[Recenzja] The Mothers - "The Grand Wazoo" (1972)



#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki

"The Grand Wazoo" powstał podczas tych samych sesji, na przełomie kwietnia i maja 1972 roku w kalifornijskim Paramount Studios, co wydany nieco wcześniej "Waka/Jawaka". Frank Zappa miał wówczas przerwę od koncertowania, wymuszoną obrażeniami po zepchnięciu i upadku ze sceny podczas londyńskiego występu w grudniu poprzedniego roku. Muzyk zawsze przejawiał dużą aktywność w tworzeniu nowego materiału i nie znosił bezczynności, dlatego tak szybko zabrał się do pracy, czego efektem były aż dwa albumy. W ogólnym zamyśle bardzo do siebie podobne - wypełniała je głównie instrumentalna muzyka o jazz-rockowym charakterze, nagrana z pomocą bardzo rozbudowanego składu - ale bezsprzecznie stanowiące odrębne, zamknięte dzieła. Co dodatkowo podkreśla fakt, że "Waka/Jawaka" ukazał się pod nazwiskiem Zappy, a "The Grand Wazoo" - pod szyldem The Mothers.

Drugi z tych albumów różni się od swojego poprzednika chociażby za sprawą jeszcze bardziej rozbudowanego składu. W nagranie go było zaangażowanych w sumie dwudziestu czterech muzyków. Poza liderem, byli to m.in. trębacz Sal Marquez, saksofoniści Mike Altschul i Joel Peskin, basista Alex "Erroneous" Dmochowski, perkusista Aynsley Dunbar, gitarzysta Tony Duran oraz klawiszowcy Don Preston i George Duke - a więc instrumentaliści, których słychać także w nagraniach z "Waka/Jawaka". W większości utworów z "The Grand Wazoo" zwiększeniu uległa sekcja dęta, na wzór starych big bandów jazzowych. Ale  w żadnym wypadku nie jest to archaiczne granie w stylu złotej epoki jazzowych orkiestr. Całość doskonale balansuje pomiędzy nowoczesnymi odmianami tego gatunku (fusion, free), a ambitniejszymi formami rocka. I choć "The Grand Wazoo" ukazał się jako drugi, zdecydowanie nie brzmi jak zbiór odrzutów po poprzednim albumie. Wręcz przeciwnie - zdaje się dziełem spójniejszym, bardziej dopracowanym i przemyślanym.

W najbardziej rozbudowanym składzie zostały nagrane dwa utwory z winylowej strony A albumu. "For Calvin (and His Next Two Hitch-Hikers)" charakteryzuje się powolnym tempem i pozornie leniwym klimatem, jednak w warstwie instrumentalnej pojawia się wiele ciekawych smaczków, jak partie syntezatora czy freejazzowe dęciaki; również pod względem rytmicznym dzieje się tu sporo ciekawego. Jest to jedyne nagranie na płycie, w którym pojawia się - tylko przez chwilę, na samym początku - regularna partia wokalna, śpiewana w duecie przez Marqueza i Janet Neville-Ferguson, fajnie parodiująca stary jazz wokalny. Utwór tytułowy, najdłuższy na płycie, to już zdecydowanie bardziej energetyczne nagranie, z wieloma porywającymi solówkami (przede wszystkim gitary i trąbki, ale też na syntezatorze) oraz potężnym brzmieniem (z orkiestrowymi partiami dęciaków, które jednak nie nadają tu symfonicznego patosu, lecz trochę subtelnego humoru). Co ciekawe, na większości reedycji oba te utwory zostały zamienione miejscami, co raczej nie było najlepszym pomysłem - oryginalna kolejność ma po prostu więcej sensu w kontekście całości.

Trzy nagrania ze strony B zostały nagrane już przez nieco mniejszy aparat wykonawczy, jednak brzmienie wciąż jest bardzo różnorodne, a w poszczególnych utworach wciąż dużo się dzieje. "Cletus Awreetus-Awrightus" trwa niespełna trzy minuty, ale pomysłów tu tyle, że u niektórych wykonawców nie znajdzie się tylu w całej dyskografii. Kawałek co chwile zaskakuje nowymi rozwiązaniami i motywami, a przy tym wszystko trzyma się tu kupy. Jest to najbardziej humorystyczne nagranie na płycie, ale wcale nie mniej ambitne. Warstwę instrumentalną wzbogacają krótkie wokalizy Zappy i Ilene Rappaport. Prawdopodobnie najbardziej znanym fragmentem albumu - i moim faworytem - jest dynamiczny "Eat That Question", z bardzo chwytliwym, ale błyskotliwym tematem, a także częścią improwizowaną ze świetnymi solówkami Duke'a i Zappy oraz fantastyczną grą Erroneousa i Dunbara. Na zakończenie albumu następuje wyciszenie, w postaci subtelnego, bardzo ładnego "Blessed Relief". Tym razem pierwszoplanową rolę odgrywają dęciaki i elektryczne pianino, dopiero w drugiej połowie ustępujące na chwilę miejsca gitarze, a nieoceniona jest też tu gra sekcji rytmicznej.

"The Grand Wazoo" to pięć utworów, z których każdy ma swój własny charakter i zachwyca czym innym, ale jednocześnie wszystko idealnie do siebie pasują, tworząc bardzo spójną, doskonałą całość. Naprawdę nie mam do czego się tutaj przyczepić. Ani obiektywnie, ani subiektywnie, co nie zdarza się często. Wszystko - kompozycje, aranżacje, wykonanie, brzmienie - robi na mnie ogromne wrażenie. 

Ocena: 10/10



The Mothers - "The Grand Wazoo" (1972)

1. For Calvin (and His Next Two Hitch-Hikers); 2. The Grand Wazoo; 3. Cletus Awreetus-Awrightus; 4. Eat That Question; 5. Blessed Relief

Skład: Frank Zappa - gitara, wokal (3), instr. perkusyjne (4); Sal Marquez - trąbka, wokal (1); Mike Altschul - instr. dęte; Alex "Erroneous" Dmochowski - gitara basowa; Aynsley Dunbar - perkusjaTony Duran - gitara (1,2,5); Don Preston - syntezator (1,2); Bill Byers, Joanne Caldwell McNabb, Earl Dumler, Fred Jackson, Malcolm McNabb, Anthony Ortega, Ernie Tack - instr. dęte (1,2); Alan Estes, Bob Zimmitti - instr. perkusyjne (1,2); Janet Neville-Ferguson - wokal (1); George Duke - instr. klawiszowe (3-5), wokal (3); Ernie Watts - saksofon C melody (3); Ken Shroyer - puzon (3); Ilene Rappaport - wokal (3); Joel Peskin, John Rotella - instr. dęte (4,5); Lee Clement - gong (4)
Producent: Frank Zappa


Komentarze

  1. Świetna płyta, jednak ja dałbym jej 9 w porównaniu z dychą Hot Rats i ósemką Waka/Jawaka. Mam nadzieję że to nie koniec Zappy bo przydałyby się chociażby koncertówki takie jak wspomniana ostatnio The Helsinki Tapes czy przecież jeszcze wiele wiele studyjnych płyt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten album nosi tytuł "You Can't Do That On Stage Anymore Vol. 2. The Helsinki Concert". Nie ma żadnego "Helsinki Tapes".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Helsinki Tapes" to planowany tytuł tego wydawnictwa. Zresztą bardziej adekwatny od ostatecznego, bo znalazły się tam fragmenty kilku koncertów, a nie jednego.

      Usuń
    2. Poza tym w ogólnym obiegu ta płyta zwana jest właśnie The Helsinki Tapes.

      Usuń
  3. Przez koga Frank zostal zpechniety ze sceny?To mi przypomina historie ze Stevie Ray Vaughnem,jak spadl ze sceny w Londynie ale z powodu naduzywania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest żadna wiedza tajemna, tylko informacja, która łatwo można samemu znaleźć. Warto nabyć umiejętność samodzielnego poszukiwania wiedzy, ktore ułatwia wspolczesna technika, bo w ciągu góra kilku minut można uzyskać odpowiedź na nurtujące pytania, zamiast czekać nawet dobę, aż ktoś łaskawie odpowie. Nie rozumiem i nie lubię takich komentarzy.

      Natomiast ta konkretna historia jest na tyle ciekawa, że mogę ją tu dodać w ramach uzupełnienia recenzji. Zappa został popchnięty przez jednego z widzów, który wtargnął na scenę. Podobno ów człowiek był zazdrosny o swoją dziewczynę, która przeżywała fascynację muzykiem. Upadek na betonową podłogę był bardzo poważny. Frank miał uszkodzoną m.in. krtań i kręgosłup. Pozostali muzycy myśleli, że nie żyje żyje.

      Usuń
  4. Pewnie napisze jakaś 'profanacje', ale na dzień dzisiejszy, Grand Wazoo wyprzedza Hot Rats i jak dla mnie to nr 1 wśród albumów Zappy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy zbieg okoliczności, bo właśnie przed chwilą słuchałem tego albumu ;) A co do postawionej tezy, to nie mam szczerze pojęcia który z nich jest lepszy. Subiektywnie skłaniałbym się jednak ku "Hot Rats", ale "The Grand Wazoo" to też potęga. Natomiast nie mam wątpliwości w innej kwestii: że te dwa albumy to zdecydowanie najlepsze, co Zappa nagrał kiedykolwiek w studiu.

      Usuń
    2. Zgadzam się z tym stwierdzeniem, ze to najlepsze albumy Franka. Najlepiej wyszły mu albumy bez wokali.

      Usuń
    3. Na obu są wokale. W dość śladowych ilościach, ale jednak.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024