[Recenzja] Danzig - "III: How the Gods Kill" (1992)



Trzeci album grupy Danzig przyciąga uwagę za sprawą okładki. Wykorzystano na nim fragment obrazu "Meister und Margeritha" H. R. Gigera z 1976 roku. Jego autor jest najbardziej znany jako twórca postaci Obcego z tak zatytułowanej filmowej serii, ale ma też na koncie wiele grafik zdobionych muzyczne albumy, żeby wspomnieć tylko o "Brain Salad Surgery" tria Emerson, Lake & Palmer, "Attahk" francuskiego zespołu Magma. "To Mega Therion" Celtic Frost czy "Pictures" mało znanej szwajcarskiej grupy Island. Pod względem komercyjnym, "Danzig III: How the Gods Kill" okazał się największym sukcesem grupy, dochodząc do 24. miejsca listy Billboardu. Wśród fanów cieszy się sporą popularnością i jest uznawany za dojrzałe rozwinięcie poprzednich longplayów.

Moim zdaniem album świadczy raczej o stagnacji i postępującym wyczerpaniu pewnej formuły. Pierwsza połowa trzyma poziom wcześniejszych wydawnictw, choć rzadko zbliżając się do ich najlepszych momentów. Otwieracz "Godless" charakteryzuje się kilkoma zmianami tempa - momentami muzycy grają szybko, jak nigdy wcześniej, by następnie drastycznie zwolnić, zbliżając się do doom metalu. Następnie pojawiają się dwa bardziej przebojowe kawałki: dość chwytliwy "Anything" (jeden z kilku utworów, w których John Christ gra na gitarze należącej wcześniej do Jeffa Becka) i "Bodies", który brzmi jak uboższa wersja "How Many More Times" lub "Money" (bardziej prawdopodobną inspiracją był utwór Led Zeppelin, choć partia wokalna wskazuje raczej na nagranie Pink Floyd). W tytułowym "How the Gods Kill" zwracają uwagę klimatyczne fragmenty balladowe, z subtelnym śpiewem Glenna Danziga, natomiast mniej interesująco wypadają typowe zaostrzenia. Słusznie wybrany na pierwszy singiel "Dirty Black Summer" jest z kolei najbardziej przebojowym kawałkiem, z bardzo morrisonowską partią wokalną. Niestety, druga połowa longplaya jest już wyraźnie słabsza. Czadowe "Left Hand Black", "Heart of the Devil", "Do You Wear the Mask" i "When the Dying Calls" wypadają co najwyżej poprawnie, choć raczej przeciętnie, natomiast "Sistinas" to przesłodzona ballada w stylu Roya Orbisona, kompletnie niepasująca do całości.

Na "Danzig III: How the Gods Kill" zespół uparcie trzyma się wypracowanej wcześniej stylistyki, przez co brakuje świeżości, zaś zbyt wiele jest powielania pomysłów (własnych i cudzych), ale przede wszystkim nie do końca przekonują same kompozycje - na ogół przeciętne, z paroma przebłyskami i jedną ewidentną wpadką. Na tle całej dyskografii Danzig, "Trójka" jest jedną z bardziej udanych pozycji, jednak nie ma sensu sięgać po ten longplay, jeśli nie jest się wielkim fanem zespołu.

Ocena: 6/10



Danzig - "Danzig III: How the Gods Kill" (1992)

1. Godless; 2. Anything; 3. Bodies; 4. How the Gods Kill; 5. Dirty Black Summer; 6. Left Hand Black; 7. Heart of the Devil; 8. Sistinas; 9. Do You Wear the Mask; 10. When the Dying Calls

Skład: Glenn Danzig - wokal, instr. klawiszowe; John Christ - gitara; Eerie Von - gitara basowa; Chuck Biscuits - perkusja
Producent: Rick Rubin i Glenn Danzig


Komentarze

  1. Tak po ocenach widzę że Danzig > Judas Priest.
    Ja Danzgia znam tylko dwa ostatnie albumy. Pamiętam że do zapoznania się z nimi skłoniły mnie pozytywne recenzje w Teraz Rocku. :) Nawet umiarkowanie mi się podobały, ale do zapoznania się z resztą nie zachęciły. Nie wiem czy kiedyś poznam resztę, na razie się na to nie zanosi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To lepiej poznaj dwa pierwsze ;) Nie jest to oczywiście nic wybitnego, ale wyróżnia się w metalu tym, że mniej w tym kiczu (a jeśli już, to taki bardziej gotycki, a nie lateksowy). Zamiast tego są tam wpływy bluesowe i wokal prawie jak w The Doors, co dodaje szlachetności.

      Ogólnie, po czwartym albumie kończy się "klasyczny" okres
      i zaczynają jakieś denne eksperymenty (złe nie dlatego, że są eksperymentami, a dlatego, że są kiepskimi eksperymentami), a ostatnie albumy to próby grania w dawnym stylu, ale na znacznie niższym poziomie, więc nie mają prawa zachęcić do zapoznania się z resztą twórczości.

      Usuń
    2. Tylko że ja w metalu nie dostrzegam tyle kiczu co Ty. ;) W jakiś Manowarach, Sabatonach czy ogólnie w power metalu to i owszem, ale w takim Iron Maiden to już niekoniecznie. Recenzje czytałem i nawet zachęcają, może jednak się kiedyś wezmę, ale jeżeli już to przerobię całą dyskografię. :)

      Usuń
  2. Ten Giger to w sumie takie ufo porno.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)