to bynajmniej, że zespół brzmi tutaj tak samo, jak ćwierć wieku temu. Chodzi raczej o poziom komunikatywności, gdyż sama muzyka to kolejny krok w ewolucji zespołu. Czerpiący z dotychczasowych dokonań, ale nie powielający ich, tylko znów wskazujący nowy kierunek dla muzyki elektronicznej. I co najważniejsze, całość jest rewelacyjna. Każdy utwór zachwyca brzmieniem, aranżacją i mnogością pomysłów. Jednak największe wrażenie robią na mnie te subtelniejsze nagrania, na czele z właściwie ambientowymi "Metaz form8" i "r cazt". To najpiękniejsze co usłyszałem w tegorocznej muzyce, wręcz transcendencyjne przeżycie.

Czekałem na premierę "SIGN", ale nie spodziewałem się, że zrobi na mnie aż takie wrażenie, po kilku odsłuchach stając się zdecydowanym faworytem na najlepszy album roku. I to pomimo kilku innych mocarnych wydawnictw, jakie ukazały się w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy. Przynajmniej pod względem muzycznym rok 2020 jest całkiem udany. "SIGN" zachęcił mnie też do dokładniejszego zapoznania się z twórczością duetu i już teraz Autechre wyrasta na jednego z moich ulubionych wykonawców ostatnich trzydziestu lat.

Ocena: 9/10



Autechre - "SIGN" (2020)

1. M4 Lema; 2. F7; 3. si00; 4. esc desc; 5. au14; 6. Metaz form8; 7. sch.mefd 2; 8. gr4; 9. th red a; 10. psin AM; 11. r cazt

Skład: Rob Brown; Sean Booth
Producent: Autechre


Komentarze

  1. Sam Fripp byłby (lub jest) pod wrażeniem tego, jak ta dwójka potrafi kontrolować brzmieniowy chaos. Te wszystkie próbki dźwięku, celowe i niecelowe glitche, zakłócenia, dysonanse. Można ogłupieć lub wręcz odnieść wrażenie, że twój sprzęt zaczyna się psuć, ale doświadczenie z tym zespołem jest niepowtarzalne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo intrygujący album poleciłeś! Na początku trochę się bałem "zniekształconego dźwięku", ale włączyłem i... w zasadzie nie było momentu, w którym chciałem coś przewinąć czy też pominąć. Bardzo ciekawe podejście duetu, powyginane brzmienia, ani przez chwilę mi się nie nudziło. Na pewno trzeba będzie jeszcze parę razy przesłuchać dla samego ogarnięcia albumu jako całości, ale już mi się bardzo podoba. Dzięki serdeczne!
    Interesowały Cię kiedyś takie grupy jak The Orb, Orbital czy też Stereolab?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tej trójki słyszałem tylko jeden album The Orb. Ten z Gilmoure'em...

      Usuń
    2. Pierwszy album The Orb z tego co pamiętam jest całkiem fajny. Z elektroniki z przełomu wieków bardzo mi się podoba Muslimgauze, chociaż potrafi być diabelnie monotonny. Jeszcze do głowy przychodzą mi Scorn I Techno Animal, ale bym musiał sobie przypomnieć, które albumy są warte uwagi.

      Usuń
    3. Tutaj mamy pierwszy album The Orb:
      https://www.youtube.com/watch?v=jVuv7dHg5Cw

      Padło już nazwisko Roberta Frippa, który z The Orb nagrał album "FFWD" (od razu mi się przypomniał czar starego magnetofonu, nawet jeśli się często zacinał):

      A tu Stereolab (nieźle zakręcona muzyka):
      https://www.youtube.com/watch?v=xewma_4OpLw&list=PLY7uGl0-pq7l7N8i0if910LZuSJCX9YkL

      I Orbital (mniej elektroniczny od poprzedników, za to bardziej rockowy):
      https://www.youtube.com/watch?v=MzEyH_-st88

      The Orb z Gilmourem jest całkiem fajną płytą.
      Muslimgauze kojarzy mi się z tym cudem:
      https://www.youtube.com/watch?v=xmtZEQG7bRU

      (remiks piosenki "Housewives Hooked on Heroin" no-man)

      Szczerze mówiąc, nie zachęca to do zapoznawania się z jego twórczością.

      Usuń
    4. Orbital to przede wszystkim brązowa płyta i In Sides, dziwne przykłady jego twórczości podajesz. :P

      Scorn to świetna, bardzo klimatyczna elektronika (illbient to się nazywa) i podbijam też Muslimgauze. Jeśli chodzi o ambient techno, to obowiązkowo trzeba jeszcze wspomnieć o Future Sound of London, oraz o "Artificial Intelligence" (narodziny IDM, więc rzecz bardzo ważna choćby historycznie). Ale trzeba jednak przyznać, że Autechre mocno wybija się na tle całej najntisowej elektroniki i ciężko do niej podejść "na świeżo" oczekując czegoś podobnego - może Aphex Twin miejscami.

      Usuń
    5. Jest jeszcze jeden zespół, który moim zdaniem fajnie zaznacza swoje miejsce w całej najntisowej elektronice i jest nim Coil. Albumy takie jak Musick To Play In The Dark czy ...And The Ambulance Died In His Arms bardzo fajnie łączą industrialowe korzenie Christophersona i Balance'a z panującymi na przełomie wieków trendami w muzyce eleektronicznej, czasem dorzucając jeszcze inspiracje np. szkołą berlińską (jak w przypadku Musick...).

      Usuń
  3. Tak, "In Sides" też słyszałem, może faktycznie to lepszy przykład.
    "Future Sound of London" odnotowuję do zapoznania się, elektronika z tamtych lat to jest muzyka, którą bardzo przyjemnie mi się eksploruje.
    Pamiętam, jak zaczynałem swoją przygodę z tym od depeszowych singli z "Songs of Faith and Devotion", zwłaszcza "Rush" (Amylnitrate Mix) - ale bez wokalu - zrobił na mnie wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. "To najpiękniejsze co usłyszałem w tegorocznej muzyce, wręcz transcendencyjne przeżycie."
    Nie sądziłem, że trudności w opisie muzyki elektronicznej skłonią Cię do sięgnięcia do takiego słownika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu opisałem swoje wrażenia. A recenzja nie musi opisywać dokładnie muzyki. Obecnie właściwie nie ma takiej potrzeby, skoro wystarczy krótka chwila, by włączyć dowolny album. A wtedy opis jest juz zbyteczny.

      Usuń
  5. Tymczasem mamy już kolejną płytę Autechre - "Plus". Też bardzo fajne nagrania. Słyszałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałem i potwierdzam, że to bardzo dobry album. Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu będzie recenzja. Dowiedziałem się o nim całkiem przypadkiem wczoraj i była to dla mnie najbardziej ekscytująca muzyczna informacja w tym roku.

      Usuń
    2. Czy bardziej ekscytująca od tej, gdy dowiedziałeś się o wydaniu SIGN?
      Rrrr

      Usuń
    3. Tak, ponieważ dopiero "SIGN" zachęcił mnie do dokładniejszego zagłębienia się w twórczość Autechre i dopiero wtedy naprawdę ją doceniłem. Poza tym o premierze "SIGN" dowiedziałem się kilka tygodni wcześniej, a o "PLUS" w momencie, gdy był już dostępny do odsłuchu.

      Usuń
  6. Od kilku miesięcy regularnie odwiedzam ten blog, choć sądząc po zamieszczonych recenzjach nasze muzyczne fascynacje pokrywają się jedynie w części. I bardzo dobrze, gdyż wskutek tego zachęciłeś mnie do sięgnięcia po wykonawców spoza mego codziennego kręgu zainteresowań; twórców, z istnienia których oczywiście zdawałem sobie sprawę, natomiast ze znajomością konkretów było już co najwyżej mocno tak sobie. Hmm, taki chyba zdaje się jest cel, żeby nie powiedzieć misyjność blogów, czyż nie?
    Otóż, jako wierny i długoletni kibic zespołu Autechre, i zarazem regularny czytelnik tegoż bloga, tak sobie niedawno pomyślałem, iż fajnie byłoby dowiedzieć się jakie masz zdanie na temat twórczości Roba i Seana. Acz przyznam, że zwątpiłem w taką ewentualność. No cóż, uznałem, że to po prostu nie twoja bajka. Toteż jakże przyjemnym dla mnie szokiem było zobaczenie recenzji SIGN. Miło jest się tak pomylić. Zwracam honor, życzę udanej eksploracji mikro- i makroświata Ae, i mam nadzieję, że nie poddasz się po dwóch recenzjach...
    A zatem miłego!

    Rrrr

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024