[Recenzja] Whitesnake - "1987" (1987)
Pewnych rzeczy absolutnie nie toleruję w muzyce. Zaliczają się do nich: kicz, banał, wtórność, pretensjonalność, efekciarstwo, infantylizm, brak jakichkolwiek walorów artystycznych. Elementy te często występują razem. W przypadku dokonań Whitesnake z przełomu lat 80. i 90., pojawiają się wszystkie, może z wyjątkiem pretensjonalności. Niemałe sukcesy, jakie zespół odnosił na początku działalności, okazały się niewystarczające dla Davida Coverdale'a. Muzyk postanowił podbić dotąd dość obojętną Amerykę. W tym celu całkiem porzucił niemodne wpływy bluesa i podążył za aktualnymi trendami. A ponieważ pod koniec lat 80. promowano praktycznie tylko najgorszą tandetę i sztampę... dokładnie to znalazło się na albumie zatytułowanym "1987" (a w Stanach, żeby tamtejsi fani mogli zapamiętać, nie posiadającym tytułu wcale). Z oryginalnego składu zespołu, poza samym Coverdale'em, pozostał tylko basista Neil Murray. Pewien staż miał już też gitarzysta John Sykes, w zespole wyst