Posty

[Recenzja] This Heat - "Made Available" (1996)

Obraz
Jeszcze przed swoim fonograficznym debiutem, This Heat zarejestrowali dwie sesje radiowe dla Johna Peela. Zespół podobno tak długo napastował słynnego radiowca, wysyłając do niego swoje demówki, aż ten w końcu uległ i je przesłuchał. Choć w tamtym czasie nie interesowało go nic poza czystym punkiem i reggae, materiał zrobił na nim spore wrażenie. Pierwsza sesja tria odbyła się 28 marca 1977 roku. W ciągu najbliższych tygodni materiał został wyemitowany dwukrotnie, a Peel zaprosił muzyków na jeszcze jedną sesję, 26 października. Tym razem materiał najwyraźniej nie przypadł prezenterowi do gustu, bo była to jego ostatnia oferta dla zespołu. Materiał z obu sesji został oficjalnie wydany dopiero w 1996 roku na albumie "Made Available (John Peel Sessions)". Podczas pierwszej sesji Charles Hayward, Charles Bullen i Gareth Williams zaprezentowali trzy utwory doskonale dziś znane z eponimicznego debiutu This Heat: "Horizontal Hold", "Not Waving" oraz "

[Recenzja] Archie Shepp - "The Magic of Ju-Ju" (1967)

Obraz
Archie Sheep, po wydaniu "Mama Too Tight" - oraz wcześniejszym występie na "Ascension" Johna Coltrane'a - miał już ugruntowaną pozycję na freejazzowej scenie. Dlatego też nie musiał obawiać się kolejnych eksperymentów. Album "The Magic of Ju-Ju" nie przypadkiem nawiązuje swoim tytułem do tradycyjnych wierzeń afrykańskich ludów. Muzyka zawarta na tym longplayu - skomponowana samodzielnie przez Sheppa - zdradza silny wpływ afrykańskich ceremoniałów rytualnych, odwołuje się wprost do ich pierwotnej duchowości. I przenosi je na bardziej jazzowy grunt. W wykonaniu mniej utalentowanych muzyków efekt mógłby być bardzo naiwny lub wręcz ocierać się o kicz. Ale saksofonista zebrał tu naprawdę zacną ekipę, w skład której wchodzili trębacz Martin Banks, puzon Michael Zwerin, basista Reggie Workman, perkusiści Beaver Harris i Norman Connors, a także grający na afrykańskich perkusjonaliach Ed Blackwell oraz Denis i Frank Charlesowie. Podczas sesji, mającej mi

[Recenzja] Eskaton - "4 Visions" (1981)

Obraz
Historia wydawnicza drugiego albumu Eskaton jest dość nietypowa. "4 Visions" został nagrany w 1978 lub 1979 roku, jeszcze przed debiutanckim "Ardeur". Ukazał się jednak parę miesięcy później, początkowo wyłącznie na kasecie magnetofonowej. Pierwszego wznowienia materiał doczekał się dopiero w 1995 roku, na płycie kompaktowej wydanej przez szwedzką wytwórnię Ad Perpetuam Memoriam. W tej wersji posiada zupełnie nową okładkę (widoczną powyżej), zmieniono też kolejność utworów, a nawet dodano jedno dodatkowe nagranie (z innej, późniejszej sesji), co jednocześnie trochę pozbawia sensu tytuł. Japońskie wydanie z 2003 roku jest niemalże dokładną repliką szwedzkiego, zarówno pod względem graficznym, jak i doboru materiału. Longplay doczekał się jeszcze dwóch reedycji firmowanych przez francuski label Soleil Zeuhl. Na kompakcie z 2010 roku kolejność utworów jest zgodna z dwoma poprzednimi wznowieniami, ale zupełnie inny jest materiał bonusowy (cztery nagrania zarejestro

[Recenzja] Hawkwind - "Warrior on the Edge of Time" (1975)

Obraz
To już tradycja: kolejny album i kolejna zmiana składu. Tym razem szeregi Hawkwind opuścił odpowiedzialny za brzmienia elektroniczne Del Dettmar. Nie szukano dla niego następcy, bo już wcześniej część partii klawiszowych wykonywali Dave Brock i Simon House. Do składu dodano za to drugiego perkusistę, Alana Powella. W tworzeniu "Warrior on the Edge of Time" gościnnie uczestniczył także Michael Moorcock, brytyjski autor powieści fantasy i science fiction, który napisał kilka tekstów, a część z nich także wyrecytował. Była to jednocześnie ostatnia sesja z udziałem Lemmy'ego. Basista został wyrzucony ze składu podczas trasy promującej ten album. Przesądziło o tym zatrzymanie go na kanadyjskiej granicy z proszkiem przypominającym heroinę (w rzeczywistości była to amfetamina - w tamtym czasie dozwolona w Kanadzie), przez co nie mógł uczestniczyć w części koncertów. Ale już wcześniej dochodziło do różnych konfliktów. Lemmy i Dettmar ćpali inne substancje niż reszta zespołu,

[Recenzja] Centipede - "Septober Energy" (1971)

Obraz
Przed paroma dniami zmarł Keith Tippett - wybitny muzyk, o którym kilkakrotnie już pisałem na łamach tej strony, dlatego nie będę po raz kolejny zamieszczał jego biogramu. Dodam tylko, że był prawdziwym artystą, dla którego liczyła się sztuka, a nie sukces czy zyski, które traktował jako ewentualne korzyści, a nie cel sam w sobie. Niech muzyka nigdy nie będzie sposobem na zarabianie pieniędzy [1] - tymi słowami wyjaśniał, dlaczego odrzucił propozycję Roberta Frippa i nie dołączył na stałe do składu King Crimson, co byłoby korzystne pod względem finansowym, ale ograniczyłoby jego swobodę artystyczną. Najbardziej ambitnym przedsięwzięciem Tippetta był projekt Centipede, który zagrał kilka koncertów oraz pozostawił po sobie jeden album. "Septober Energy" to blisko półtoragodzinny utwór w czterech częściach, utrzymany na pograniczu nowoczesnego jazzu i ambitnego rocka, odwołujący się także do współczesnej muzyki poważnej. Podobne próby były w tamtym okresie często podejmowa

[Recenzja] Amon Düül II ‎- "Carnival In Babylon" (1972)

Obraz
Choć twórczość grup krautrockowych początkowo spotykała się z pewnym lekceważeniem, dość szybko zainteresowały się nimi duże ogólnoświatowe koncerny fonograficzne. Amon Düül II podpisał kontrakt z amerykańskim United Artists Records. Wkrótce nakładem tej wytwórni zostały wznowione trzy dotychczasowe albumy: "Phallus Dei", "Yeti" oraz "Tanz der Lemminge", a niedługo potem dołączył do nich zupełnie premierowy "Carnival In Babylon". Skład nie zmienił się znacząco od poprzedniego longplaya - dołączył drugi perkusista, Daniel Fichelscher (późniejszy członek Popol Vuh, w którym pełnił głównie rolę gitarzysty), znacznie zwiększył się udział wokalistki Renate Knaup, za to klawiszowiec Falk Rogner wystąpił tylko w charakterze gościa. Bardziej znaczące zmiany zaszły w samej muzyce. Nie trudno odnieść wrażenie, że nowy wydawca zażądał bardziej przystępnego materiału. Nie znaczy to bynajmniej, że zespół zaczął grać pop. Choć nie da się ukryć, że nastą

[Recenzja] Sun Ra & His Solar Arkestra - "The Magic City" (1966)

Obraz
Sun Ra był jedną z najbardziej barwnych i ekscentrycznych postaci na jazzowej scenie. Urodził się w 1914 roku w Alabamie jako Herman Poole Blount, choć sam uważał się za przybysza z kosmosu, który przyszedł na świat na Saturnie. Nie do końca jest jasne, czy to tylko element artystycznej kreacji, skutek niezdiagnozowanej choroby psychicznej, czy może efekt mistycznych przeżyć, o których chętnie opowiadał. Tak czy inaczej, oficjalnie zmienił swoje nazwisko Le Sony'r Sun Ra. Pomimo różnych dziwactw, był też prawdziwym nowatorem i niezwykle wpływowym muzykiem. Jako jeden z pierwszych grał muzykę inspirowaną kosmosem, co w praktyce polegało na stosowaniu przez niego i członków jego zespołu - The Arkestra - nietypowych instrumentów (jako jeden z pierwszych jazzmanów sięgnął po syntezator), a te bardziej typowe używano w niekonwencjonalny sposób. Był też jednym z pionierów wykorzystywania na szeroką skalę improwizacji, dlatego też jest uznawany za prekursora free jazzu. Warto też dod

[Recenzja] The Moody Blues - "Days of Future Passed" (1967)

Obraz
The Moody Blues to jeden z kilku zespołów - obok Procol Harum, Colosseum, The Nice czy Vanilla Fudge - które niewątpliwie wskazały drogę późniejszym twórcom rocka progresywnego. Same grały muzykę, którą najprościej można określić mianem proto-proga. Pomimo pewnych nowatorskich rozwiązań, ich twórczość była bardzo mocno osadzona w popularnych w połowie lat 60. stylach, jak rock psychodeliczny czy baroque pop. The Moody Blues zaczynali zresztą od grania muzyki na pograniczu rhythm'n'bluesa i popu. Oryginalny skład, złożony z klawiszowca Mike'a Pindera, grającego na harmonijce i flecie Raya Thomasa, perkusisty Graeme'a Edge'a, a także gitarzysty Denny'ego Laine'a (późniejszego członka Wings) oraz basisty Clinta Warwicka - wszyscy z nich dzielili się obowiązkami wokalnymi - zadebiutował singlem "Go Now", który okazał się wielkim przebojem w rodzimej Wielkiej Brytanii. Nie powtórzyły go jednak ani kolejne single, ani debiutancki album "The Mag