[Recenzja] Pink Floyd - "The Division Bell" (1994)



Niektórzy uważają ten album z jedno z największych osiągnięć Pink Floyd i całego rocka progresywnego. Cóż, zacznijmy od tego, że to nawet nie jest rock progresywny. David Gilmour nie miał ani ambicji, ani wystarczających umiejętności, by zaproponować coś więcej, niż melodyjny, radiowy pop rock. W porównaniu z "A Momentary Lapse of Reason" przynajmniej brzmienie jest mniej plastikowe, choć i tak zanadto wygładzone.

Brzmienie współgra tu jednak z samymi kompozycjami. Na "The Division Bell" smętne, usypiające ballady ("Poles Apart", "A Great Day for Freedom", "Wearing the Inside Out") przeplatają się z żywszymi piosenkami o bardzo komercyjnym charakterze ("What Do You Want from Me?", "Keep Talking", czy okropny "Take It Back" kojarzący się z, za przeproszeniem, U2), a oba te podejścia łączy wyjątkowo banalny "Coming Back to Life". W kategorii mainstreamowego rocka jest to całkiem znośna, a momentami nawet przyjemna muzyka. Problem w tym, że większość tych utworów trwa około sześciu minut, co pewnie miało im nadać bardziej progresywnego charakteru. W tym samym celu umieszczono tu pewnie pretensjonalne intro "Cluster One".

"The Division Bell" ma jednak jednak naprawdę mocny punkt, w postaci finałowego "High Hopes". Utwór, pod względem tekstowym i muzycznym (za sprawą użytych efektów dźwiękowych), bezpośrednio nawiązuje do starszego o prawie ćwierć wieku "Fat Old Sun" (z "Atom Heart Mother"). O ile jednak tamten był pogodny i optymistyczny, tak "High Hopes" ma bardziej ponury klimat i raczej gorzki wydźwięk. To jednak naprawdę piękna kompozycja, z ładną melodią i fantastyczną solówką Gilmoura na koniec. Naprawdę świetne zakończenie dla ostatniego albumu zespołu. Choć sam album zdecydowanie nie jest godzien tego zespołu.

Ocena: 6/10



Pink Floyd - "The Division Bell" (1994)

1. Cluster One; 2. What Do You Want from Me?; 3. Poles Apart; 4. Marooned; 5. A Great Day for Freedom; 6. Wearing the Inside Out; 7. Take It Back; 8. Coming Back to Life; 9. Keep Talking; 10. Lost for Words; 11. High Hopes

Skład: David Gilmour - wokal i gitara; Rick Wright - instr. klawiszowe, wokal; Nick Mason - perkusja
Gościnnie: Jon Carin - instr. klawiszowe; Guy Pratt - gitara basowa; Gary Wallis - instr. perkusyjne; Tim Renwick - gitara; Dick Parry - saksofon; Bob Ezrin - instr. klawiszowe
Producent: Bob Ezrin i David Gilmour

Po prawej: jedna z kilku alternatywnych wersji okładki.


Komentarze

  1. A ja uważam ten album za doskonały jako całość, nie powinno się go rozkładać na czynniki pierwsze. Owszem, "High Hopes" to utwór wybitny, najprawdopodobniej najlepszy jaki został nagrany przez Pink Floyd, ale też nie sądzę, żeby dystansował on całą resztę. To po prostu piękne zwieńczenie albumu, choć przecież przez całą płytę przewijają się przepiękne momenty, wystarczy wspomnieć "Take It Back" czy "Keep Talking", ale tak jak wspomniałem wcześniej - ja bym tego nie rozdzielał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z kolegą. Bardzo spójny album obfitujący w poruszające utwory z pięknymi partiami solowymi Gilmoura. High Hopes to wiadomo perła. Ale Coming Back to Life czy A Great Day of Freedom to również piękne utwory.

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja zawsze juz bede tesknił do czasow Wish you ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdyby mi ktoś puścił i bym nie wiedział to pomyślał bym że "Take It Back" to U2.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety ten okres z Davidem nie kojarzy mi się zbyt dobrze. Większość utworów czy samo rozciąganie utworów jest zrobione na siłę. Chociaż by ten absurdalny wstęp "Cluster One", wszystko jest też bardzo wygładzone tak jak na poprzednim albumie. Brzmi to rzeczywiście trochę plastikowo co wzbudza moją niechęć do słuchania. Takie brzmienie kojarzy mi się z tandetnymi neo-progami.

    OdpowiedzUsuń
  6. Napiszę tak- jak komuś podoba się ogólnie spokojniejsze, sentymentalne granie (coś w stylu Dire Straits, swoją drogą "Lost for Words" mi nimi strasznie zalatuje) może uznać ten album za arcydzieło. Dla słuchaczy bardziej rozbudowanych form (coś z pogranicza avant progu/muzyki klasycznej) jest to wręcz słaby album.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko problem w tym, że takiego spokojniejszego, sentymentalnego grania jest cała masa, a "The Division Bell" nawet na takim tle wypada bardzo przeciętnie. Żeby nie szukać daleko - albumy Pink Floyd z lat 70. to przecież dokładnie ten sam klimat i taki sam, nieduży poziom skomplikowania, a jednak muzyka nieporównywalnie ciekawsza. Bo tam w utworach coś się dzieje, rozwijają się, są jakieś pomysły na zróżnicowanie aranżacji czy brzmienia. A tutaj tylko jakieś smętne pitolenie przy zwrotkowo-refrenowych schematach.

      Usuń
    2. Tak, tylko że ktoś taki może zarówno uważać za arcydzieło albumy PF z lat 70-tych, jak i to- stawiać to na równi. Przecież słuchacze takiego Dire Straits, Springsteena czy The Cure (nie, żebym stawiał na równi z tymi wcześniejszymi) nie są aż tak osłuchani, żeby znajdować jakieś diametralne różnice pomiędzy "Dark Side of The Moon" czy tym czymś. Dla nich tego spoko się słucha i tyle, podejście emocjonalne.

      W sumie to dałem temu 6, ale z bólem serca- gdyby nie "High Hopes", tego albumu by nie było.

      Usuń
    3. Masz rację, bo sam jak zaczynałem słuchać Floydów, to nie znajdywałem różnic między poszczególnymi albumami z okresu 1973-94 (tylko te znałem), choć na tych starszych były fragmenty, które wydawały mi się zbyt dziwne ("Welcome to the Machine", "On the Run", pewnie coś jeszcze). Z dzisiejszej perspektywy jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe. I uważam, że "The Division Bell" nie jest dobry nawet w swojej stylistyce. "High Hopes" jest dobrym (ale nie genialnym, jak kiedyś uważałem) utworem w tej stylistyce, ale cała reszta jest już co najwyżej przeciętna.

      Usuń
    4. Prócz tego podobieństwa do DS w "Lost for Words", chórki w "What Do You Want for Me?" i jeszcze w jakimś kawałku kojarzą mi się z tymi z "Young Americans" Davida Bowiego

      Usuń
  7. Jak ja uwielbiam, kiedy piszesz "za przeproszeniem, U2"

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024