[Recenzja] Yes - "Keys to Ascension" (1996) / "Keys to Ascension 2" (1997)

Yes - Keys to Ascension Yes - Keys to Ascension 2


Zjednoczenie Yes nie trwało długo. Ośmioosobowy skład rozpadł się tuż po zakończeniu trasy promującej album "Union". Muzycy w tamtym czasie nie mieli kompletnie pomysłu na dalszą działalność. W przeciwieństwie do ich wydawcy, który zasugerował powrót składu z "90125" i "Big Generator", ale z Rickiem Wakemanem zamiast Tony'ego Kaye'a. Wakeman nie mógł jednak wziąć udziału w tym przedsięwzięciu, więc album "Talk" został ostatecznie nagrany w dokładnie tym samym składzie, co dwa wspomniane wydawnictwa z lat 80. Wypełniły go banalne piosenki bliskie AOR-u i jedno dłuższe nagranie, będące nieudaną próbą nawiązania do dokonań Yes z klasycznego okresu. Wkrótce potem Trevor Rabin i Tony Kaye postanowili opuścić zespół, a Jon Anderson, Chris Squire i Alan White wpadli wówczas na całkiem niegłupi pomysł - zaproszenie Steve'a Howe'a i Ricka Wakemana. Obaj podeszli do tego entuzjastycznie, co oznaczało powrót składu z albumów "Tales from Topographic Oceans", "Going for the One" i "Tormato".

Jesienią 1995 roku odrodzony zespół zaczął pracę nad nowym materiałem, kontynuowaną na przestrzeni blisko roku. W międzyczasie, na początku marca 1996 roku, zagrał trzy udane koncerty w Fremont Theater w kalifornijskim San Luis Obispo, prezentując na nich jedynie utwory z lat 70. Wszystko zdawało się zmierzać w dobrym kierunku. Przynajmniej do czasu, gdy wydawca wpadł na pomysł, by zamiast pojedynczego albumu wydać dwa dwupłytowe (w wersji kompaktowej) zestawy, zawierające zarówno premierowy materiał studyjny, jak i koncertowe nagrania z marcowych występów. Przyczyny takiej decyzji nie są oficjalnie znane, lecz zapewne obawiano się o powodzenie nowej muzyki (zresztą nie bez powodu, do czego jeszcze wrócę), więc dorzucono klasyczne kompozycje, aby zachęcić fanów do kupna. Pierwsza część "Keys to Ascension" ukazała się w październiku 1996 roku i przyniosła głównie koncertowy materiał, wzbogacony dwoma rozbudowanymi utworami studyjnymi. "Keys to Ascension 2" - zawierający jedną płytę koncertową i jedną studyjną - pojawił się w sklepach dopiero w listopadzie 1997 roku. W międzyczasie z zespołu po raz kolejny odszedł Wakeman, a pozostali muzycy zdążyli zarejestrować kolejny album, "Open Your Eyes", który ukazał się zaledwie trzy tygodnie później.

Koncertowe nagrania z obu zestawów prezentują się naprawdę świetnie. Fakt, repertuar w znacznym stopniu powtarza się z "Yessongs" i "Yesshows" (ponownie pojawia się cały materiał z "Close to the Edge" i parę innych klasycznych kompozycji), ale nie brakuje też pewnych niespodzianek. Pod tym względem lepiej wypada pierwszy zestaw. Oprócz takich oczywistości, jak "Siberian Khatru", "Roundabout" i "Starship Trooper", pojawiają się tu też chociażby niegrane od bardzo dawna "The Revealing Science of God" - najlepszy, bo najbardziej spójny, utwór z "Tales from Topographic Oceans" - i "America" z repertuaru Simon & Garfunkel (zespół grał ten utwór regularnie na początku lat 70. i zarejestrował wersję studyjną, wydaną jako niealbumowy singiel), a nawet niegrany nigdy wcześniej "Onward". Jest też "Awaken" z bardzo klimatyczną częścią instrumentalną, rozszerzoną względem albumowej wersji. Drugi zestaw przynosi już tylko jedną, ale jakże przyjemną niespodziankę - dawno nie grany "Turn of the Century". A reszta repertuaru to jak zawsze genialne "Close to the Edge" i "And You and I", doskonale sprawdzający się na żywo "Going for the One" oraz dwie melodyjne piosenki: "I've Seen All Good People" i "Time and a Word" (ten ostatni w końcu zabrzmiał jak należy - bez tandetnej orkiestracji, jak w studyjnym pierwowzorze, ani nie urywający się tak nagle, jak wersja z "Yesshows").

Wykonanie jest zaskakująco dobre. Jon Anderson śpiewa tak samo dobrze, jak dwie dekady wcześniej, a jego głos niemal w ogóle nie zdradza upływu czasu. Steve Howe znów gra w ten swój charakterystyczny, bardzo finezyjny sposób, jakby całkiem zapomniał o swoich niechlubnych dokonaniach z poprzedniej dekady. Rick Wakeman jest z kolei bardziej powściągliwy, niż w nieodległych przecież czasach ABWH i "Union", grając dokładnie tyle, ile trzeba, i nie sięgając po tak tandetne brzmienia. W końcu wróciło też to charakterystyczne, chropowate brzmienie basu Chrisa Squire'a. Natomiast Alan White robi po prostu to, co do niego należy - tylko i aż tyle. Poszczególne kompozycje w większości nie różnią się szczególnie od studyjnych pierwowzorów, ale nabrały jakby więcej przestrzeni. Brzmieniowo jest za to bardzo dobrze - na pewno lepiej, niż na "Yessongs" i "Yesshows". Nie będzie więc chyba przesadą, gdy stwierdzę, że to najlepszy koncertowy materiał Yes, jaki (przynajmniej do tamtej pory) został wydany. Gdyby wszystkie te nagrania zebrano na jednym wydawnictwie, niezawierającym nic ponadto (i mam tu na myśli wydawnictwo z samym dźwiękiem, bo filmowy odpowiednik tego materiału ukazał się na VHS i DVD), byłby to album na bardzo wysoką ocenę - osiem, może nawet dziewięć w skali dziesięciostopniowej.

Ale są jeszcze nagrania studyjne. I tu już tak pięknie nie jest. Choć stylistycznie i brzmieniowo nawiązują do klasycznego okresu, a wykonane są na wysokim poziomie, to same kompozycje nie mają wiele do zaoferowania. A już na pewno nie tyle, ile sugeruje ich długość. Kompletnie bezsensowne wydają mi się oba nagrania z pierwszej części "Keys to Ascension". "Be the One" trwa niemal dziesięć minut, a "That, That Is" zbliża się do dwudziestu, ale nie zapamiętałem z nich ani jednego motywu czy melodii, nie porwała mnie żadna solówka, nie zainteresował mnie ani klimat, ani cokolwiek innego. Oba utwory są kompletnie bezbarwne i nie ratuje ich usilne nawiązywanie do przeszłości. Nieco już lepiej prezentuje się studyjna płyta z "Keys to Ascension 2", choć na pewno nie jest to równy materiał. Kolejna dwudziestominutowa suita, "Mind Drive" (której korzenie sięgają jeszcze czasów współpracy Squire'a i White'a z Jimmym Page'em, a więc początku lat 80.), prezentuje się odrobinę lepiej, choć to głównie zasługa bardzo przyjemnego klimatu. Wciąż jednak trudno znaleźć uzasadnienie dla nadania jej tak rozbudowanej formy. Z kolei w "Foot Prints" pojawia się w końcu bardziej wyrazista melodia, ale mając pomysł na trzyminutową piosenkę, muzycy nagrali dziewięciominutowy utwór pełen nieuzasadnienie rozciągniętych lub po prostu niepotrzebnych fragmentów. "Bring Me to the Power" i "Children of the Light" sprawiają natomiast wrażenie poskładanych ze ścinków kilku różnych kompozycji - jednych fajnych, innych okropnych, a na pewno nie tworzących spójnej całości. "Sign Language" to już tylko gitarowe solo Howe'a z kiczowatym akompaniamentem Wakemana.

W 2001 roku wszystkie studyjne nagrania z obu "Keys to Ascension" ukazały się na wydawnictwie zatytułowanym "Keystudio". Jeśli traktować je nie jako składankę, lecz regularny longplay, to jest to prawdopodobnie najlepszy album Yes wydany po "90125". Inna sprawa, że konkurencję ma marną, a na tle klasycznych dzieł zespołu wypada już bardzo blado. Anderson, Squire i Howe - główni twórcy zarówno materiału z lat 70., jak i z tego albumu - całkiem już zapomnieli jak tworzyć dobre melodie i rozbudowane utwory o inteligentnie rozwijającej się budowie. Z tym drugim zresztą mieli problem już od czasów "Tales from Topographic Oceans", więc nie jest żadnym rozczarowaniem, że niemal ćwierć wieku później nie udało im się nagrać dzieła na miarę "Close to the Edge". Tak naprawdę, studyjne nagrania z obu "Keys to Ascension" są znacznie lepsze, niż można było spodziewać się na podstawie tego, co zostało zaprezentowane na "Union" i "Talk". Nie jest to wielki powrót do formy, ale pewna jest zwyżka jest zauważalna. To jednak wciąż co najwyżej średni materiał, który mogę polecić jedynie największym wielbicielom klasycznych dokonań Yes. Zupełnie inaczej prezentują się nagrania koncertowe - to faktycznie był powrót w wielkim stylu. Szkoda tylko, że skończyło się na trzech występach, a granie tych wszystkich kompozycji nie przełożyło się na jakość nowego materiału.

"Keys to Ascension": 7/10
"Keys to Ascension 2": 6/10

"Keys to Ascension" (video): 8/10
"Keystudio": 5/10



Okładka "Keystudio".
Yes - "Keys to Ascension" (1996)

CD1: 1. Siberian Khatru (live); 2. The Revealing Science of God (live); 3. America (live); 4. Onward (live); 5. Awaken (live)
CD2: 1. Roundabout (live); 2. Starship Trooper (live); 3. Be the One; 4. That, That Is

Yes - "Keys to Ascension 2" (1997)

CD1: 1. I've Seen All Good People (live); 2. Going for the One (live); 3. Time and a Word (live); 4. Close to the Edge (live); 5. Turn of the Century (live); 6. And You and I (live)
CD2: 1. Mind Drive; 2. Foot Prints; 3. Bring Me to the Power; 4. Children of the Light; 5. Sign Language

Yes - "Keys to Ascension" VHS/DVD (1998)

1. Siberian Khatru; 2. Close to the Edge; 3. I've Seen All Good People; 4. Time and a Word; 5. And You and I; 6. The Revealing Science of God; 7. Going for the One; 8. Turn of the Century; 9. America; 10. Onward; 11. Awaken; 12. Roundabout; 13. Starship Trooper

Yes - "Keystudio" (2001)

1. Foot Prints; 2. Be the One; 3. Mind Drive; 4. Bring Me to the Power; 5. Sign Language; 6. That, That Is; 7. Children of the Light

Skład: Jon Anderson - wokal, gitara, harfa; Steve Howe - gitara, dodatkowy wokal; Rick Wakeman - instr. klawiszowe; Chris Squire - gitara basowa, dodatkowy wokal; Alan White - perkusja, dodatkowy wokal
Producent: Billy Sherwood i Yes


Komentarze

  1. Dziękuję za recenzję Kluczy do Wniebowstąpienia:) Będą jeszcze kiedyś jakieś recenzje grupy Yes?

    OdpowiedzUsuń
  2. Opętany żądzą zysku wydawca popełnił coś strasznego- rozbił material koncertowy na dwa albumy wklejając w każdy z nich nagrania studyjne. Brzmienie materiału live jest znakomite, bardzo klarowne i zrównoważone. Wszelako Howe gra bardzo powściągliwie i trochę jakby "kostropato" ( może to tez kwestia używania clean soundu czyli dźwięku bez efektów dodatkowych?) jakos tak słychać że lat wiele upłynęło od Yessongs i Yesshows. Anderson głosowo zachwyca, zresztą posluchajcie jak wykonał Awaken z zespołem Todmobile mając lat 70.... btw tu w Awaken brakuje mi tego chóru w finale... bardzo miła niespodzianka jest The Revealing oraz America. Choć uważam że Yes zamordował liryczny charakter tej piosenki który urzeka w oryginale Simona i Garfunkela. To głównie popis Howe'a. Ogólnie Yes potwierdza jak zawsze wysoki poziom wykonawczy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Gentle Giant - "In a Glass House" (1973)