[Recenzja] Roy Harper - "Sophisticated Beggar" (1966)


 
Roy Harper to prawdziwa legenda. To jemu Led Zeppelin zadedykowali wykonanie "Hats Off to (Roy) Harper" - czapki z głów przed Royem Harperem - a dla Iana Andersona z Jethro Tull był największą inspiracją jako gitarzysta akustyczny i kompozytor. To jego głos można usłyszeć w "Have a Cigar" Pink Floyd. Wrażenie robi też lista muzyków, którzy gościli na autorskich płytach Harpera. Ograniczając się tylko do tych najbardziej znanych, trzeba wymienić takie nazwiska, jak Ritchie Blackmore, Keith Emerson, Jimmy Page, Keith Moon, wspomniany już Ian Anderson, David Gilmour, John Paul Jones, Bill Bruford, Paul McCartney, Alvin Lee, Kate Bush czy Tony Levin. Pomimo tego, twórczość Roya Harpera jest dziś stosunkowo mało znana, praktycznie nieobecna w mainstreamie. A szkoda, bo to zdecydowanie jeden z najbardziej uzdolnionych wokalistów, gitarzystów i kompozytorów w muzyce około-folkowej. Jego płyty tak naprawdę nic by nie straciły, gdyby nagrał je zupełnie samodzielnie, bez tych wszystkich wymienionych wyżej gwiazd.

Debiutancki album artysty, "Sophisticated Beggar", ukazał się - w zależności od źródła - w 1966 lub 1967 roku. Materiał był rejestrowany w amatorskich warunkach, przy pomocy zwyczajnego magnetofonu szpulowego. Niezal pełną gębą i to na długo zanim zapanowała moda na niezależne, półamatorskie granie. Zawarta tu muzyka absolutnie nic nie traci na takim podejściu. Produkcja, czy może raczej jej brak, doskonale pasuje do ascetycznych, wręcz intymnych utworów, w których słychać jedynie wokal z akompaniamentem gitary akustycznej. Czasem pojawia się tez druga gitara w wykonaniu jednego z gości, wśród których znaleźli się John Renbourn i Bert Jansch z folkowej grupy Pentagle, a także pracujący wówczas jako muzyk sesyjny Ritchie Blackmore, późniejszy współzałożyciel Deep Purple. Kto w jakim utworze zagrał, tego nie wiadomo, bo na okładce zabrakło stosownych informacji. Nie zdradzono także, kto odpowiada za psychodeliczną partię organów w "Mr. Station Master" oraz rockową sekcję rytmiczną i elektryczną gitarę w humorystycznym "Committed".

Longplay jest dość długi, szczególnie jak na tamte czasy - nieco ponad pięćdziesiąt minut rozdzielone na trzynaście utworów - ale pomimo małego zróżnicowania stylistycznego oraz strasznie ascetycznych aranżacji, zupełnie mnie nie nuży. Roy Harper miał w swoim głosie coś takiego, że nawet nie skupiając się na słowach mogę słuchać go przez długi czas. Jest też jednym z muzyków najlepiej radzących sobie z akustyczną gitarą, jakich miałem przyjemność usłyszeć. Tutaj gra wprawdzie bardzo oszczędnie, lecz z fantastycznym wyczuciem. Już tutaj słychać też talent artysty do tworzenia naprawdę ładnych, urzekających melodii, czego najlepszym dowodem "China Girl" (wyróżniający się także za sprawą eksperymentów z odwracaniem taśmy), "Goldfish", tytułowy "Sophisticated Beggar", "Big Fat Silver Aeroplane", "Legend", "Girile" oraz "Forever". Fakt, zdarzają się też lekkie dłużyzny, jak "Black Clouds" czy instrumentalny "Blackpool", a wyżej wymienione "Mr. Station Master" i "Committed" niespecjalnie pasują do całości, jednak nie zaciera to bardzo dobrego wrażenia.

"Sophisticated Beggar" to udany debiut, pokazujący, że już na tym etapie kariery Roy Harper miał sporo do zaoferowania. Naprawdę dobrze skomponowane i równie wspaniale wykonane utwory. A brzmienie, choć surowe - a może właśnie dlatego - absolutnie nic się nie zestarzało. To niewątpliwa zaleta akustycznego instrumentarium. Większość utworów równie dobrze mogłaby zostać nagrana wczoraj. Czapki z głów przed Royem Harperem.

Ocena: 8/10

Zaktualizowano: 06.2022



Roy Harper - "Sophisticated Beggar" (1966)

1. China Girl; 2. Goldfish; 3. Sophisticated Beggar; 4. My Friend; 5. Big Fat Silver Aeroplane; 6. Blackpool; 7. Legend; 8. Girlie; 9. October the Twelfth; 10. Black Clouds; 11. Mr. Station Master; 12. Forever; 13. Committed

Skład: Roy Harper - wokal i gitara; John Renbourn - gitara; Bert Jansch - gitara; Ritchie Blackmore - gitara; Paul Brett - gitara; Lon Goddard - gitara
Producent: Peter Richards


Komentarze

  1. Lo-fi taki, że kreska hipsteryzmu sama rośnie ;) Chociaż trochę szkoda, bo Harper jest na tyle dobrym gitarzystą, że nagrywanie na dyktafon trochę bu jednak ujmuje...

    OdpowiedzUsuń
  2. O.. wkraczamy na ciekawy "teren"... :-) Roy Harper to postać niezmiernie interesująca jak i intrygująca zarazem. Moje skojarzenie: RH jest jak Jim Dandy (Black Oak Arkansas) przez jednych uwielbiany (do słuchania "na okrągło"), przez innych z miejsca odtrącany z powodu irytującej - ponoć - barwy głosu (absolutnie nie do słuchania) czyli jest albo GORĄCO albo też ZIMNO - nic pomiędzy NIE ISTNIEJE. Innymi słowy - kochasz lub nienawidzisz. RH nagrał wiele, rzeczywiście wiele materiału - w tym niemało cudowności. Mój osobisty typ to już kolejna płyta w jego bogatej dyskografii czyli "Come Out Fighting Ghengis Smith" - wiele lat temu od razu zawróciła mi w głowie.. :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)