[Recenzja] Sonny Rollins - "Saxophone Colossus" (1957)



Walter Theodore "Sonny" Rollins to jeden z najwybitniejszych saksofonistów tenorowych i jeden z ostatnich wciąż żyjących wielkich jazzmanów. Karierę zaczynał pod koniec lat 40. Pierwszy zespół prowadził jeszcze w szkole średniej, a w jego skład wychodzili szkolni koledzy: Jackie McLean, Kenny Drew i Art Taylor (każdy z nich zrobił później karierę). Wkrótce Sonny zaczął współpracować z tak uznanymi muzykami, jak Miles Davis (mało brakowało, a to właśnie on, a nie John Coltrane, zostałby członkiem tzw. Pierwszego Wielkiego Kwintetu), Theloniousem Monkiem czy Maxem Roachem. Największe sukcesy odnosił w latach 50. To wtedy zyskał takie przydomki, jak  Saxophone ColossusNew Bird czy Bird of the Tenor - dwa ostatnie nawiązują, oczywiście, do Charliego "Birda" Parkera, jednego z najbardziej cenionych i inspirujących jazzowych saksofonistów. Również Sonny pozostawał początkowo pod wielkim wpływem Birda. Niestety, nie tylko muzycznym - za jego sprawą zainteresował się nie tylko saksofonem altowym (który potem porzucił na rzecz tenoru), ale też narkotykami, które przysporzyły mu problemów z prawem (był też aresztowany za napad z bronią). Nie przeszkadzało mu to jednak nagrywać wybitnych albumów, z których najważniejszym okazał się "Saxophone Colossus".

Album zarejestrowano 22 czerwca 1956 roku w słynnym Van Gelder Studio (wówczas mieszczącym się jeszcze w pierwotnej lokalizacji, w Hackensack, New Jersey - w 1959 roku zostało przeniesione do Englewood Cliffs, także w stanie New Jersey). Rolę producentów pełnili Bob Weinstock i Rudy Van Gelder. W nagraniach wzięli natomiast udział pianista Tommy Flanagan, kontrabasista Doug Watkins i perkusista Max Roach. Najsłynniejszy w tym gronie był oczywiście Roach - jeden z pionierów bebopu i hard bopu, prawdopodobnie najbardziej ceniony w tamtym czasie bębniarz (pomimo poważnej konkurencji w osobie Arta Blakeya). Watkins zdobywał coraz większe uznanie i mógł już pochwalić się współpracą m.in. z Donaldem Byrdem, Jackiem McLeanem czy Horacym Silverem. Jego błyskotliwa kariera została jednak brutalnie przerwana w lutym 1962 roku, gdy zginął w wypadku samochodowym. Niespełna miesiąc później skończyłby 28 lat. Nawet najmniej doświadczony Flanagan dał się już poznać jako obiecujący muzyk na płytach Milesa Davisa i Kenny'ego Burrella. "Saxophone Colossus" ukazał się nakładem Prestige prawdopodobnie w 1957 roku (niektóre źródła podają 1956 rok, ale raczej w wyniku pomyłki daty nagrania z data wydania).

Album wypełnia pięć utworów: trzy autorskie kompozycje lidera (choć w przypadku jednej nie jest to do końca prawdą) i dwie interpretacje popularnych piosenek. Choć całość utrzymana jest bezsprzecznie w popularnym wówczas hardbopowym stylu, każde z tych pięciu nagrań wyróżnia się na tle pozostałych. W "St. Thomas" (opartym na tradycyjnej angielskiej pieśni "The Lincolnshire Poacher", co nie zostało odnotowane w opisie) Sonny nawiązuje do swojego karaibskiego pochodzenia, wprowadzając tu elementy charakterystyczne dla muzyki calypso. Wówczas było to coś bardzo nowatorskiego i inspirującego. "You Don't Know What Love Is", autorstwa Gene'a de Paula i Dona Raye'a, to z kolei przepiękna ballada utrzymana w minorowym nastroju. Kontrastuje on zarówno z poprzednim utworem, jak i następnym - najbardziej ekspresyjnym "Strode Rode" (napisany w hołdzie dla trębacza Freddiego Webstera, który przedawkował heroinę w hotelu Strode w Chicago). "Moritat" - interpretacja "Mack the Knife" (w Polsce znanego jako "Ballada o Mackiem Majchrze") z "Opery za trzy grosze" Kurta Weilla i Bertolta Brechta - wyróżnia się bardzo swobodnym, luzackim charakterem. Finałowy "Blue 7" to natomiast oparta na bluesie improwizacja, którą dogłębnie analizowali różni specjaliści. W każdym z  tych utworów niesamowicie błyszczy Rollins, który nie był może wielkim innowatorem, ale jego technika gry, ekspresja i wyczucie są fenomenalne. Drugim niekwestionowanym bohaterem jest Roach, prawdziwy mistrz perkusji, który przez cały album interesująco urozmaica swoją grę. Flanagan i Watkins raczej trzymają się w tle, perfekcyjnie dopełniając brzmienia, ale gdy już dany jest im czas na własne popisy, zdecydowanie nie zawodzą. Cały kwartet zdaje się tu być doskonale zgrany i w pełni świadomy co chce osiągnąć.

W późniejszych latach Sonny Rollins wciąż cieszył się uznaniem jazzowych ortodoksów, jednak nie do końca potrafił odnaleźć się w nowych czasach, gdy hard bop ustąpił miejsca free jazzowi, a później fusion. Choć Rollins był jednym z pionierów grania bez instrumentu harmonicznego (np. album "A Night at the Village Vanguard"), nigdy nie odszedł daleko od bopu. Jego muzyka nie była już tak ekscytująca jak dawniej. A grając w niemodny sposób, był skazany na dorabianie sobie niezbyt chlubnymi chałturami (jak występ na "Tattoo You" The Rolling Stones). Jednak w latach 50. był prawdziwym kolosem. Co udawania szczególnie recenzowany tu longplay. Niewiele hardbopowych albumów może się równać z "Saxophone Colossus", a jeszcze mniej go przewyższa.

Ocena: 9/10



Sonny Rollins - "Saxophone Colossus" (1957)

1. St. Thomas; 2. You Don't Know What Love Is; 3. Strode Rode; 4. Moritat; 5. Blue 7

Skład: Sonny Rollins - saksofon tenorowy; Tommy Flanagan - pianino; Doug Watkins - kontrabas; Max Roach - perkusja
Producent: Bob Weinstock i Rudy Van Gelder


Komentarze

  1. Na koncertówce (z resztą świetnej) doszedł do free jazzu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha ! Jej tytuł to "Our Man in Jazz"

    OdpowiedzUsuń
  3. Słuchałem. Raczej tylko ocierał się tam o granie free. Bardziej zresztą przekonuje mnie powyższy album.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)