Posty

[Recenzja] Trapeze - "You Are the Music... We're Just the Band" (1972)

Obraz
Chociaż to poprzedni album Trapeze, "Medusa", cieszy się największą popularnością, dopiero tutaj trio zaprezentowało własny pomysł na siebie. A w zasadzie pomysł Glenna Hughesa, który samodzielnie skomponował aż pięć z ośmiu utworów. I to już jest dokładnie ten kierunek, jaki później forsował w Deep Purple. Począwszy od subtelnej ballady "Coast to Coast", przez bardziej żwawy, przyjemnie bujający "What Is a Woman's Role" oraz ostrzejszy "Way Back to the Bone", aż po najbardziej delikatny, wzbogacony o wibrafon oraz saksofon "Will Our Love End", słychać zdecydowaną inspirację muzyką funk i soul, do której znakomicie pasuje czarny  głos muzyka. Pewnym przełamaniem tej konwencji okazuje się jedynie sztampowy rocker "Feelin' So Much Better Now", który zbliża się raczej do stylistyki amerykańskiego Mountain. To najsłabszy fragment całości. Pomysły Hughesa podchwycił także Mel Galley, który w trzech kawałkach napisanych ze s

[Recenzja] The Rolling Stones - "Bridges to Babylon" (1997)

Obraz
"Brigdes to Babylon" stanowi w pewnym sensie powrót do tego, co Stonesi robili w połowie poprzedniej dekady. A zatem muzycy z jednej strony próbują dogodzić swojemu konserwatywnemu twardemu elektoratowi, a z drugiej - jakoś wpisać się w trendy panujące ówcześnie w muzyce. Proporcje pomiędzy tymi dwoma radykalnie różnymi podejściami wypadają jednak zdecydowanie na korzyść pierwszego. Z trzynastu kawałków aż dziesięć to albo typowo stonesowski czad (np. "Flip the Switch", "Low Down"), albo równie przewidywalne ballady (np. "Already Over Me", "Always Suffering"), ewentualnie sztampowe reggae ("You Don't Have to Mean It"). Jeżeli cokolwiek warto tu odnotować, to chyba tylko gościnny udział wybitnego jazzowego saksofonisty Wayne'a Shortera w "How Can I Stop", który jednak zagrał absolutnie poniżej swoich możliwości, jedynie podkreślając miałkość samej kompozycji. Ciekawe, że to już drugi raz - po występie Sonn

[Recenzja] Roy Harper - "Flat Baroque and Berserk" (1970)

Obraz
Pierwsza strona winylowego wydania "Flat Baroque and Berserk", na tle poprzednich trzech albumów Roya Harpera, wypada bardzo jednostajnie. Słychać tu wyłącznie głos artysty i jego akompaniament na gitarze akustycznej. Dominują melodyjne piosenki, jak bardzo energetyczny, pełen optymizmu "Don't You Grieve" czy subtelniejsze "Feeling All the Saturday" i "Goodbye". Najbardziej wyróżnia się jednak ośmiominutowy, zaangażowany "I Hate the White Man", w którym Harper z powodzeniem nawiązuje do protest-songów Boba Dylana. Kompletnie niepotrzebny wydaje się jednak długi monolog poprzedzający ten utwór. Jeśli twórca uznał, że ta ważna dla niego kompozycja wymaga dodatkowego komentarza, można było zamieścić go na kopercie płyty. Bo w wybranej formie może irytować, szczególnie przy kolejnych odsłuchach.  Na drugiej stronie, pomijając delikatne, wręcz ascetyczne "Davey" i "Francesca", aranżacje są już nieco bardziej rozbu

[Recenzja] Groundhogs - "Blues Obituary" (1969)

Obraz
"Blues Obituary", czyli nekrolog bluesa , to świetny tytuł dla albumu wydanego w 1969 roku. Prawdziwego bluesa mało kto już wówczas chciał słuchać, natomiast jego urockowiona odmiana, jeszcze do niedawna niezwykle popularna, przestała budzić ekscytację. W muzyce rockowej zaczęły pojawiać się coraz to nowsze nurty, które wypierały zjadający własny ogon blues brytyjski. Jego przedstawiciele - przynajmniej ci, którzy nie chcieli pozostać reliktem mijającej dekady - najchętniej szli w kierunku wyznaczonym przez wykonawców w rodzaju Jimiego Hendrixa, Cream czy The Jeff Beck Group, czego ukoronowaniem był wydany na początku tamtego roku debiut Led Zeppelin - niby wciąż blues rock, a jednak już stuprocentowy hard rock. Można było też pójść w całkiem odmiennym kierunku, jak John Mayall, ojciec blues rocka we własnej osobie, który przerzucił się czasowo na akustyczne granie, idące w nieco jazzowym kierunku. Albo jak grupa Colosseum, założona zresztą przez byłych sidemanów Mayalla,

[Recenzja] Trapeze - "Medusa" (1970)

Obraz
Zespół Trapeze w czasach swojej działalności nie zdobył światowej popularności ani choćby lokalnej rozpoznawalności. Niewykluczone, że dziś byłby kompletnie zapomnianą kapelą, znaną nielicznym poszukiwaczom, gdyby nie późniejsza działalność jego członków. To tutaj zadebiutowali śpiewający basista Glenn Hughes, gitarzysta Mel Galley oraz perkusista Dave Holland. Pierwszy z nich miał wkrótce zasilić skład Deep Purple, a w późniejszym czasie przewinąć się przez Black Sabbath. Ten drugi po latach dołączył na chwilę do Whitesnake, zaś trzeci na dłużej zakotwiczył w Judas Priest. Na eponimicznym debiucie Trapeze owej trójce towarzyszyli jeszcze śpiewający trębacz John Jones oraz klawiszowiec i drugi gitarzysta Terry Rowley. Płyta - wyprodukowana przez basistę The Moody Blues, Johna Lodge'a - ukazała się w połowie 1970 roku i dość mocno odstawała od ówczesnych trendów ze swoim mocno beatlesowskim charakterem, nawet jeśli słychać też pewne podobieństwa do Uriah Heep czy bardzo wczesne

[Recenzja] The Rolling Stones - "Stripped" (1995)

Obraz
Tym razem Stonesi postanowili znów nieco zaskoczyć. W przeciwieństwie do strasznie konserwatywnych "Steel Wheels" i "Voodoo Lounge", "Stripped" jest czymś nowym w dyskografii grupy, a przy tym wydawnictwem całkiem na czasie. Muzycy postanowili podpiąć się pod ówczesną modę na występy bez prądu . Z tym, że tutaj tylko część materiału pochodzi z koncertów i tylko niektóre utwory są grane całkiem akustyczne - w innych pojawiają się solówki na gitarze elektrycznej lub zelektryfikowane klawisze. Niemniej jednak brzmienie jest na pewno lżejsze w porównaniu z innymi albumami grupy i nie sprawia anachronicznego wrażenia. Dość mocno zaskakuje dobór repertuaru, niezdominowany przez przeboje. Z faktycznie znanych kawałków znajdziemy tu tylko "Street Fighting Man", który w nowej aranżacji nic nie stracił ze swojej energii, a także ballady "Wild Horses" i "Angie", będące akurat bardzo oczywistym, bezpiecznym wyborem. Reszta repertuaru

[Recenzja] Roy Harper - "Folkjokeopus" (1969)

Obraz
Chociaż tytuł "Folkjokeopus" został zainspirowany przez sklep płytowy z Minneapolis o tym właśnie szyldzie, dość dobrze oddaje charakter zawartej tu muzyki. A przynajmniej niektórych kawałków. Część materiału prezentuje bowiem bardziej humorystyczne oblicze Roya Harpera. "Sgt. Sunshine" to w sumie spodziewana po nagraniu o takim tytule parodia psychodelicznych Beatlesów. Odnotować trzeba pierwszy wokalny duet lidera, który dzieli obowiązki z Jane Scrivener. Psychodelicznie, choć raczej w stylu wczesnego Pink Floyd, wypada także frywolny "Exercising Some Control". Zarówno tutaj, jak i w "Manana", pojawia się barowe pianino Nicky'ego Hopkinsa. Z kolei w "She's the One" i mediewalnym "Composer of Life" artysta wchodzi w wyjątkowo wysokie rejestry wokalne, co daje - zapewne zamierzony - komiczny efekt.  Ale album ma też poważniejsze oblicze. "In the Time of Water" to intrygujące połączenie hindustańskich wpły