Posty

Wyświetlam posty z etykietą danzig

[Recenzja] Danzig - "Skeletons" (2015)

Obraz
Grupa Danzig, dowodzona przez byłego wokalistę Misfits, Glenna Danziga, miewała lepsze i gorsze momenty. Pierwsze cztery albumy mogą być dziś uznawane za klasykę ciężkiego rocka. Potem było już jednak zdecydowanie gorzej. Najpierw zaczęły się nieudolne eksperymenty z unowocześnianiem brzmienia, a później nieprzekonujące próby powrotu do pierwotnego stylu. Wydany przed pięcioma laty "Deth Red Sabaoth" - ostatni, jak dotąd, studyjny album Danzig z całkowicie premierowym materiałem - okazał się co prawda bardziej udany od kilku poprzedzających go, lecz to wciąż tylko cień klasycznych dokonań. Kryzys twórczy najwyraźniej trwa nadal, bo najnowsze, opublikowane po dłuższej przerwie wydawnictwo Glenna Danziga składa się wyłącznie z cudzych kompozycji. Znalazło się wśród nich kilka dość oczywistych wyborów, jak kawałki Black Sabbath czy Elvisa Presleya - wpływ tych pierwszych był bardzo silny na pierwszych i ostatnich płytach, a do tego drugiego często porównywano głos lidera. Do

[Recenzja] Danzig - "4" (1994)

Obraz
"Czwórka" to ostatni album nagrany w oryginalnym składzie Danzig. Wkrótce po zarejestrowaniu materiału, z zespołu odszedł perkusista Chuck Biscuits, a gitarzysta John Christ i basista Eerie Von zostali tylko do końca trasy koncertowej promującej longplay. Glenn Danzig kontynuował działalność z innymi muzykami, przy okazji eksperymentując z innymi stylami. Wspominam o tym już przy okazji tej recenzji, bowiem już na tym albumie zespół wzbogacił swoją twórczość o nowe elementy. Cieszy, że muzycy nie spoczęli na laurach po komercyjnym sukcesie "Danzig III: How the Gods Kill" i nie nagrali kolejnego wydawnictwa w takim stylu, a spróbowali nowych rozwiązań, ryzykując stratę dotychczasowych fanów. Otwieracz wielkich zmian nie zapowiada. "Brand New God" to ciężki utwór, początkowo utrzymany w niemal punkowym tempie, a następnie zwalniający i podążający w rejony bliższe Black Sabbath. Jednak w podobnym stylu utrzymane są jeszcze tylko dwa utwory: wolny,

[Recenzja] Danzig - "Thrall / Demonsweatlive" EP (1993)

Obraz
Album "Danzig III: How the Gods Kill" okazał się sporym sukcesem komercyjnym, więc postanowiono zdyskontować jego sukces, wydając EPkę. Podobnie, jak poprzednie wydawnictwo, "Thrall: Demonsweatlive" zwraca uwagę okładką - bardzo komiksową, kojarzącą się z twórczością Franka Frazzety (jej autorem jest jednak Simon Bisley). Zawartość muzyczna jest natomiast podzielona na dwie części. Pierwsza z nich, "Thrall", to trzy premierowe nagrania studyjne. Zarejestrowane w ciągu jednego dnia, na żywo, w jednym podejściu. Ciężki, utrzymany w dość szybkim tempie "It's Coming Down" powinien zadowolić wielbicieli bardziej metalowego oblicza Danzig. Z kolei "The Violet Fire" pokazuje bardziej przebojowe, odrobinę lżejsze brzmieniowo oblicze grupy i również wypada przyzwoicie. Bardzo fajnym dodatkiem jest przeróbka przeboju Elvisa Presleya, "Trouble" - zagrana mocniej od pierwowzoru, ale z obecnym we wczesnych dokonaniach grupy pi

[Recenzja] Danzig - "III: How the Gods Kill" (1992)

Obraz
Trzeci album grupy Danzig przyciąga uwagę za sprawą okładki. Wykorzystano na nim fragment obrazu "Meister und Margeritha" H. R. Gigera z 1976 roku. Jego autor jest najbardziej znany jako twórca postaci Obcego z tak zatytułowanej filmowej serii, ale ma też na koncie wiele grafik zdobionych muzyczne albumy, żeby wspomnieć tylko o "Brain Salad Surgery" tria Emerson, Lake & Palmer, "Attahk" francuskiego zespołu Magma. "To Mega Therion" Celtic Frost czy "Pictures" mało znanej szwajcarskiej grupy Island. Pod względem komercyjnym, "Danzig III: How the Gods Kill" okazał się największym sukcesem grupy, dochodząc do 24. miejsca listy Billboardu. Wśród fanów cieszy się sporą popularnością i jest uznawany za dojrzałe rozwinięcie poprzednich longplayów. Moim zdaniem album świadczy raczej o stagnacji i postępującym wyczerpaniu pewnej formuły. Pierwsza połowa trzyma poziom wcześniejszych wydawnictw, choć rzadko zbliżając się do ich

[Recenzja] Danzig - "II: Lucifuge" (1990)

Obraz
W ciągu dwóch lat, jakie minęły od nagrania eponimicznego debiutu, grupa Danzig poczyniła pewne postępy. Szczególnie w kwestii kompozytorskiej. "Danzig II: Lucifuge" jest z pewnością albumem bardziej różnorodnym. Choć sam początek jest bardzo zachowawczy. Energetyczne "Long Way Back from Hell" i "Snakes of Christ" dobrze sprawdzają się na rozpoczęcie, ale nie przynoszą żadnych zaskoczeń. To po prostu poprawnie wykonany hard rock. W wolniejszym "Killer Wolf" - jednym z lepszych momentów całości - dochodzą silniejsze wpływy bluesowe, ale i takie oblicze zespół prezentował już na debiucie. "Tired of Being Alive" to jeszcze jeden hardrockowy czad, nie wnoszący nic do całości. Niespodzianki zaczynają się od "I'm the One" - stricte bluesowego kawałka, opartego na nieprzesterowanej gitarze, stanowiącej akompaniament dla partii wokalnej w stylu Elvisa Presleya. Swoją drogą, gitarowe zagrywki mocno przypominają te z &qu

[Recenzja] Danzig - "Danzig" (1988)

Obraz
Swoją muzyczną karierę Glenn Danzig (właśc. Glenn Allen Anzalone) rozpoczął w drugiej połowie lat 70. w punkrockowym Misfits. Dziś zespół ma kultowy status, jednak w tamtym czasie był kompletnie amatorskim projektem. Dopiero, gdy Metallica nagrała cover "Last Caress/Green Hell", twórczość grupy zaczęła docierać do szerszej publiczności. Zespół jednak już wtedy nie istniał, rozwiązany z powodu braku jakichkolwiek sukcesów, perspektyw i coraz większych animozji między jego członkami. Glenn nawiązał wówczas współpracę z basistą Eeriem Vonem (właśc. Erikiem Stellmannem), z którym stworzył grupę Samhain - początkowo punkową, później kierującą się w bardziej metalowe rejony. Pozostali muzycy często się zmieniali. W 1987 roku, gdy składu dopełniali gitarzysta John Christ (właśc. John Wolfgang Knoll) i perkusista Chuck Biscuits (właśc. Charles Montgomery), grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Ricka Rubina, który zasugerował zmianę nazwy na Danzig. Rok później ukazał się pod ty