[Recenzja] Herbie Hancock - "Mwandishi" (1971)



Choć Herbie Hancock należy do najbardziej rozpoznawalnych jazzmanów, zwykle mówi się tylko o jego konwencjonalnie jazzowych albumach "Empyrean Isles" i "Maiden Voyage", lub o komercyjnej, jazz-funkowej twórczości z połowy lat 70. (przede wszystkim platynowym "Head Hunters"). Mniej uwagi poświęca się jego dokonaniom z początku siódmej dekady, mimo że pod względem artystycznym był to najbardziej interesujący okres jego solowej działalności. Muzyka zawarta na albumach "Mwandishi", "Crossings" i "Sextant", nazywanych "trylogią Mwandishi", okazała się zbyt ambitna i nowatorska, by zyskać większą popularność.

Choć wszystkie te albumy sygnowane są nazwiskiem Hancocka, był to jedynie zabieg marketingowy, gdyż w rzeczywistości zostały nagrane przez działający na demokratycznych zasadach zespół Mwandishi. Był to sekstet (później septet) złożony z utalentowanych muzyków, występujących pod pseudonimami w języku swahili:

  • Herbie Hancock przybrał imię Mwandishi, czyli Kompozytor
  • klarnecista basowy Bennie Maupin - Mwile, czyli Zdrowy
  • trębacz Eddie Henderson - Mganga, czyli Lekarz
  • puzonista Julian Priester - Pepo Mtoto, czyli Uduchowione Dziecko
  • basista Buster Williams - Mchezaji, czyli Muzyk
  • perkusista Billy Hart - Jabali, czyli Energia.

W styczniu 1971 roku powyżsi muzycy weszli do studia i zarejestrowali materiał na swój pierwszy wspólny album. Rezultat tej sesji to interesujące i oryginalne rozwinięcie pomysłów z albumów "In a Silent Way" i "Bitches Brew" Milesa Davisa (na których grali odpowiednio Hancock i Maupin), a w mniejszym stopniu także "Fat Albert Rotunda" samego Hancocka i projektu Kawaida, w którym Herbie brał udział (na tych dwóch ostatnich wystąpił także Williams).

Już w rozpoczynającym całość "Ostinato (Suite for Angela)" otrzymujemy fantastyczne połączenie psychodeliczno-kosmicznego brzmienia elektrycznych klawiszy i intensywnych, rozbudowanych partii perkusyjnych, dodających afrykańskiej rytmiki. Oprócz Harta odpowiadają za nie dwaj goście - Leon Chancler i José Areas, czyli perkusjonaliści prawdopodobnie najbardziej znani z grupy Santana. Co ciekawe, w nagraniu wystąpił także gitarzysta Ronnie Montrose, późniejszy założyciel hardrockowego Montrose, jednak jego rytmiczne partie są dość trudne do wyłapania. Największe wrażenie robi tu natomiast energiczny i bardzo nośny, ostinatowy motyw basu, na którym zbudowana jest cała kompozycja, oraz wspierające go partie klarnetu basowego. Genialny utwór, który od razu zapada głęboko w pamięć. Pozostałe dwie kompozycje mają dla odmiany bardziej subtelny charakter, są nastawione na budowanie klimatu. Ballada "You'll Know When You Get There" utrzymana jest w podobnym nastroju przypominającym "Sanctuary" Davisa, natomiast "Wandering Spirit Song" przez większość czasu ociera się o kosmiczny ambient, choć w środkowej części nabiera ekspresji o niemal freejazzowym charakterze. Oba te utwory wymagają większego skupienia, niż otwieracz - przy pierwszym, pobieżnym kontakcie mogą się nawet wydawać nieco nudne, lecz przy poświęceniu im pełnej uwagi, okazują się naprawdę pięknymi, wciągającymi kompozycjami.

"Mwandishi", podobnie zresztą jak pozostałe albumy tego składu, to jedne z najciekawszych przykładów muzyki fusion. Warto jednak podkreślić, że nie jest to rockowe fusion w stylu "Jacka Johnsona" czy twórczości Mahavishnu Orchestra, a elektryczny jazz bliższy "In a Silent Way". Dlatego rockowi ortodoksi nie znajdą tu nic dla siebie, ale słuchacze o otwartych umysłach z pewnością docenią ten materiał. A zdecydowanie jest tu co doceniać - z fantastycznym klimatem i doskonałym zgraniem muzyków na czele.

Ocena: 9/10



Herbie Hancock - "Mwandishi" (1971)

1. Ostinato (Suite for Angela); 2. You'll Know When You Get There; 3. Wandering Spirit Song

Skład: Mwandishi (Herbie Hancock) - elektryczne pianino; Mwile (Bennie Maupin) - klarnet basowy, flet; Mganga (Eddie Henderson) - trąbka, skrzydłówka; Pepo Mtoto (Julian Priester) - puzon; Mchezaji (Buster Williams) - gitara basowa, kontrabas; Jabali (Billy Hart) - perkusja
Gościnnie: Ndugu (Leon Chancler) - perkusja i instr. perkusyjne (1); Chepito (José Areas) - instr. perkusyjne (1); Ronnie Montrose - gitara (1)
Producent: David Rubinson


Komentarze

  1. W istocie świetna płyta, takie trochę skomercjalizowane Bitches Brew, mi przynajmniej tak się kojarzy, jednak następna płyta według mnie, jest od Mwandishi jeszcze lepsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W którym niby miejscu ten album jest komercyjny? Długie, nastrojowe utwory, zdominowane przez dźwiękowe eksperymenty, to zaprzeczenie komercyjności.

      Usuń
  2. Może lepszym słowem byłaboby uspokojony BB? Jest to w pewnym sensie jego lżejsza, mniej szalona wersja, może faktycznie nie słusznie użyłem tego słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten album ma zdecydowanie więcej wspólnego z "In a Silent Way", niż "Bitches Brew".

      Usuń
  3. Dziekuje za tą recenzję. Kocham taką muzykę

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie do końca bym się z tym zgodził, jest podobnie łagodne jak In a Silent Way, jednak gra muzyków kojarzy mi się o wiele bardziej z BB, najbardziej to trąbka i klawisze, teorytycznie jest to plyta zupełnie inna, w większości spokojna, podczas gdy BB to czyste szaleństwo, trudno mi to wytłumaczyć, ale gdyby BB była spokojniejsza to brzmiałaby podobniej do Mwandishi niż do IaSW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli tak na to patrzeć, to możesz mieć rację. Mnie bardziej chodziło o sam nastrój.

      Usuń
    2. Dziś kupiłem i przesłuchałem Mwandishi i whodząc w tą polemikę to jest ona mixem Bitches Brew i In a Silent Way ale według mnie to jednak bliżej jej do Bitches.

      Usuń
    3. Niedawno przeczytałem autobiografię Hancocka i on tam twórczość Mwandishi określa jako improwizowana muzyka elektroniczna. Moim zdaniem termin ten doskonale pasuje do muzyki tego zespołu, zwłaszcza z powyższego albumu. Natomiast kompletnie nie pasuje do "Bitches Brew", do "In a Silent Way" też nie do końca, najbardziej do nagranego nieco wcześniej utworu "Ascent". Oczywiście między tym wszystkim są wyraźne podobieństwa, ale jednak każde z tych dzieł ma swój własny charakter. I to jest wspaniałe.

      Usuń
  5. Warner chciał albumu do grania w radiu, a tu Hancock et consortes nagrali pełną wolności płytę (głównie "Ostinato (Suite for Angela)"), która nijak nie nadawała się do radia. Najlepszy w tym był Herbie, który stwierdził, że ma to gdzieś.
    Znakomita płyta, lubię, wracam, przeżywam, szanuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. A właśnie mnie się najbardziej podoba Mwandishi. Crossings jest przekombinowane a Sextant z kolei za proste. Mwandishi to coś po środku mino że była z nich nagrana jako pierwsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Sextant" prosty? Wręcz przeciwnie. Na tym albumie są najbardziej zaawansowane eksperymenty z elektroniką, z rytmem, bardzo to wszystko abstrakcyjne, często bliskie free jazzu. Jedynie "Hidden Shadows" może wydawać się prostszy, z naciskiem na "wydawać", bo sporo tam kombinowania z dziwnymi rytmami (np. 19/4), które momentami zmieniają się z każdym taktem. podobno muzycy ćwiczyli ten utwór całymi tygodniami. A z kolei "Crossings" najbardziej zbliża się do mainstreamu, momentami brzmi bardzo konwencjonalnie.

      Zgadzam się, że "Mwandishi" jest najbardziej wyważony.

      Usuń
    2. Na mnie Sextant jakiegoś stopnia trudności nie wywołuje.

      Usuń
    3. To nie jest kwestia odbioru, to faktycznie złożona muzyka.

      Usuń
  7. Sextant bardziej bazuje na rytmie a gra instrumentów jest raczej mu podporządkowana i jedynie go podbija. Wolę o wiele bardziej granie Mwandishi gdzie rytm jest jakby tłem na którym brylują instrumenty. To już jest kwestią gustu. Sextant przypomina muzykę elektroniczną i trans których zwolennikiem nie jestem, wolę żywe granie Mwandishi ale Crossing mi już całkowiecie nie podchodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno strona A "Sextant" opiera się na rytmie, ale druga już niekoniecznie - w "Hornets" to dęciaki wychodzą na pierwszy plan i decydują o charakterze utworu.

      "Mwandishi" też przypomina muzykę elektroniczną. Sam Herbie w swojej autobiografii określa twórczość tego składu improwizowana muzyką elektroniczną.

      Usuń
  8. Mimo wszystko Mwandishi nie brzmi syntetycznie jak Sextant.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Syntetycznie to brzmi fusion po 1975 roku. W porównaniu z takim "Sunlight" Hancocka, brzmienie "Sextant" jest bardzo naturalne i surowe.

      Usuń
  9. Witam sz.przed ... Pobralem 3 godz.temu. Spirita HiReskę i trafiłem na to forum. Z jak wielką przyjemnością i zdziwieniem czytam wymianę zdań. M.HiReska ma 800 Mb z kawalkiem a album Crossings chyba 1,6 Gb. Ta osyatnia płyta uświadomiła mi, że poczucie rytmi i chęć tańczenia nosimy w genach i jest to m.zdaniem coś specjalnego m.in.u Homo Sapiens. Muzyka Herbiego Hancocka i s-ki jest oryginalna i wyjatkowa. Gdyby któraś z osób biorących udział w dyskusji zechciała odnieść się do Future 2 Future. Uwielbiem muzykę niemal wszystkich Gości, którzy współtworzyli regularnie comba Milesa

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024