[Recenzja] Black Sabbath - "13" (2013)



To był najbardziej wyczekiwany album ostatnich lat. Wciąż pamiętam tę ekscytacje, kiedy 11 listopada 2011 roku (11.11.11) Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Geezer Butler i Bill Ward - oryginalni muzycy Black Sabbath - ogłosili rozpoczęcie prac nad nowym albumem. Pierwszym w tym składzie od czasu wydanego w 1978 roku "Never Say Die!". Później jednak z obozu zespołu zaczęły dobiegać niepokojące wieści - o konflikcie z Wardem (muzycy nie mogli dogadać się w kwestiach finansowych, więc perkusista zrezygnował z dalszej współpracy)  i poważniej chorobie Iommiego. Ostatecznie jednak udało się dokończyć longplay, który otrzymał niezbyt pomysłowy tytuł "13" (od roku, w którym go wydano).

Już od pierwszych sekund nie ma żadnych wątpliwości, z jakim zespołem mamy do czynienia. "End of the Beginning" to niemalże nowa wersja kultowego "Black Sabbath" - wolne tempo, posępny klimat, ciężkie brzmienie, a także bardzo charakterystyczna gra Iommiego i rozpoznawalny głos Ozzy'ego. Wokalista jest w naprawdę dobrej formie (albo sprawnie poprawiono jego partie za pomocą studyjnych sztuczek), podobnie zresztą, jak Tony i Geezer. Świetnie radzi tu sobie także zastępca Warda, Brad Wilk (znany z Rage Against the Machine i Audioslave). Kolejny utwór, ujawniony już przed premierą albumu "God Is Dead?", składa się z dwóch części - pierwsza łączy balladowe zwrotki z bardziej typowymi dla grupy zaostrzeniami, natomiast w drugiej następuje przyśpieszenie, pojawia się świetny riff (przypominający trochę  ten z "Hole in the Sky"), a w tle świetnie pulsuje bas. Po tych dwóch dłuższych utworach pora na coś bardziej zwartego - "Loner" to bardzo chwytliwy kawałek, zbudowany na bardzo nośnym riffie w stylu "N.I.B.". "Zeitgeist" to dla odmiany oniryczna ballada w klimacie "Planet Caravan", całkiem zresztą zgrabna pod względem melodycznym.

Czyli co, zespół tylko kopiuje swoje pomysły sprzed czterech dekad? Na szczęście nie. Utwory z drugiej połowy nie wywołują aż tak konkretnych skojarzeń, choć nad wszystkimi unosi się klimat klasycznego Sabbath. Bardzo fajnym utworem jest "Age of Reason" pełen charakterystycznych riffów Iommiego. Słabiej wypada "Live Forever"  - kolejny krótszy, przebojowy kawałek - nrażący nieco banałem (zwłaszcza w warstwie tekstowej: I don't wanna live forever, but I don't wanna die). Za to sporym - i to jak najbardziej pozytywnym - zaskoczeniem jest "Damaged Soul", utrzymany w stylistyce bluesrockowej. Zespół wprost nawiązuje tutaj do swoich muzycznych korzeni. Są nawet partie harmonijki w wykonaniu Osbourne'a (jak niegdyś w "The Wizard"). Wyszło naprawdę fajnie i w sumie szkoda, że nie ma tu więcej tego typu niespodzianek. Bo finałowy "Dear Father" to znów typowy Sabbath - ciężki, wolny i posępny. To jednak także mocny punkt tego albumu. Wielkie wrażenie robi jego zakończenie, wprost nawiązujące do początku debiutanckiego longplaya. Trudno wyobrazić sobie lepsze zwieńczenie dla prawdopodobnie ostatniego studyjnego wydawnictwa zespołu.

Jako podsumowanie wystarczyłyby w sumie słowa Ozzy'ego mówiącego, że to płyta, którą powinniśmy zrobić po "Sabbath Bloody Sabbath". Rzeczywiście, są tutaj wszystkie elementy, dzięki którym pierwszych pięć albumów grupy było tak wspaniałych, bez psującego kolejne albumy oryginalnego składu kombinowania na oślep. Mam natomiast poważne zastrzeżenia do zbyt współczesnego brzmienia - "13" jest kolejną ofiarą tzw. loudness war, czego zresztą można było się spodziewać po płycie produkowanej przez Ricka Rubina (vide "Death Magnetic" Metalliki). Szczególnie przeszkadza to w łagodniejszych fragmentach ("Zeitgeist", zwrotki "God Is Dead?"), które są tak samo głośne, jak reszta albumu. Takie nieustannie wysokie natężenie dźwięku, brak dynamiki i przestrzeni, jest bardzo męczące dla uszu. Choć niewątpliwym plusem jest dobrze słyszalna gitara basowa.

Pewnym problemem jest tez to, że "13" nic nie wnosi do twórczości zespołu, a same kompozycje, oczywiście, nie dorównują tym z klasycznego okresu (choć w większości wypadają solidnie). Tak naprawdę mogłoby tego albumu w ogóle nie być. Należy go jednak traktować jako prezent dla fanów, którzy od dawna nie mogli się doczekać powrotu Ozzy'ego Osbourne'a do Black Sabbath i nowych utworów w tym składzie, które będą nawiązywać do przeszłości. Często robią to nieco zbyt nachalnie, ale inaczej się chyba nie dało.

Ocena: 7/10



Black Sabbath - "13" (2013)

1. End of the Beginning; 2. God Is Dead?; 3. Loner; 4. Zeitgeist; 5. Age of Reason; 6. Live Forever; 7. Damaged Soul; 8. Dear Father

Skład: Ozzy Osbourne - wokal, harmonijka (7); Tony Iommi - gitara; Geezer Butler - bass
Gościnnie: Brad Wilk - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Rick Rubin


Komentarze

  1. Można powiedzieć, że to najważniejszy album dekady bo w sumie od 2000 roku nie było nic w heavy metalu czy ogólnie metalu co by mnie powaliło na łopatki.A płyty Rubina zawsze brzmiały płasko pod względem dżwięku.Mam na niego alergie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałem się ,że ich nowy album okaże się tak zaskakująco dobry!Stylistyka lat 70-tych w połączeniu z nowoczesnym brzmieniem.Zarówno półtora roku temu jak i parę miesięcy temu zlewałem na tę informację,teraz jestem pozytywnie zaskoczony,a płytę z pewnością kupię:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się w zasadzie z każdym zdaniem, które napisałeś. Świetna płyta. Nie żyje Sabbath!

    OdpowiedzUsuń
  4. Album naprawdę genialny :) Świetny "powrót do żywych" w ciągu ostatnich dwóch dni przesłuchałem już z 10 razy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tragiczna i tandetna okładka może zniechęcić do tego albumu. Ale na szczęście jest nazwa Black Sabbath. Słuchając tej płyty odnoszę wrażenie że już to gdzieś słyszałem. Te same patenty, ta sama struktura utworów i ten charakterystyczny wokal, który na tym krążku brzmi chyba najgorzej w całej karierze Księcia Ciemności. Ale czy właśnie nie tego oczekujemy po tym zespole? Ależ TAK! brzmienie wgniata w siedzenie. Szczególnie podoba mi się bas Butlera. Dużym minusem jest jednak brak szybkich utworów. Ale pewnie Ozzy nie dałby rady zaśpiewać czegoś w szybszym tempie. Pod koniec płyty jest już nieco monotonnie. Ogólnie jednak bardzo pozytywnie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdyby nie 'Zeitgeist', a zwłaszcza 'Damaged Soul' ten album byłby bardzo mocno odgrzewanym kotletem. Ot takim na 4 może 5. Wymienione utwory podnoszą ocenę, ale jak dla mnie na 6.
    Uwielbiam Sabbath z czasów z Ozzym, a pierwsze 5 albumów to jest poziom nie do powtórzenia. Tylko, że ten album udowadnia, że mamy do czynienia ze świetnymi muzykami, którzy nic odkrywczego nie wnoszą, a wręcz powielają swoje patenty.
    Mi osobiście brakuje tu Billa Ward'a. Jego gra na perkusji była niepowtarzalna i dawała... taki funkowy feeling.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Zeitgeist" to przecież wyraźna próba zrobienia nowego "Planet Caravan".

      Muszę też stwierdzić, że poza "All Moving Parts" nie słyszę i Sabbath żadnego funkowego feelingu.

      Usuń
  7. W tej płycie jak i w ogólnie współczesnym Black Sabbath nie rozumiem udawania, że jest się bardziej metalowym niż rockowym, bo takie można odnieść wrażenie
    Bardzo nie lubię brzmienia tej płyty, jak dla mnie jest za bardzo współczesne, co jest w mojej opinii wadą
    Na plus jest robienie nawiązań do starszych utworów
    A zakończenie dyskografii w sposób, w który się ją zaczęło jest naprawdę genialne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na "13" muzycy raczej udają, że jest 1972 rok i właśnie nagrali czwarty album, tylko zamiast pójść do przodu (jak zrobili na "Vol. 4"), przygotowali wariacje na temat wcześniejszych dokonań. Ktoś jednak nie zrozumiał ich zamysłu i całkiem spieprzył brzmienie.

      Usuń
  8. Nadal miejscami na tym albumie Sabbath prezentuje wysoki poziom musze przyznać, jest to z pewnością o klase lepszy album niż ostatnie dokonania np Metallici.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Metallica to raczej kiepski punkt odniesienia, jeśli chodzi o jakość muzyki. W 2013 roku wyszło dużo ciekawych płyt jazzowych, elektronicznych i pewnie też hip-hopowych, przy których "13" to tylko mało istotny - z punktu widzenia całej muzyki - prezent dla osób, które wychowały się na Black Sabbath i najpewniej nie rozwinęły się muzycznie od tamtego czasu, albo zachowały duży sentyment. To nawet nie był najlepszy rockowy comeback tamtego roku, bo "m b v" My Bloody Valentine pokazał, że nawiązując do przeszłości można też zrobić krok do przodu. A "13" brzmi tak, jakby przy dosłownie każdym dźwięku muzycy i producent zastanawiali się: czy to na pewno coś, co Black Sabbath mógłby zagrać na początku lat 70.?

      Usuń
    2. Racja ale 13 to jednak jest nadal album na poziomie takim, że wiele zespołów może Black Sabbath pozazdrościć tego albumu a że jest to klasyczny styl w nowoczesnej oprawie to źle? Moim zdaniem to dobre pożegnanie zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek panów Ozzyego i reszty, no Metallice dałem jako tylko przykład, że no ich ostatnie albumy to półka, dwie niżej od 13.

      Usuń
    3. Nawet jeśli jest to jeden z, powiedzmy, dziesięciu najlepszych albumów Black Sabbath (myślę, że spokojnie by się załapał), no to wciąż absolutnie nic nie wnosi nawet nie tyle do muzyki ogólnie, co do samej dyskografii zespołu. Gdybym go nie znał, nie byłbym uboższy o żadne doznania. To już nawet nie jest stylistyka retro, a wręcz rekonstrukcja. Jedyny nowoczesny element to produkcja spaprana w sposób typowy dla dzisiejszego mainstreamu.

      Co do wieku, to rówieśnik członków-założycieli Black Sabbath - David Bowie - trzy lata później nagrał jeden ze swoich najbardziej ambitnych, aktualnych i najwięcej wnoszących do jego twórczości albumów, "Blackstar". Inny rówieśnik, Robert Fripp, jeszcze dekadę wcześniej, na ostatnim albumie King Crimson, "The Power to Believe", grał muzykę na poziomie niewiele niższym od klasycznych dokonań, za to faktycznie czerpiącą też z tego, co wówczas grali dużo młodsi wykonawcy. Czyli można być w zaawansowanym wieku i pozostać twórczym muzykiem, świadomym zmieniających się trendów i potrafiącym sensownie adaptować je do własnej twórczości. Nie trzeba kopiować samego siebie sprzed 50 lat.

      Usuń
    4. Owszem ale lepiej nagrać klasyczny album ale dobry, niż eksperymentalny ale spaprany na każdej płaszczyźnie, taki nagrała Metallica nagrywając St. Anger np ocierający się o Nu Metal bardziej niż o Heavy/Thrash ale wszystko co złe już zostało o nim powiedziane więc nie ma sensu nic dodawać.

      Usuń
    5. Czy lepiej, to zależy od perspektywy. Dla miłośników tego określonego sposobu grania na pewno lepiej. Dla wykonawcy też, bo nie musi się wysilać, a ma zapewniona dobrą sprzedaż. Ale to tylko dzięki eksperymentom - czasem też tym nieudanym - muzyka się rozwija.

      Usuń
    6. Niby tak ale wiele Thrashowych kapel nie tylko w sumie Metallica chciała zmienić w drugiej połowie lat 90tych brzmienie i styl i... wyszły najgorsze kupy. Megadeth nagrał Risk uważany za najgorszy album Megadeth, Anthrax wypuściło Vol.8 również uważany za najgorszy, to samo Slayer z Diabolus In Musica, flirtując z Nu Metalem no i Judas Priest Demolition czy wcześniej z Turbo czy Maiden z Wirtualną 11 o Metallice St. Anger nie wspomne nawet aa jeszcze krytykowany mega The Ritual Testamentu był. Te albumy to nieudana próba zrobienia czegoś innego ale też grając podobnie po latach można wydać flopa przykład? Guns n Roses Chińska Demokracja... Tyle lat po to żeby wydać najgorszy album w swojej dyskografii, nijaki, nudny, robiony na siłę, który właściwie nie tylko nic nie zmienił ale zanotował potężny regres względem nawet chyba Spaghetti Incydent, który był też słaby.

      Usuń
    7. Tak się rozwijają zespoły, że i tak finalnie wracają do dawnego stylu bo w nowym się nie odnajdują :) flirtowanie z Nu Metalem i Hard Rockiem zespołów Heavy/Thrash nie wyszedł na dobre do końca co pokazała 2 połowa lat 90tych i początek 2000 próbując łączyć Thrash z Nu Metalem czy grać Hard Rock lub co gorsza łączyć go z Nu Metalem.

      Usuń
    8. Muzyka nie kończy się na hard rocku i metalu ;).

      Black Sabbath od czwartej płyty do odejścia Ozzy'ego stał się bardzo eklektycznym zespołem - zresztą pewne próby podejmował już wcześniej - więc mogli się rozwinąć w bardzo różnych kierunkach. Te ich eksperymenty z lat 70. z innymi stalami często wypadają naprawdę fajnie. Natomiast "13" to taka próba pokazania co by było, gdyby zamiast "Vol. 4" nagrali album jedynie powtarzający patenty z wcześniejszych. Taka alternatywna historia. Czegoś takiego spodziewałbym się raczej po jakimś fanarcie, a nie muzykach, którzy kiedyś potrafili czymś zaskoczyć.

      Usuń
    9. Owszem ale klasy tego albumu nie ma co też podważać, może to nie poziom albumów z lat 70tych ale jakościowo się broni, wiele zespołów dało by wiele żeby nagrać taki album.

      Usuń
    10. Ach, te równania w dół, dzięki którym można obronic w zasadzie wszystko.

      Zróbmy rownanie w górę. Istnieją zapewne tysiące lepszych i/lub bardziej istotnych albumów od tego.

      Usuń
    11. Ale ja nie napisałem nigdzie, że nie istnieją ale czepianie się, że 13 to album Retro w nowoczesnym opakowaniu w stylu Black Sabbath jest czepianiem się na siłe, zwłaszcza, że troche fani na taki album właśnie czekali po tym jak Forbidden był niewypałem i okrzyknięto go najgorszym albumem w dyskografii BS

      Usuń
    12. No nie napisałeś, ale zgodzisz się chyba, że jeśli istnieje wiele lepszej muzyki, to argument, że istnieje wiele gorszej, jest raczej słabym argumentem? Dlaczego chcesz wszystko oceniać poprzez porównania (i to uparcie dokonując tylko równań w dół, jak teraz znów zrobiłeś przywołując "Forbidden"), zamiast skupić się na konkretnym wydawnictwie, jego wadach i zaletach?

      To, że czegoś chcieli fani, to też nie jest żaden wyznacznik jakości.

      Usuń
    13. No chyba dobrze, że jednak nagrali taki album a nie próbowali sie pożegnać czym w stylu Forbidden nie? Jasne ma swoje wady ten album ale naprawdę jak na BS jest to solidny album, dobrze skomponowany, mroczny, ciężki taki jak na Black Sabbath przystało no i z Ozzym na mikrofonie. Dla mnie tym albumem pożegnali się tak jak powinni czyli z twarzą.

      Usuń
    14. "Forbidden" nigdy nie był pożegnalną płytą Sabbath - parę lat później wydali przecież "Reunion" i to było całkiem udane zwieńczenie dyskografii.

      Usuń
  9. Fakt trochę brakuje do ich dzieł z początku lat 70tych (Black Sabbath, Paranoid Master of Reality) ale to z pewnością najlepszy album od kilku dekad Black Sabbath, jego mankamentem jest tylko to, że Rick Rubin spartaczył (Jak zwykle bo przy Death Magnetic zrobił to samo) dynamike.

    OdpowiedzUsuń
  10. Album dość przyjemny ale zgodzę się że zajeżdża (i to ostro) patentami z lat 70. Ale wykonanie jest dobre. Gdyby tylko nie ta produkcja - nie wiem dlaczego niektorzy tak się uparli na tego Rubina. Nawet Santana na Africa Speaks go zatrudnił.

    Szkoda też, że w recenzji nie ma wzmianki o pozostałych bonusach dołączonych w wersji dwupłytowej. W ogóle wydawcy to również są chamy, za boks tego albumu (EPka The End, 13 w wersji 2 CD) nie dość że walą ceny z kosmosu (jakiś czas temu była coś pomiędzy 600-700 zł) to jeszcze dali wersję 2CD a na bonusowym dysku zamiast dać 4 utwory, dali 3. Bardzo ciężko jest znaleźć wersję z tym brakującym utworem (Naivete in Black).

    Według Ciebie, jest jakiś utwór z tego albumu, który zastąpiłbyś jakimś "odrzutem"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W momencie opublikowania recenzji jeszcze nie było możliwości zapoznania się z tymi bonusami. W tej chwili kompletnie ich nie pamiętam, ale w podstawowym repertuarze zawsze nie pasował mi "Live Forever".

      Usuń
  11. ja wiem że muzyka to nie matematyka ale track rating który masz na RYM się mocno gryzie z oceną

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam takiego wrażenia. Średnia ocena daje 3.12/5 - niby bliżej 3/5, ale brakuje tylko 0.38 do 3,5/5. Zapewne mam znaczne większe różnice, bo ocena całego albumu nigdy nie jest sumą ocen poszczególnych kawałków.

      Usuń
    2. Super, że jest więcej track ratings niż kiedyś.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024