Posty

[Recenzja] Henry Grimes Trio - "The Call" (1966)

Obraz
Dopiero zbierając informacje do tej recenzji, dowiedziałem o niedawnej śmierci Henry'ego Grimesa. Basista zmarł 15 kwietnia, po komplikacjach wywołanych zarażeniem koronawirusem. Grimes był bardzo interesującą postacią. Karierę muzyczną zaczynał pod koniec lat 50., w czasach popularności hard bopu. Grywał w tamtym okresie m. in. z Theloniousem Monkiem, Charlesem Mingusem, Sonnym Rollinsem, Gerrym Mulliganem oraz McCoyem Tynerem. Był niezwykle rozrywanym sidemanem. Podczas  edycji słynnego Newport Jazz Festival z 1958 roku wystąpił aż w sześciu różnych składach. Z czasem zainteresował się bardziej awangardową muzyką i stał jednym z prominentnych przedstawicieli free jazzu. Współpracował wówczas z takimi muzykami jak Albert Ayler, Cecil Taylor, Don Cherry, Archie Shepp czy Pharoah Sanders. Nagrał też solowy album "The Call". Pod koniec lat 60. - prawdopodobnie na początku 1967 roku, tuż po słynnych koncertach z Aylerem uwiecznionych na albumie "In Greenwich Vill

[Recenzja] The Mothers - "Over-Nite Sensation" (1973)

Obraz
Frank Zappa zakończył swoją przymusową rekonwalescencję i pod koniec 1972 roku wrócił do koncertowania. Początkowo towarzyszyła mu okrojona wersja składu z "The Grand Wazoo", ale szybko wymienił większość muzyków. Właściwie wymieniał ich niemalże z występu na występ, zapraszając zarówno starszych, jak i zupełnie nowych współpracowników. Przez jego zespół przewinęli się wówczas m. in. tacy instrumentaliści jak Ian i Ruth Underwoodowie, Sal Marquez, saksofonista Napoleon Murphy Brock, George Duke, Jean-Luc Ponty, Tom Fowler, a także perkusiści Chester Thompson i Ralph Humphrey. Większość z tych muzyków można usłyszeć też na albumie "Over-Nite Sensation", nagrywanym przez znaczną część 1973 roku (podczas tych samych sesji powstała też znaczna część "Apostrophe (')", wydanego już w następnym roku). W nagraniach można usłyszeć także różnych wokalistów, w tym żeński chórek złożony z Tiny Turner i innych członkiń grupy The Ikettes, lecz główny wokal nale

[Recenzja] Faust - "So Far" (1972)

Obraz
Choć skład nie zmienił się znacząco w porównaniu z eponimicznym debiutem - odszedł tylko jeden z dwóch perkusistów, Arnulf Meifert - muzyka Faust przeszła drastyczną metamorfozę. Na "So Far" miejsce awangardowych kolaży i jamów zajęły zdecydowanie krótsze, bardziej poukładane i melodyjne kawałki. Nie znaczy to jednak, że mamy tu do czynienia z konwencjonalnymi piosenkami.  Utwory w rodzaju "It's a Rainy Day, Sunshine Girl", tytułowego "So Far", "Mamie Is Blue", a także "No Harm" (pomijając trzyminutową introdukcję) polegają na obsesyjnym powtarzaniu jednego motywu, dokładając do niego partie wokalne, solowe, a także różne dodatkowe dźwięki. Wszystkie z tych utworów charakteryzują się hipnotyczną grą sekcji rytmicznej, na ogół zgiełkliwymi partiami gitary, jazzującymi dęciakami, organowym tłem oraz niezbyt czystymi wokalami. Innymi słowy, jest to krautrock w najczystszej postaci. Niewątpliwie właśnie te nagrania są najmocn

[Recenzja] Ornette Coleman & Pat Metheny - "Song X" (1986)

Obraz
"Song X" to jedna z najdziwniejszych kooperacji w historii fonografii. Ornette Coleman i Pat Metheny. Jeden z największych innowatorów jazzu, grający muzykę nie najłatwiejszą w odbiorze oraz jeden z największych smęciarzy w muzyce okołojazzowej (bo z jazzem mającą często niewiele wspólnego), którego twórczość jest przystępna nawet dla zupełnie przypadkowych słuchaczy. Na szczęście, na "Song X" zdecydowanie więcej jest Colemana. To on samodzielnie skomponował równo połowę utworów i jest współautorem wszystkich pozostałych (razem z Methenym). Stylistycznie znacznie bliżej im do harmolodycznego free jazzu Prime Time niż do smooth-jazzowego smęcenia Pat Metheny Group. Nawet składu dopełnili głównie muzycy już wcześniej współpracujący z saksofonistą: jego syn Denardo oraz Charlie Haden. Występuje tu także Jack DeJohnette, a więc kolejny muzyk kojarzony raczej z ambitniejszym graniem - pamiętany przede wszystkim jako członek zespołu Milesa Davisa (grał np. na "B

[Recenzja] David Bowie - "David Bowie" (1969)

Obraz
Niespecjalnie podzielam zachwyty na temat Davida Bowie. Ale rozumiem, skąd bierze się jego fenomen. Był prawdziwą osobistością, niezwykle charyzmatycznym artystą. Ponadto grał w tak wielu stylach, że chyba każdy znajdzie w jego twórczości coś dla siebie. Mnie najbardziej przekonują te eksperymentalne dokonania w rodzaju "Low" i "Blackstar", podczas gdy zachwyt wielbicieli klasycznego rocka budzi zwykle "Ziggy Stardust", zwolennicy bardziej tanecznej muzyki mogą się pobujać przy ejtisowym "Let's Dance" lub nowocześniejszym "Earthling", a miłośnicy archaicznego popu mogą się zasłuchiwać w eponimicznym debiucie z 1967 roku. Dość powszechnie za właściwy debiut muzyka uznaje się jednak wydany dwa lata później album, który pierwotnie również nie posiadał tytułu. Najwyraźniej Bowie szybko zdał sobie sprawę, że jego pierwsze wydawnictwo było raczej wstydliwym początkiem kariery. Dlatego kolejny album ponownie podpisał tylko własnym

[Recenzja] This Heat - "Deceit" (1981)

Obraz
"Deceit" to jeden z najdoskonalszych zapisów strachu, jaki towarzyszył ludzkości w trakcie tzw. zimnej wojny. Niepokój, wywołany obawą o wybuch kolejnej wojny światowej, która doprowadzi do nuklearnej zagłady, znalazł tu odzwierciedlenie zarówno w tekstach, jak i samej muzyce. Tym razem muzycy This Heat zaproponowali jednak materiał o nieco bardziej piosenkowym  charakterze, z wyraźnie zaznaczonymi liniami melodycznymi. Nierzadko jest to granie bliskie typowego post-punka. Zdecydowanie więcej tutaj śpiewu, a wielogłosowe partie wokalne mogą kojarzyć się z chociażby z Talking Heads. To jednak wciąż muzyka bardzo intensywna, nerwowa, złowieszcza, niepozbawiona dysonansów i innych nieprzyjemnych brzmień, wykorzystująca niekonwencjonalne techniki tworzenia dźwięku i nagrywania. Trio zachowuje tu status jednego z najbardziej unikalnych i bezkompromisowych wykonawców (nie tylko) tamtych czasów, jednocześnie prezentując trochę większą przystępność. Do wcześniejszych dokonań T

[Recenzja] Jackie McLean - "One Step Beyond" (1964)

Obraz
Wspominałem o tym albumie już przy okazji recenzji "Evolution" puzonisty Grachana Moncura III. Natomiast teraz nie przypadkiem przywołuję tamten longplay. Oba zostały zarejestrowane w odstępie kilku miesięcy (sesja "One Step Beyond" odbyła się 30 kwietnia 1963 roku, a nagrania "Evolution" w listopadzie tego samego roku) w studiu Rudy'ego Van Geldera, przez bardzo podobny skład. Na obu z nich zagrali Jackie McLean, Moncur, Bobby Hutcherson oraz Tony Williams. W kwietniu towarzyszył im jeszcze basista Eddie Khan (znany m.in. ze współpracy z Erikiem Dolphym), a w listopadzie basista Bob Cranshaw i trębacz Lee Morgan. Na obu płytach muzycy eksplorują podobne, post-bopowe rejony. O ile jednak "Evolution" śmielej zmierza w stronę jazzowej awangardy, tak "One Step Beyond" silniej zdradza przywiązanie do hardbopowych tradycji. W tym kontekście, wbrew swojemu tytułowi, stanowi on raczej krok wstecz względem poprzedniego albumu McLeana,

[Recenzja] Hawkwind - "Space Ritual" (1973)

Obraz
Wcale nie rzadko się zdarza, że najlepszym wydawnictwem danego wykonawcy jest album koncertowy. Tak też jest w przypadku Hawkwind i "Space Ritual". Koncerty tego zespołu w latach 70 były prawdziwym audio-wizualnym przedstawieniem, z istotną rolą świateł oraz udziałem tancerek, w tym występującą przeważnie nago Stacią. Krążą też legendy na temat tego, jak to techniczni musieli przytrzymywać naćpanych muzyków, aby trzymali się w pionie. Na albumie jest, oczywiście, tylko muzyka. Ale broni się ona samodzielnie. W tamtym czasie zespół prezentował na scenie program składający się przede wszystkim z utworów pochodzących najnowszego wówczas albumu "Doremi Fasol Latido" (pomijano jedynie "The Watcher" i "One Change") oraz trzech premierowych kompozycji ("Born to Go", "Orgone Accumulator", "Upside Down"), tylko jednego starszego kawałka ("Master of the Universe" z "X in Search of Space"), a także pr