[Recenzja] Metallica - "Death Magnetic" (2008)



"Death Magnetic" to pierwszy w karierze Metalliki krok wstecz. Popełniony całkowicie świadomie, z przyczyn merkantylnych. Aby odzyskać zaufanie fanów, stracone po wydaniu "St. Anger", muzycy nagrali album bezpośrednio nawiązujący do najbardziej cenionego okresu swojej działalności (lat 1984-88). "Death Magnetic" jest zatem albumem wymuszonym, nagranym pod publikę, a nie z potrzeby artystycznego wyrazu. Sytuacji na pewno nie ratuje fatalne brzmienie. Zespół nawiązał współpracę z producentem Rickiem Rubinem, jednym z największych winowajców tzw. loudness war. Album jest nagrany tak głośno, że dźwięk został nienaturalnie zniekształcony. Irytujące jest także jego niezmienne natężenie, całkowita kompresja i brak dynamiki. Warto jednak dodać, że istnieje także miks albumu z mniej zniekształconym dźwiękiem, z wersji dołączonej do gry "Guitar Hero III: Legends of Rock", chętnie bootlegowany przez fanów.

"Death Magnetic" już samą strukturą nawiązuje do albumów "Ride the Lightning", "Master of Puppets" i "...And Justice for All". Na początek mamy więc szybki kawałek poprzedzony łagodnym wstępem ("That Was Just Your Life"), pod numerem czwartym - balladę z zaostrzeniami ("The Day That Never Comes", nachalnie powielający strukturę "One" i melodię "Fade to Black"), na przedostatniej ścieżce - długi instrumental ("Suicide & Redemption"), a także najbardziej agresywny i rozpędzony kawałek na zakończenie ("My Apocalypse"). Takich oczywistych skojarzeń jest tu więcej. Chociażby próba nagrania nowego "Creeping Death" ("The End of the Line"). Każdy z tych utworów wypada, oczywiście, bardzo blado w porównaniu ze swoimi pierwowzorami. Brakuje im nie tylko świeżości, ale także dobrych melodii, zapamiętywalnych riffów i ekscytujących solówek (solówki są tu zresztą często naprawdę kiepskie i chaotyczne).

Na albumie znalazł się także ukłon w stronę zwolenników Metalliki z lat 90., w postaci utworu "The Unforgiven III". Jednak poza tytułem ciężko znaleźć tu podobieństwa do poprzednich części, poza przeplataniem balladowych fragmentów z ostrzejszymi. Melodia jest zupełnie bezbarwna, aranżacja odpycha strasznie kiczowatymi partiami pianina i smyczków, a ponadto kawałek strasznie się dłuży. To ostatnie stanowi zresztą także problem pozostałych utworów, których średnia długość przekracza siedem minut. Dzieje się w nich natomiast niewiele, czego przykładem chociażby "Broken, Beat & Scarred" i "The Judas Kiss", powtarzające do znudzenia te same motywy. Nieco lepiej prezentują się natomiast "Cyanide" i zwłaszcza "All Nightmare Long", będące jakby połączeniem thrashowej Metalliki z lat 80. i tej bardziej rockowej z następnej dekady, dzięki czemu nie wywołują aż tak nachalnych skojarzeń, jak inne nagrania. Pierwszy z nich wyróżnia się odrobinę mniej oczywistą strukturą i wysuwającymi się na pierwszy plan partiami basu (w wykonaniu nowego basisty, Roba Trujillo), natomiast drugi zwraca uwagę najlepszym refrenem.

"Death Magnetic" to dokładnie taki album, na jaki czekała większość fanów Metalliki. A więc album zupełnie niepotrzebny, bo zespół już wcześniej nagrywał takie same, tylko znacznie lepsze pod względem kompozytorskim (i brzmieniowym). Przy okazji powtarza największy błąd kilku poprzednich wydawnictw - jest zdecydowanie za długi, przez co ciężko wysłuchać go w całości. 

Ocena: 5/10



Metallica - "Death Magnetic" (2008)

1. That Was Just Your Life; 2. The End of the Line; 3. Broken, Beat & Scarred; 4. The Day That Never Comes; 5. All Nightmare Long; 6. Cyanide; 7. The Unforgiven III; 8. The Judas Kiss; 9. Suicide & Redemption; 10. My Apocalypse

Skład: James Hetfield - wokal i gitara; Kirk Hammet - gitara; Robert Trujillo - bass; Lars Ulrich - perkusja
Gościnnie: David Campbell - orkiestracja (7)
Producent: Rick Rubin


Komentarze

  1. Brzmienie w sumie też w jakimś stopniu nawiązuje do przeszłości... tak jak na "...And Justice For All", tak i tu jest suche i niedynamiczne :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Z treścią recenzji się w pełni zgadzam, ale skąd u licha tak wysoka ocena??? To nie pomyłka? Bo gdyby pirównywać bezpośrednio, wychodziłoby,że oceniasz tego komercyjnego, niewydarzonego i beznadziejnie wyprodukowanego kloca równie wysoko lub nawet wyżej niż klasyki Judas Priest czy Maiden...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko taka stylistyka mniej mnie odrzuca.

      Usuń
    2. W sumie - takie trochę odniosłem wrażenie, że przynależność gatunkowa czy stylistyczna bywa dla Twoich ocen ważniejsza, niż jakość muzyki...

      Usuń
    3. Jeżeli jakaś stylistyka opiera się na rozwiązaniach, które nie pasują do mojego poczucia estetyki - a tak jest z heavy metalem - to trudno żebym wysoko oceniał reprezentujące ją albumy. Nawet jeśli w swoim stylu pozytywnie się wyróżniają, to na tle całej muzyki już tak dobrze nie wypadają. Natomiast na pewno nie jest tak, że daje jakiemuś albumowi wyższa ocenę za samą przynależność do danej stylistyki. W tym konkretnym przypadku nie słyszę po prostu aż tylu wad, co na typowym albumie heavy metalowym. Zresztą thrash też nie należy do moich ulubionych rodzajów muzyki.

      Usuń
  3. "Nawet jeśli w swoim stylu pozytywnie się wyróżniają, to na tle całej muzyki już tak dobrze nie wypadają."

    I poważnie uważasz,że np. "Somewhere In time" to "na tle całej muzyki" ten sam lub zbliżony poziom, co ten beznadziejny pod absolutnie każdym względem kloc? Że to gówno, które w ogóle nie powinno się w takim kształcie ukazać, to album znacząco lepszy niż ostatni Tool?

    "Natomiast na pewno nie jest tak, że daje jakiemuś albumowi wyższa ocenę za samą przynależność do danej stylistyki."

    Chyba sam sobie przeczysz, biorąc pod uwagę pierwsze zdanie Twojej wypowiedzi.

    Ogólnie - myślę, że dla każdego, kto przeczytał więcej Twoich recenzj i - które osobiscie bardzo lubię - jest dośc oczywiste, że nawet najbardziej wtórny, przewidywalny i pozbawiony znaczenia album jazzowy ma u Ciebie znacznie lepszą pozycję startową, niż ważny, oryginalny i świetnie zagrany album heavy-metalowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zdajesz sobie sprawę, że beznadziejny pod absolutnie każdym względem kloc to Twoja opinia, której nie muszę podzielać? Zgadzam się, że to strasznie odtwórcze granie, nierzadko podchodzące pod autoplagiat, a do tego fatalnie wyprodukowane. Ale same kompozycje są po prostu średnie, z paroma lepszymi lub słabszymi fragmentami, a do tego nie słyszę tu nadmiaru kiczu lub patosu (może poza balladowymi momentami), co odpycha mnie od innych odmian metalu.

      Nie widzę sprzeczności w tym, co napisałem. Jak poznam album heavy metalowy, który mnie zachwyci, to z pewnością dostanie wysoką ocenę. Zresztą takie "Iron Maiden", "The Number of the Beast" i "Seventh Son of a Seventh Son" oceniam pozytywnie.

      Nieprawdą jest to, co piszesz o jazzie. Po prostu nie recenzuję najbardziej wtórnych, przewidywalnych i pozbawionych znaczenia albumów jazzowych, ale wystarczy spojrzeć na mój RYM - do którego link nietrudno znaleźć - żeby zobaczyć słabo ocenione albumy z tego gatunku:
      https://rateyourmusic.com/collection/RocknRollWillNeverDie/strm_h,ss.r/jazz

      Zresztą niepochlebne recenzje też były:
      https://pablosreviews.blogspot.com/2019/05/return-to-forever-romantic-warrior-1976.html
      https://pablosreviews.blogspot.com/2019/05/weather-report-heavy-weather-1977.html

      Usuń
    2. No nie wiem czy Tutu czy ogólnie smooth jazz można nazwać jazzem :/

      Usuń
    3. "Tutu" to w zasadzie nie smooth jazz. W sumie to chyba nie przesłuchałem żadnego stricte smoothowego wydawnictwa.

      Usuń
  4. No ta długość i straszna dynamika powodują u mnie to, że sięgam po niego bardzo rzadko, gdyby album trwał 50 minut a dynamika nie była by na takim poziomie jak ta z Guitar Hero to myślę, że ten album by spokojnie mieścił się w 4 albumów Mety.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)