Posty

[Recenzja] Sonny Rollins - "Saxophone Colossus" (1957)

Obraz
Walter Theodore "Sonny" Rollins to jeden z najwybitniejszych saksofonistów tenorowych i jeden z ostatnich wciąż żyjących wielkich jazzmanów. Karierę zaczynał pod koniec lat 40. Pierwszy zespół prowadził jeszcze w szkole średniej, a w jego skład wychodzili szkolni koledzy: Jackie McLean, Kenny Drew i Art Taylor (każdy z nich zrobił później karierę). Wkrótce Sonny zaczął współpracować z tak uznanymi muzykami, jak Miles Davis (mało brakowało, a to właśnie on, a nie John Coltrane, zostałby członkiem tzw. Pierwszego Wielkiego Kwintetu), Theloniousem Monkiem czy Maxem Roachem. Największe sukcesy odnosił w latach 50. To wtedy zyskał takie przydomki, jak   Saxophone Colossus ,  New Bird  czy  Bird of the Tenor  - dwa ostatnie nawiązują, oczywiście, do Charliego "Birda" Parkera, jednego z najbardziej cenionych i inspirujących jazzowych saksofonistów. Również Sonny pozostawał początkowo pod wielkim wpływem Birda. Niestety, nie tylko muzycznym - za jego sprawą zainteresow

[Recenzja] Tangerine Dream - "Rubycon" (1975)

Obraz
W styczniu 1975 roku Edgar Froese, Peter Baumann i Christopher Franke powrócili do studia The Manor, by nagrać następcę przełomowej - zarówno pod względem stylistycznym, jak i komercyjnym - "Phaedry". W nagraniach ponownie wykorzystane na szeroką skalę zostały syntezatory i sekwencery, ale nie zapomniano o bardziej tradycyjnych instrumentach, jak pianina akustyczne i elektryczne, organy, melotron, gitara czy gong (część z nich została jednak specjalnie spreparowana). Pojawiają się też chóry. Początkowo w sesji miał wziąć udział prawdziwy chór, jednak okazało się to zbyt problematyczne z przyczyn organizacyjnych i technicznych. Ostatecznie muzycy sami nagrali te partie, a następnie odpowiednio przetworzyli je za pomocą syntezatorów, aby osiągnąć pożądany efekt. "Rubycon", jak zatytułowano album, składa się tylko z dwóch utworów, trwających po siedemnaście minut z sekundami. Choć zatytułowano je odpowiednio "Rubycon (Part One)" i "Rubycon (Part T

[Recenzja] Return to Forever - "Romantic Warrior" (1976)

Obraz
"Romantic Warrior", trzeci i ostatni album najsłynniejszego składu Return to Forever, to wydawnictwo pełne kuriozalnych sprzeczności. Już sam tytuł to oksymoron. Z kolei nawiązująca do niego okładka jest tak samo kiczowata i banalna, co pretensjonalna. Średniowieczna tematyka przewija się również w tytułach utworów, a także w nich samych, w postaci nawiązujących do tamtej epoki motywów, które kontrastują z brzmieniem typowym dla muzyki fusion z drugiej połowy lat 70. XX wieku. Motywy te same w sobie mają ewidentnie humorystyczny charakter (a przynajmniej taką mam nadzieję), jednak w połączeniu z plastikowym brzmieniem i ogólnym patosem, wywołują raczej żenujące wrażenie. Muzycy kontynuują upraszczanie swojej twórczości, nierzadko zbliżając się do konwencjonalnego funku lub rocka, a jednocześnie nie wyzbyli się skłonności do instrumentalnego onanizmu. Dotychczasowym słuchaczom nie podobało się oddalanie od jazzu i coraz mniej wyrafinowane próby zwrócenia uwagi rockowej

[Recenzja] Talking Heads - "Remain in Light" (1980)

Obraz
Twórcze apogeum Talking Heads. "Remain in Light" to także najbardziej ambitne i eksperymentalne dzieło zespołu. Zmiany pojawiły się już na etapie tworzenia materiału. Tym razem muzycy nie pracowali nad praktycznie gotowymi kompozycjami przyniesionymi przez Davida Byrne'a. W końcu zaczęli tworzyć w prawdziwie zespołowy sposób, wspólnie improwizując. Punktem wyjścia do tych jamów był zwykle utwór "I Zimbra" z ich poprzedniego longplaya, "Fear of Music". Nic zatem dziwnego, że nowa muzyka ma podobny charakter. W większości utworów wyraźnie jest słyszana inspiracja muzyką afrykańską, szczególnie twórczością Feli Kutiego. Bardzo ważną rolę odgrywa również produkcja Briana Eno (współpracującego z zespołem po raz trzeci i, niestety, ostatni). Wykorzystuje tu on swoja ideę studia jako narzędzia kompozytorskiego - dzięki licznym dodatkowym ścieżkom instrumentalnym i wokalnym, utwory zyskują zupełnie nowy charakter. Istotny jest też udział gości, wśród któr

[Recenzja] Albert Ayler - "In Greenwich Village" (1967)

Obraz
Psychodeliczna okładka "Albert Ayler in Greenwich Village" (z pewnością wyglądająca znajomo dla fanów pewnego polskiego artysty) wprowadzić może w błąd. Zawarta tu muzyka to najczystszy free jazz. Nagrania pochodzą z dwóch występów, jakie Ayler dał w nowojorskiej dzielnicy Greenwich Village: 18 grudnia 1966 roku w The Village Vanguard i 26 lutego 1967 roku w The Village Theatre. Podczas pierwszego towarzyszyli mu jego brat, trębacz Donald Ayler, grający na skrzypcach Michael Sampson, basiści Bill Folwell i Henry Grimes, a także perkusista Beavier Harris. Podczas drugiego występu doszedł wiolonczelista Joel Friedman, a miejsce Grimesa zajął Alan Silva. Wśród widowni na lutowym koncercie był ponoć obecny sam John Coltrane. I to właśnie on przekonał przedstawicieli Impulse! Records - dla której sam nagrywał - aby pierwszy album Aylera dla tej wytwórni był koncertówką. Albert odwdzięczył się tytułując jeden z utworów "For John Coltrane". Więcej nagrań z obu w

[Recenzja] National Health - "D.S. Al Coda" (1982)

Obraz
W chwili, gdy powstał ten album, zespół praktycznie nie istniał. Niedługo po wydaniu przez niego drugiego albumu, "Of Queues and "Cures", ze składu odszedł Dave Stewart. Klawiszowiec postanowił przejść do grupy Bruford, założonej przez byłego perkusistę Yes i King Crimson (ale też przez krótki czas National Health), Billa Bruforda. Gdy jednak w 1981 roku zmarł na białaczkę Alan Gowen - lider zespołów Gilgamesh i Soft Heap, a także współzałożyciel National Health - Stewart zdecydował się ponownie połączyć siły z  Philem Millerem, Pipem Pyle'em i Johnem Greavesem, by nagrać album w hołdzie dla zmarłego kolegi. W nagraniach wspomogli ich zresztą liczni zaprzyjaźnieni muzycy ze sceny Canterbury, jak np. saksofonista Elton Dean (ex-Soft Machine, The Keith Tippett Group), flecista Jimmy Hastings (współpracownik m.in. Caravan), wokalistki Amanda Parsons i Barbara Gaskin, a także Richard Sinclair (tym samym, w utworze z jego udziałem występuje cały skład nieistniejącego

[Recenzja] Eric Dolphy - "Conversations" (1963)

Obraz
"Conversations" na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie kompilacji. Każdy z czterech zamieszczonych tu utworów został nagrany w innym składzie. W rzeczywistości jest to materiał zarejestrowany podczas dwóch nieodległych w czasie sesji. Pierwsza z nich odbyła się 1 lipca 1963 roku, w zaledwie dwuosobowym składzie: Ericowi Dolphy'emu towarzyszył jedynie basista Richard Davis. Druga sesja odbyła się dwa dni później, z udziałem znacznie już większej grupy instrumentalistów. Jednak w dwóch zarejestrowanych wówczas utworach Dolphy'ego wspiera zupełnie inny zestaw muzyków, a w trzecim gra solo. Więcej nagrań z tych dwóch dni wydano w 1968 roku na albumie zatytułowanym "Iron Man". "Conversations" był natomiast wznawiany pod wieloma alternatywnymi tytułami, jak "The Eric Dolphy Memorial Album", "Eric Dolphy 1928-1964" czy "Music Matador". Pierwszą stronę winylowego wydania wypełniają dwa utwory nagrane w bardziej rozbudowa