[Recenzja] Porcupine Tree - "Up the Downstair" (1993)



Steven Wilson to bez wątpienia ważna postać współczesnej sceny rockowej. Muzyk jest znany z licznych projektów - ostatnio działa głównie jako solista, ale najbardziej chyba kojarzony jest z grupą Porcupine Tree. Dla wielu słuchaczy pozostaje jednym z największych objawień ostatniego trzydziestolecia, prawdziwym zbawcą rocka progresywnego i muzycznym guru. A dla innych - w tym niżej podpisanego - jest to zwykły szarlatan żerujący na ludzkiej niewiedzy i nieosłuchaniu. Wilson czerpie bowiem bardzo wyraźnie i dosłownie z twórczości zarówno powszechnie znanych klasyków rocka progresywnego, jak i od wykonawców znacznie mniej znanych. Dzięki temu jego dokonania mogą faktycznie wydawać się nieco bardziej oryginalne, sprawiać wrażenie rozwinięcia prog-rockowej stylistyki. Inspiracje Wilson zawsze miał zacne, ale jego własny wkład ogranicza się do nadania wszystkiemu współcześniejszego brzmienia i bardziej anemicznego charakteru, rozwadniając zapożyczone od innych elementy typową dla siebie flegmą.

Jak już wspomniałem, sławę Wilson zyskał dzięki swoim dokonaniom z grupą Porcupine Tree. Tak naprawdę, na samym początku był to jego solowy projekt. Zadebiutował albumem "On the Sunday of Life..." (1992), będącym w rzeczywistości zbiorem demówek, zarejestrowanych w latach 1988-92, z niewielkim udziałem gościnnym innych muzyków. Pierwszym właściwym albumem, od początku pomyślanym jako całość, jest zatem wydany rok później "Up the Downstair". Na tym etapie Wilson wciąż był jednym członkiem Porcupine Tree, obsługującym wszystkie instrumenty, jednak warto zwrócić uwagę na gościnny udział basisty Colina Edwina w "Always Never" i klawiszowca Richarda Barbieriego w utworze tytułowym - obaj wkrótce potem stali się pełnoprawnymi członkami zespołu.

Na "Up the Downstair" ewidentnie słyszalna jest inspiracja kosmicznym rockiem - szczególnie wczesnym Pink Floyd, Gong i Hawkwind, gdzieś tam można też wyłapać wpływy krautrocka, a nawet progresywnej elektroniki. Cóż jednak z tego, skoro wszystko to zostaje przetworzone przez typowo wilsonowe podejście, a w rezultacie album muli, zamiast intrygować. Szczególnie drażnią te bardziej piosenkowe momenty ("Synesthesia", "Always Never", "Small Fish", "Fadeaway"), ze smętnym śpiewem i mdłymi melodiami. Nieco lepiej prezentują się utwory instrumentalne, w których Wilson próbuje grać w bardziej hipnotyzujący sposób. Różnie to wychodzi. "Not Beautiful Anymore" jest zbyt hałaśliwy, jak na tego typu granie. Ale już tytułowy "Up the Downstair" przez pierwsze trzy minuty naprawdę intryguje za sprawą wysuniętych na pierwszy plan brzmień elektronicznych, wywołujących skojarzenia z twórczością Tangerine Dream, Klausa Schulze'a lub Manuela Göttschinga. Jednak wyraźnie zabrakło tu pomysłu na rozwinięcie. Pojawiająca się nagle toporna partia gitary Wilsona rujnuje cały klimat. A reszta utworu to już nudne powtarzanie tych samych motywów. Przydałoby się tu więcej swobody, zamiast ograniczającej, niemal zwrotkowo-refrenowej struktury. Nieco lepiej prezentuje się drugi dłuższy utwór, "Burning Sky", w którym pojawia się nieco więcej swobody, ale też dużo monotonii. Nagranie brzmi jak wariacja na temat Pink Floyd z "Animals" z brzmieniem Rush z tego samego okresu i elektroniką w tle. Jak zwykle, Wilson nawet nie zbliża się do poziomu tego, czym się inspirował. Ale na tle reszty albumu, "Burning Sky" wypada całkiem dobrze.

"Up the Downstair" to album, który naprawdę może się podobać - pod warunkiem, że wcześniej nie słyszało się zbyt wiele muzyki, a już zwłaszcza tej, którą Wilson się inspirował. Wszyscy, którzy już wcześniej dobrze poznali rock progresywny - ten prawdziwy, z lat 70. - z pewnością dostrzegą wtórność Porcupine Tree i przepaść, jaka dzieli jego twórczość od dokonań tych, którymi się inspirował. Dla wszystkich pozostałych istnieje zagrożenie, że wpadną w zachwyt i z przyjemnością będą sięgać nie tylko po różne projekty Wilsona, ale także po innych anemicznych odtwórców, a potem powtarzać bzdury, jakie to wszystkie nowatorskie, ambitne i wybitne. Podczas gdy jest to tylko powielanie i upraszczanie wybranych rozwiązań z przeszłości. Dlatego szczerze przestrzegam przed twórczością Stevena Wilsona i innych szarlatanów. Zamiast tego, polecam zagłębić się dokładnie w dokonania klasycznych przedstawicieli głównego nurtu proga (Pink Floyd, King Crimson, Gentle Giant, Van der Graaf Generator, itd.), a także jego bardziej eksperymentalne odmiany, jak krautrock i scena Canterbury. I ewentualnie wtedy, po dobrym poznaniu tej muzyki, można posłuchać Porcupine Tree jako ciekawostki.

Ocena: 5/10



Porcupine Tree - "Up the Downstair" (1993)

1. What You Are Listening To...; 2. Synesthesia; 3. Monuments Burn into Moments; 4. Always Never; 5. Up the Downstair; 6. Not Beautiful Anymore; 7. Siren; 8. Small Fish; 9. Burning Sky; 10. Fadeaway

Skład: Steven Wilson - wokal, gitara, bass, instr. klawiszowe, programowanie
Gościnnie: Colin Edwin - bass (4); Richard Barbieri - elektronika (5); Suzanne J. Barbieri - głos (5)
Producent: Steven Wilson


Komentarze

  1. Coś gdzieś musiałem chyba zrobić źle, bo osłuchałem się dosyć dobrze z tym, co wymieniłeś na końcu i twórczość PT nie wywołuje u mnie tak negatywnych emocji :D Już prędzej gadanie głupot o progresywności tego, nie mówiąc o "progresywności solowego Wilsona:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chyba nie twierdzisz, że to poziom, powiedzmy, "Larks' Tongues in Aspic", "Dark Side of the Moon", "Acquiring the Taste" lub "Pawn Hearts"? ;)

      Ten album i ogólnie cała twórczość Porcupine Tree nie jest zła sama w sobie (choć przeszkadza mi jej wtórność i anemiczność), ale złe jest to, że sprowadza słuchaczy na manowce. Fani PT i SW chętniej sięgają po inne pseudo-progresywne zespoły (Opeth, Riverside, Anathema, Dream Theater, itp.) niż do korzeni i myślą, że prog polega na graniu w taki sposób, a te najlepsze rzeczy z klasycznego proga są dla nich niesłuchalne, bo zbyt skomplikowane (poza Pink Floyd od "Meddle", oczywiście).

      Usuń
    2. Myślę, że warto zwrócić tu uwagę na inny nurt, a mianowicie Canterbury i grupę Gong, a szczególnie ich album "You" (posłuchajcie "The Isle of Everywhere"!) oraz gitarzystę Steve'a Hillage'a. Ważną inspiracją dla Wilsona było jego wydawnictwo "Green" (1978), a także osobliwa twórczość grupy Ozric Tentacles grającej muzykę transową, do której dogrywano różne ozdobniki (co kojarzy się jednoznacznie z "Up The Downstair" czy "Burning Sky"). Wszystkie ich płyty zawierają podobną muzykę, inaczej jednak są rozłożone akcenty rocka, elektroniki (w tym techno), muzyki świata i innej.
      Zresztą, Jeżozwierze koncertowały z nimi nieco później (1995).
      To jest ważny element u wczesnego Porcupine Tree, mocna elektronika transowa z lat 70. i 80.

      Ciekawostką na tej płycie jest "Small Fish", wilsonowy odpowiednik depeszowego "See You", jeden z pierwszych utworów muzyka, który nagrał go jako kilkunastoletni chłopiec (koło 1983-4). Z tekstu piosenki pochodzi tytuł "Gorejące niebo".

      Usuń
  2. Twierdzę nawet coś odwrotnego;) Ale nie kruszyłbym o to z kimś kopii dopóty, dopóki nie uszłyszałbym jakichś pierdół o nowatorskości czy progresywności.

    To, że taka muzyka sprowadza słuchaczy na manowce, to bardziej wina słuchaczy niż muzyki. Muzyk nie jest od tego, żeby ludzi gdzieś prowadzi czy wskazywać im, czego słuchać, tylko tworzyć to co mu w duszy gra. A jak w duszy gra mu gówno (nie jest to przytyk do PT), to cóż... Dlatego jestem za tym, żeby słuchać jak najwięcej jak najróżniejszych rzeczy. Czasem nawet powinno się mieć styczność ze złymi rzeczami, bo wtedy można należycie docenić te najlepsze.

    Zresztą nie jest regułą, że dobra muzyka prowadzi do innej dobrej muzyki. Znam osoby, które od Hendrixa i Led Zeppelin przeszły niemal bezpośrednio do Malmsteena, Jasona Beckera i Vinniego Moore'a. ;) Przy czym narzekają się, że są oni lepszymi gitarzystami niż Hendrix, Page czy Blackmore. Wśród potomnych argumentów były na przykład takie, że więcej czasu spędzają z instrumentem, albo, cytuję: Becker zagrały każdą partię Blackmore'a, a Blackmore Becker nie :D Między innymi dlatego stoję murem za przewagą subiektywnego odbioru muzyki nad obiektywnym (abstrahując od tego, czy uważam to za dobre czy nie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że zwykle fani Wilsona - ci nie znający rzeczy, z których czerpie, czyli większość, jak sądzę - powtarzają te pierdoły. Sam Wilson mógłby chociaż podawać na okładkach czym się inspirował, zamiast udawać prekursora.

      To nie do końca wina słuchaczy. Prawda jest taka, że każda przesłuchana rzecz w jakiś sposób kształtuje gust. I jeśli taki Wilson - który sam ma dobry gust, bo z dobrych rzeczy czerpie, choć w niekoniecznie dobry sposób - kształtuje gusta swoich odbiorców tak, że wolą słuchać smęcenia zamiast czegoś kreatywnego, to jednak uważam swoje pretensje za uzasadnione ;)

      Usuń
    2. Musiałbym założyć, że robi coś takiego specjalnie, a nie nieświadomie czy przy okazji, a nie czuję podstaw, by go podejrzewać o złe intencje. No chłop stara się, próbuje, ale mu nie wychodzi. Bywa i tak;)

      Usuń
  3. Myślę że rolą takiego Wilsona jak i innych nie jest zachęcanie do słuchania tego co on słucha tylko tego co on gra. Inaczej musiałby pójść do pracy. Każdy orze jak może.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma tutaj znaczenia co jest rolą Wilsona, czy co robi specjalnie, a co nieświadomie. Chodzi o fakt, że twórczość jego i jemu podobnych autentycznie szkodzi mniej wyrobionym słuchaczom. Czego przykładów widać aż nadto na różnych forach, grupach, itd., gdzie ludzie dyskutują o wielkości i nowatorstwie Wilsona, a nie mają pojęcia o istnieniu Gentle Giant, Van der Graaf Generator, nie mówiąc już o przedstawicielach krautrocka czy sceny Canterbury, zaś dyskografia King Crimson kończy się dla nich na debiucie i "Red". A z drugiej strony twórczość SW i podobnych szkodzi wizerunkowi rocka progresywnego. Bo są też ludzie, którym taka muzyka się nie podoba, a racji tego, że jest tak chwalona, wydaje im się, że cały rock progresywny to takie smęcenie. I dlatego nigdy nie sięgną po ciekawszych przedstawicieli, bo spodziewają się czegoś w stylu np. Porcupine Tree.

    Więc nawet jeśli nie można mieć o to wszystko pretensji do samego Wilsona, to warto uświadamiać, że jego muzyka nie jest ani nowatorska, ani wybitna, ani nie ma nic wspólnego z rockiem progresywnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czy inaczej, "Up the Downstair" sam w sobie nie jest zbyt udanym albumem. Za dużo tu smęcenia, a jak już pojawia się jakiś ciekawy pomysł, to szybko zostaje zmarnowany nietrafionymi rozwiązaniami.

      Usuń
  5. Oj właśnie często na forach właśnie jak wspomnę o King Crimsonach itp to słyszę że to własnie smęcenie. Na forum teraz rocka napisz słowo King Crimson a zobaczysz jaka lawina hejtu na ciebie spadnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo na Teraz Rocku piszą głównie dzieciaki słuchające metalu i innej muzyki nie mającej nic wspólnego z artystycznymi ambicjami. Mnie chodziło o miejsca, w których piszą ludzie mający ochotę słuchać muzyki z takimi ambicjami i myślą, że to robią, ale tak naprawdę dali się nabrać różnym szarlatanom i zasłuchują się w czymś, co tylko udaje ambitną muzykę.

      Usuń
    2. Ostatnio ktoś mi odpisał że muzycy King Crimson są słabymi muzykami bo nie potrafią zagrać utworu tak samo jak na płycie bo tak smęcą że nie pamiętają już jak zagrać swój utwór który trwa 18 minut. Oczywiście nie docierały do nich argumenty że takie zespoły improwizują trzeba być dobrym muzykiem aby tak umieć grać a Metallica wystarczy że jeden zagra inną nutę i przestaną grać bo się pogubią.

      Usuń
    3. I jeszcze przeczytałem jedną śmieszną rzecz a mianowicie że takie zespoły jak King Crimson fałszują bo bas gra co innego niż gitara i grają nie w tempie :)) Nie rozumieją że własnie o to w tym chodzi. Według nich wychodzi na to że wszyscy jazzmani nie umieją grać.

      Usuń
    4. I to pokazuje, że nie warto z nimi w ogóle dyskutować, bo o muzyce nie mają najmniejszego pojęcia.

      Według moich obserwacji metalowcy nie różnią się absolutnie niczym od dresów słuchających z telefonów rapu lub pseudo-techno. Taka sama mentalność, tak samo zerowa wrażliwość muzyczna. Choć wśród tych pierwszych pewnie częściej zdarzają się wyjątki - ludzie, którzy z czasem zwrócą się w stronę ciekawszej muzyki.

      Usuń
    5. No ja jestem przykładowo takim wyjątkiem. Przez całą młodości słuchałem tylko metalu i to w dużej mierze tego ekstremalnego (choć uważam że takie zespoły jak Carcass czy Death mają więcej wspólnego z ambitnym graniem niż Iron Maiden bo w death metalu pojawiały się zespoły grające jazz metal jak własnie Death czy Atheist czy chociażby awangardowy Cascass z ich płytą Necrotisicm czego nie uświadczyłem w klasycznym heavy) i własnie dzięki tej muzyce zaprowadziło mnie to do proga czy częściowo do jazzu. Myślę że od techno bym do tego nie doszedł.

      Usuń
    6. Podejrzewam, że gdzieś są pojedyncze osoby, które po usłyszeniu jazzowych sampli w hiphopie czy techno zwróciły się w stronę jazzu. Sądzę, że jest to prawdopodobne.

      Usuń
    7. Przypomniałem sobie, że znałem osobiście człowieka, który słuchał przede wszystkim hiphopu (amerykańskiego) i jazzu, poza tym lubił pojedyncze rzeczy z innych gatunków (na pewno Dylana, Hendrixa i Beatlesów). To dzięki niemu dowiedziałem się o istnieniu Davisa i Coltrane'a, a także po raz pierwszy przesłuchałem "Kind of Blue" i "Giant Steps". Na tamtym etapie swojego muzycznego rozwoju nie umiałem jednak słuchać takiej muzyki. Nie uważałem, że jest zła, wręcz przeciwnie, ale nie czułem potrzeby ani ochoty zagłębiania się w nią.

      Usuń
  6. No ja też w czasach metalowych nie uważałem jazzu ani proga za coś złego, doceniałem kunszt, nie gardziłem tym tak jak popem czy disco ale tak samo na tym etapie nie byłem w stanie słuchać Crimsonów czy Coltrana. Wydawało mi się to nudne i smętne. Dlatego rozumiem wspomnianych fanów teraz rocka bo kiedyś miałem podobnie i często daje im mój przykład że za 15 lat być może przestaną słuchać Maidenów i się sami zdziwią jak zmieni im się gust (oczywiście pewnie niektórym). Pamiętam też że jak byłem nastolatkiem to mój ojciec (który był a muzykalny) miał kumpla który za młodu pogrywał na basie i ten jego kumpel puszczał mi Zeppelinów i Purpli i się zażegnywałem że ja nigdy takich staroci nie będe słuchał a po latach okazało się że przeszedłem przez takie granie które jednak dla mnie teraz dużo nie różni się od Metalliki. A co by było gdyby puścił mi wtedy Crimsonów. Pewnie wyrzuciłbym go z domu :))

    OdpowiedzUsuń
  7. W moim przypadku przejście od Porcupine Tree do naprawdę ambitnego grania było naprawdę bezbolesne.I nie stało się tak że przestałem poszukiwać prawdziwego proga ograniczając się do jakiegoś neo czy innych wynalazków.
    A w czasach metalowych również sięgnąłem po ambitniejsze rzeczy.Bo metal,pomijając gowniarski bunt i ramy subkulturowe to nie tylko łomot. Nie kończy się na Metallice,Iron Maiden i Slayerze.Wystarczy poszukać. Byli tacy wykonawcy jak Coroner,Death,Voivod czy choćby Cynic. I oni kombinowali,grali naprawdę ambitnie i nie chodziło w tej muzyce wyłącznie o decybele.
    Dlaczego o tym wspominam?Bo później poznałem rock progresywny.I on towarzyszył mi przez wiele lat.Wszelkie jego odmiany i zaznaczam nigdy nie polubilem neoproga.
    Ale pojawił się pewien problem z tym tzw.prawdziwym progiem.Bo ta muzyka zaczęła się jawic w moich oczach jako coś strasznie napuszonego, przesadnie intelektualnego.
    Musiałem od niej odpocząć. Nie chciałem mierzyć się z czymś co wtedy wydawało się strasznie sztuczne.I kolejny raz podkreślam nie piszę o neoprogu. Piszę o klasykach. Piszę o Genesis,King Crimson,Yes czy choćby Van Der Graaf Generator.O muzyce która w pewnym stopniu stała się amuzyczna. Nie sprawiała przyjemności.Te ich pseudoartystyczne odloty stały się dla mnie synonimem czegoś sztucznego.Wyszkolonego.Wypieszczonego.Minęło sporo czasu zanim odnalazłem radość z obcowania z taką muzyką,bez meczenia się.
    A co do Stevena- ta muzyka w nim jest,to jego muzyczne dna. Ale jest w tym anemiczny,przesadnie melancholijny, mało poszukujący albo za bardzo odtworczy.Taki już jest.Ale nie napuszony i przeintelektualizowany jak cały ten nurt.Jest po prostu sobą. A czy przypiszemy go do tej czy innej sceny to sprawa indywidualna.On często powtarza że nie jest częścią rocka progresywnego.No tak jest Wilsonem.
    Zarówno w metalu jak i tzw.scenie progresywnej jest pewna przynajmniej dla mnie,subkulturowosc.Tam chodzi o bunt i wyrażenie siebie głównie w mocy dźwięków, ale są wyjątki. A tutaj przesadny artyzm i kunszt wykonawczy.Tylko często na zasadzie elitarnosci.
    Dlatego trzeba słuchać jak najwięcej różnej muzyki,aby nie popaść w tzw.przesadyzm.
    Oznacza to negacje wszystkiego co nie odpowiada naszemu punktowi słyszenia.
    Chodzi o równowagę. Nawet tak wtórny Wilson jest potrzebny.Tak samo jak napuszony do ntej potęgi Yes.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko ten bardziej złożony metal wciąż zachowuje podstawową cechę metalu: ciężkie brzmienie oparte na przesterowanej gitarze (lub gitarach), dudniącym basie oraz nawalaniu w perkusje. I to brzmienie jest bardzo ogranicza twórczość tych zespołów, które w rezultacie nie odchodzą daleko od typowego metalu. Takie monotonne brzmienie jest też, niestety, szkodliwe dla słuchaczy takiej muzyki, którzy się do niego za bardzo przywiązują i potem mają problem, żeby się przekonać do muzyki inaczej brzmiącej. Nie zliczę, ile widziałem opinii, że jakiś zespół/album/utwór jest do niczego, bo ma zbyt lekkie brzmienie. Oczywiście, to kwestia indywidualna. Sam kiedyś stroniłem od muzyki bez przesterowanych gitar, ale w końcu zrozumiałem, jakie to głupie ;)

      Muzyka jest napuszona, przesadnie intelektualna czy też pretensjonalna wtedy, kiedy wygórowane ambicje nie idą w parze z umiejętnościami. Jeśli jednak ktoś faktycznie posiada duże umiejętności i potrafi pokazywać je z zachowaniem dobrego smaku, to nie ma w tym nic złego, że je wykorzystuje.

      W przypadku Wilsona mam wrażenie, że on stara się tworzyć muzykę bardzo wyszukaną, intelektualną, tylko właśnie brakuje mu umiejętności. Owszem, otacza się sprawnymi technicznie muzykami, sam też nie jest najgorszym gitarzystą (ale też nie jakimś wirtuozem). Tylko, że jako kompozytor i aranżer zwykle sprawia wrażenia, jakby nie miał pojęcia, co i jak chce osiągnąć. I tym samym, nie jest w stanie sprostać swoim ambicjom.

      Usuń
  8. Znawcy twierdzą coś zupełnie innego.Doceniają wkład Wilsona w muzykę i jego świeże spojrzenie na ,mimo wszystko rock progresywny.
    A pisząc znawcy nie mam na myśli dziennikarzy Teraz Rocka czy radiowej Trójki.
    Raczej chodzi mi o dziennikarzy zachodnich.
    Tutaj to prosta sprawa,łatwo wypromować jakiegoś artystę i wcisnąć ludziom,że to odnowiciel sceny progresywnej.A tam przecież jest źródło tej muzyki,bo większość klasyków to Brytyjczycy,oczywiście pamiętam o tym że powstały też inne odlamy.Ale z drugiej strony,choć Wilson jest w Polsce tak dobrze wypromowany i uważany za guru to nie stanowi jedynego artysty związanego w jakiś sposób z tym nurtem,który pojawił się choćby na falach radiowej Trójki.
    Piszę o tym żeby podkreślić iż w tej stacji przede wszystkim poznawalem klasyków i ich dokonania.A sam Wilson był tylko bodźcem aby temat drążyć dalej.I nie zatrzymałem się tylko na jego twórczości ani też ona nie zbudowała we mnie błędnego wyobrażenia o takiej muzyce.
    To się odbywało właściwie równocześnie i jak napisałem w innym poście ten nurt w pewnym momencie stał się dla mnie synonimem napuszenia i przesadnego intelektualizmu.
    Co nie było winą ani Wilsona,ani tym bardziej klasyków. Wynikało raczej z mojego niezrozumienia dla takiej muzyki.Ale z czasem przyszło i to.Moja wiedza była większa i dzięki temu lepiej mogłem dostrzec jak bogata to muzyka.Bo wcześniej rzeczywiście istniał dla mnie głównie metal.
    Czyli tak po prawdzie Wilson mnie do niczego nie zniechęcił. Teraz jeszcze bardziej cenię klasyczne dokonania i doceniam również wkład Wilsona, który długo czekał na swój czas a teraz jak czytam recenzje zachodnie zbiera żniwo swojej pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To widać nie tacy z nich znawcy. Dziennikarstwo muzyczne na zachodzie wcale nie stoi na wyższym poziomie niż w Polsce. Tam dziennikarze też są tylko ludźmi, mającymi swoje upodobania (przez które nie są obiektywni i które prowadzą ich do nieświadomych lub celowych manipulacji), mającymi swoje słabości (im tez opłaca się pozostawać w dobrych stosunkach z wytwórniami i wykonawcami) i wcale nierzadko posiadającymi braki w wiedzy.

      No i jestem ciekaw, czy podają w ogóle jakieś argumenty na ten rzekomy wkład i świeże spojrzenie Wilsona, czy to tylko takie puste słowa? Bo jeśli podają, to jestem przekonany, że mógłbym je z łatwością obalić.

      Usuń
  9. No tak,wszędzie rynek muzyczny działa tak samo.To znaczy ważna jest promocja.
    Z Wilsonem sprawa wygląda tak,że przez długi czas nie był w Wielkiej Brytanii zauważony by można mówić o wielkiej popularności. Od jakiegoś czasu się to zmieniło. I nie naprawdę nie wiem z czego to wynika.
    Bo, i tutaj przyznaję Panu słuszność, możliwe że wcześniej w jego twórczości owczesni dziennikarze nie widzieli nic nadzwyczajnego.
    A od kilku lat zauważam,że jest zdecydowanie bardziej doceniany.Czyli albo w końcu coś zauważyli, albo robią to na siłę. Bo jest on kimś kto w końcu dobrze się sprzedaje.
    Natomiast w recenzjach, które miałem okazję czytać, zwłaszcza jeśli chodzi o kilka ostatnich, solowych wydawnictw Stevena pojawiały się zachwyty nad konstrukcją albumów, konceptem.Dziennikarze podkreślali świeżość brzmieniowa przy jednoczesnym zauwazaniu że ta muzyka czerpie garściami z przeszłości i podaje tamte pomysły w nowoczesnej oprawie.Było też o wykonaniu,o kunszcie muzyków. Akurat z tym się zgodzę bo muzyków dobiera sobie doskonałych. Zaś co do umiejętności kompozytorskich-ja doceniam to co robi,przy równoczesnym braniu poprawki na to że często jest to jak Pan określił rozwodnione,zbyt smetne. Albo inaczej przesadnie melancholijne,co mi akurat osobiście odpowiada,ale nie nazwę tego muzyką czy rockiem progresywnym. To coś zupełnie innego.
    I jeszcze kwestia polskich mediów. U nas za sprawą naszych dziennikarzy (konkretnie Piotrow Kaczkowskiego i Kosinskiego),
    Steven Wilson zadomowil się w świadomości słuchaczy jako ten najbardziej nowatorski i postepowy muzyk.I tak od pierwszego koncertu Porcupine Tree u nas,w 1997 roku,a więc po płycie 'Signify',tak zostało.
    Prawda o Stevenie,jak zwykle leży gdzieś po środku.
    Trzeba jednak słuchać muzyki w sposób świadomy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natomiast w recenzjach, które miałem okazję czytać, zwłaszcza jeśli chodzi o kilka ostatnich, solowych wydawnictw Stevena pojawiały się zachwyty nad konstrukcją albumów, konceptem.Dziennikarze podkreślali świeżość brzmieniowa przy jednoczesnym zauwazaniu że ta muzyka czerpie garściami z przeszłości i podaje tamte pomysły w nowoczesnej oprawie.

      Nie bardzo rozumiem, co mieli na myśli pisząc o konstrukcji. osobiście nie zauważyłem, żeby albumy Wilsona wyróżniały się jakoś pod tym względem. Natomiast albumy koncepcyjne są znane już od lat 60. i nie wydaje mi się, by Wilson zaproponował w tej dziedzinie coś nowego. Nie wydaje mi się, by w ogóle dało się coś nowego w niej powiedzieć. Może dziennikarzowi po prostu podobała się sama historia i/lub sposób jej opowiedzenia. Ale teksty to już inna dziedzina sztuki, w muzyce jest to tylko dodatek, wcale nie niezbędny, który według mnie w ogóle nie powinien wpływać na ocenę.

      A jeśli ta świeżość wynika zdaniem recenzentów z współczesnego brzmienia, no to naprawdę ręce mi opadają na taką argumentację. To przecież żaden wyczyn, by w 2017 roku nagrać album brzmiący jak z 2017 roku. Wystarczy posiadać nowoczesny sprzęt (instrumenty i studyjne urządzenia do nagrywania). Może wyróżnia się to na tle współczesnego "proga", którego brzmienie jest często stylizowane na ubiegłe dekady, ale tak naprawdę nie powstaje z tego nic nowego. Czymś świeżym byłoby np. gdyby Steven połączył klasycznego proga z jakimś rodzajem współczesnej elektroniki. Albo poszedł jeszcze dalej i grał muzykę wpisującą się w ramy rocka, ale w ogóle nie inspirowaną innymi wykonawcami rockowymi, tylko zupełnie innymi gatunkami - tak, jak robili ci prawdziwie progresywni twórcy.

      Usuń
  10. Dla Stevena może już być za późno na wszelkie eksperymenty.On już jest po pięćdziesiątce. Chociaż oczywiście wiek nie ma nic wspólnego ze świeżością i kreatywnością, bo nawet mając sporo lat można myśleć w sposób kreatywny,świeży i poszukujący(co potwierdza 'The Power To Believe'King Crimson).Problem tkwi chyba gdzie indziej -Wilsonowi zabrakło już pomysłów. Chociaż nigdy nie był prawdziwie progresywny,to teraz po wielu różnych projektach,wielu albumach trudno mu będzie zabrzmiec świeżo. Podobno na kolejnym albumie chce oddać ducha naszych czasów. Ciekaw jestem jak będzie to wyglądało od strony muzycznej.Bo ostatnie albumy solowe to takie słowne opowieści którym muzyka służy jako pewnego rodzaju podkład.
    A chcąc oddać jak to określił ducha czasów może stworzyć coś na kształt 'Hand. Cannot.Erase ',co wcale nie było albumem wybitnym,ale podejmowalo ważną tematykę.
    Wilson powoli staje się takim mniej radykalnym Watersem,ale to tylko od strony literackiej.Bo wkładu dla muzyki obu panów nie da się porównać.
    A jeszcze wspomniana kwestia eksperymentów i progresywnosci- wspomniał Pan o elektronice.Wilson chyba nie wejdzie w ten obszar aby łączyć tę muzykę choćby z klasycznym progiem.
    Zrobił to wspominany przeze mnie kiedyś zespół Leprous,który na ostatniej płycie połączył wpływy z lat 80tych - synth pop,new wave czy cold wave z rockiem progresywnym i z tego co widzę na forach odzew jest zróżnicowany -od zachwytów po rozczarowanie.
    Dla mnie jest to granie odwazniejsze niż chociażby nawiązujący do tamtej dekady album Stevena 'To The Bone'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, oczywiście, nie myślę, że Wilson zdecyduje się na takie eksperymenty. Gdyby miał takie ambicje, to już dawno by je ujawnił. Dałem tylko przykłady, co uznałbym za nową jakość w muzyce / świeże podejście.

      Natomiast elektronika Wilsonowi nie jest obca, po przecież często - także na wyżej zrecenzowanym albumie (chyba przede wszystkim na nim) - słychać wyraźnie wpływ Tangerine Dream i podobnych wykonawców. Nagrał też przecież inspirowany ambientem "Voyage 34". Łączenie tego typu elektroniki z klasycznym progiem nie jest jednak niczym nowatorskim. Te style już w latach 70. bardzo mocno się przenikały, a ich przedstawiciele wzajemnie się inspirowali. Czymś nowym mogłoby być sięgnięcie po jakieś nowsze odmiany elektroniki - np. IDM, minimal techno, coś w tym stylu.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024