[Recenzja] Herbie Hancock - "Head Hunters" (1973)



W Mwandishi Herbie Hancock mógł się wyszaleć artystycznie, jednak granie tak eksperymentalnej muzyki nie przynosiło korzyści finansowych i komercyjnych. O ile jemu samemu niespecjalnie to przeszkadzało - zarabiał sporo na tantiemach za swój wczesny przebój "Watermelon Man" - tak dla pozostałych muzyków było to coraz bardziej frustrujące. Wkrótce po wydaniu "Sextant" zapadła decyzja o rozwiązaniu zespołu. Niedługo potem Herbie zmontował nową grupę, która przybrała nazwę Head Hunters. Ze składu Mwandishi trafił do niej tylko Bennie Maupin. Nowymi muzykami zostali natomiast basista Paul Jackson, perkusista Harvey Mason, oraz perkusjonista Bill Summers.

We wrześniu 1973 muzycy zarejestrowali materiał na album, który nazwano po prostu "Head Hunters". Zawarta na nim muzyka znacząco odbiega od tego, co Herbie tworzył z Mwandishi. To już nie eksperymentalne wariacje na temat "In a Silent Way" i "Bitches Brew", a wyraźny zwrot w kierunku mainstreamu. Hancock dał wyraz swojego uwielbienia dla muzyki funkowej - podobnie jak Miles Davis, był w tamtym czasie pod wrażeniem twórczości Sly and the Family Stone. Klawiszowiec nawiązał do niej jednak bardziej dosłownie. W rezultacie uproszczeniu uległa warstwa rytmiczna, a dominujące nad całością syntezatory nie brzmią już tak intrygująco, jak na "Sextant" - zamiast tego zbliżają się nieco do dyskotekowego kiczu (choć na albumie wykorzystane zostały także klawinet i elektryczne pianino). "Head Hunters" to jednak wciąż granie niepozbawione pewnych artystycznych ambicji, co przejawia się pod postacią zwykle rozbudowanych i nieoczywistych struktur utworów.

Już na otwarcie pojawia się ponad 15-minutowy "Chameleon". Utwór doskonale pokazuje, że także na prostszym, wręcz tanecznym podkładzie rytmicznym można zaprezentować porywające i interesujące solówki. To dowód na to, że można zarazem grać ambitnie i prosto (dało się nawet wykroić z tego nagrania niespełna trzyminutowy singiel). Podobny charakter ma niewiele krótszy "Sly" (zadedykowany wiadomo komu), w którym chyba jeszcze ciekawiej wypada improwizacyjna interakcja muzyków. Zaskakującą zmianę klimatu przynosi natomiast finałowy "Vein Melter", w którym zespół postawił na budowanie subtelnego nastroju, zamiast funkowej przebojowości. A skoro mowa o hitach, to zupełnie nie przekonuje mnie nowa wersja "Watermelon Man" - w przeciwieństwie do oryginału, mocno ocierająca się o banał i kicz. Niektóre partie saksofonu i syntezatora brzmią niczym soundtrack do ówczesnego filmu porno. Podoba mi się jedynie mocna gra sekcji rytmicznej.

"Head Hunters" osiągnął niewiarygodny sukces komercyjny. Do dziś pozostaje drugim - po "Kind of Blue" - najlepiej sprzedającym się albumem w historii jazzu (choć można polemizować, czy to jeszcze jazz). Popularność longplaya wkurzyła Davisa, który rok wcześniej próbował dotrzeć do tej samej publiczności albumem "On the Corner". Jego wersja funku była jednak dużo bardziej eksperymentalna i awangardowa, podczas gdy Herbie postawił na przystępność. "Head Hunters" na pewno nie jest dziełem wybitnym, ale doskonale się sprawdza jako imprezowa, lecz nie odmóżdżająca muzyka.

Ocena: 8/10



Herbie Hancock - "Head Hunters" (1973)

1. Chameleon; 2. Watermelon Man; 3. Sly; 4. Vein Melter

Skład: Herbie Hancock - instr. klawiszowe; Bennie Maupin - saksofon, saxello, klarnet basowy, flet; Paul Jackson - gitara basowa, marimbula; Harvey Mason - perkusja; Bill Summers - instr. perkusyjne
Producent: Herbie Hancock i David Rubinson


Komentarze

  1. Jak brzmiały ówczesne soundtracki do filmów porno?? Były oparte na Jazzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolega mówił, że na funku, takim bardziej syntetycznym.

      Usuń
    2. Z tego kolegi to musi być niezły koneser ;)

      Usuń
  2. A to nie można bezkrytycznie słuchać kolegi, trzeba samemu posłuchać i pooglądać, by nie palnąć w recenzji głupotki.

    Jeżeli chciałbyś jeszcze ponurkowac w świecie starego, dobrego rocka, to wejdź na blog niejakiego murodeclassicrock (to chyba Brazylijczyk) ma tam sporo zespołów których tu jeszcze nie opisałeś, niektóre nawet powrzucał w mp3. Np cały Davis tam jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie muszę tłumaczyć takich oczywistości, że "kolega" jest memem, a porównanie z recenzji ma tylko podkreślić banalny charakter tego utworu? ;)

      A bloga znam. Bywa pomocny, gdy chcę poznać jakiś trudno dostępny album, którego nie ma nawet na YouTube.

      Usuń
  3. No to już jest, jak na jazz, całkiem przystępne - takie miałem wrażenie przynajmniej. Choć w sumie naprawdę dużo jest tu wpływu funku. "Chameleon" faktycznie bardzo chwyta swoimi różnorodnymi motywami. "Watermelon..." trochę mniej.
    A tak w ogóle to łatwiej nagrać dobrą płytę jak tylko 4 kawałki się na niej mieszczą. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że ni jest łatwo grać długie utwory, które nie nudzą ;)

      Usuń
  4. Jak dla mnie ocena 10/10 tak samo jak późniejsza płyta live z Japonii z 75(gdzie zespół był niezwykle popularny).
    Headhunters(razem z Weather Report)najlepiej łączy muzyke jazz i funk.Watermelon man -uwielbiam,można poczuc się w dżungli,Chameleon -jeden z najważniejszych utworów muzyki elektronicznej wogóle(na równi z Kraftwerk).

    OdpowiedzUsuń
  5. A co sądzisz o oryginalnej wersji watermelon man?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, ta akustyczna wersja podoba mi się bardziej. Chociaż z takich chwytliwych kawałków wczesnego Herbiego najbardziej lubię "Cantaloupe Island" z "Empyrean Isles".

      Usuń
  6. No właśnie, czy ten album to jeszcze jazz??
    Jak dla mnie podstawą tu jest funk, a jazz to dodatek. Tak samo jak disco, blues, rytmy afrykańskie.
    To moje pierwsze spotkanie z albumem Hancocka. Po pierwszym przesłuchaniu pomyślałem sobie - ot muzyka do puszczenia w tle na imprezie. Nikt przy niej nie zaśnie, a i potańczyć może. Ale posłuchałem drugi, trzeci raz i muszę przyznać, że zacząłem się uzależniać. Chameleon jest świetny, Sly również. A Watermelon faktycznie brzmi jakby został zrobiony na dżingla. Aczkolwiek życzę takich 'błahych' dzingli wszystkim współczesnym muzykom.
    8 to właściwa ocena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezupełnie. Funkowa jest tu na pewno rytmika i brzmienie, jednak jazz na pewno nie jest tu tylko dodatkiem - wszystkie utwory są zbudowane na typowo jazzowych improwizacjach, a nie piosenkowej strukturze, jak np. twórczość Sly & the Family Stone, Jamesa Browna, Funkadelic czy innych stricte funkowych wykonawców. W przypadku "Head Hunters" podstawą jest raczej jazz, a funk inspiracją. Albo inaczej: jest to próba grania funku przez muzyków, którzy przez długie lata grali jazz i nie przestawili się na inny sposób tworzenia muzyki. Kolejne dokonania Hancocka to coraz dalsze oddalanie się od jazzu na rzecz funku, a potem disco. Tutaj mamy jednak przewagę jazzu. Właściwym określeniem tej muzyki jest jazz fusion, a jeszcze bardziej precyzyjnym jazz-funk.

      Usuń
    2. Jeśli chodzi o Jamesa Browna, to nie wszystkie jego utwory posiadają piosenkową strukturę- szczególnie w latach 70-tych miał wiele utworów o strukturze improwizacyjnej min. na "Payback"- swoją drogą nie zastanawiałeś się nad zrecenzowaniem twórczości Browna od końca lat 60 do drugiej połowy lat 70? Może nie był jakiś bardzo dobry, ale w kwestii muzyki rozrywkowej (funk, soul), grał ciekawie/bardzo dobrze.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024