[Recenzja] Yes - "Big Generator" (1987)



Po sukcesie "90125" nad zespołem wisiała spora presja względem następnego albumu. Wydawca naciskał na kolejne hity w stylu "Owner of a Lonely Heart". Tworzenie ich szło jednak dość opornie. Muzycy nie byli w dodatku zgodni w jakim pójść kierunku. Liczne sprzeczki doprowadziły do rezygnacji w pewnym momencie Trevora Horna - funkcję producenta przejął wówczas Paul De Villers, sporo do powiedzenia w tej kwestii miał też Trevor Rabin. Prace nad albumem były kontynuowane przez około dwa lata, w międzyczasie kilkakrotnie zmieniano studia nagraniowe. Ostateczny efekt jest wynikiem kompromisu: z jednej strony stanowi kontynuację przebojowego stylu z "90125", a z drugiej - w większym stopniu nawiązuje do klasycznych dokonań grupy. Zespół, niestety, poległ na obu frontach.

O ile na poprzednim longplayu zespół starał się jakoś ciekawie urozmaicić ten przebojowy materiał, tak tutaj idzie bezwstydnie w piosenkowy banał. Produkcja wciąż jest efekciarska, jednak Horn jedynie powtarza znane już sztuczki. Zestarzało się to brzmienie strasznie. W kategorii popowych hitów jako tako bronią się "Rhythm of Love" i śpiewany głównie przez Rabina "Love Will Find a Way", oba zresztą wydane na singlach. To całkiem przyjemne nagrania, z niewyszukanymi, ale zapadającymi w pamięć melodiami. W tytułowym "Big Generator" i zabarwionym soulowo "Almost Like Love" jest już zdecydowanie słabiej, a nachalne sztuczki Horna nieudolnie próbują przysłonić miałkość samych kompozycji. W dodatku oba odpychają prostackimi, topornymi riffami Rabina.

Niestety, niewiele ciekawiej prezentuje się ta, powiedzmy, ambitniejsza część albumu. W "Shoot High Aim Low" zespół próbuje przywołać ten charakterystyczny dla swojej wcześniejszej twórczości, nieco mistyczny nastrój, jednak w połączeniu z ejtisowym brzmieniem i ogólną miałkością, efekt jest strasznie kiczowaty, a całość dodatkowo pogrąża anemiczny, rozwleczony refren. Zaskakująco dobrze wypadają za to "Final Eyes", "I'm Running" i "Holy Lamb". Ten pierwszy, za sprawą brzmienia akustycznej gitary i typowo yesowej melodyki, przywołuje odległe skojarzenia z "And You And I" - oczywiście, bardzo daleko mu do poziomu pierwowzoru, brakuje mu jego finezji, nie jest jest tak wyrafinowany melodycznie i nie rozwija się w tak ciekawy sposób, gdyż został wciśnięty w piosenkowe ramy. "Holy Lamb" brzmi natomiast jak próba stworzenia nowego "Wonderous Stories", ale znów finezja ustępuje miejsca banałowi, a toporne wstawki Rabina rujnują klimat. Bardziej rozbudowany jest natomiast "I'm Running" i gdyby nie brzmienie, można by wziąć go za jakiś odrzut z sesji "Tormato". Tutaj w końcu zespół próbuje jakoś ciekawie wzbogacić aranżację (znów sięgając po inspirację do gamelanu), ale melodycznie ociera się długimi fragmentami o straszny banał.

"Big Generator" świadczy o stylistycznym niezdecydowaniu i twórczym wypaleniu zespołu. Częściowo jest to nieudane podejście do zdyskontowania sukcesu "90125" - album nie powtórzył jednak sukcesu swojego poprzednika - a częściowo jest to nieudolna próba wplecenia w nowe brzmienie elementów dawnego stylu. Muzykom nie udało się jednak stworzyć ani kolejnego hitu na miarę "Owner of a Lonely Heart", ani równie interesującej muzyki, co ich klasyczne dokonania. Bez wątpienia jest to najsłabsze wydawnictwo, jakie do tamtej pory wyszło pod szyldem Yes.

Ocena: 4/10



Yes - "Big Generator" (1987)

1. Rhythm of Love; 2. Big Generator; 3. Shoot High Aim Low; 4. Almost Like Love; 5. Love Will Find a Way; 6. Final Eyes; 7. I'm Running; 8. Holy Lamb (Song for Harmonic Convergence)

Skład: Jon Anderson - wokal; Trevor Rabin - gitara, instr. klawiszowe, wokal; Tony Kaye - instr. klawiszowe; Chris Squire - gitara basowa, dodatkowy wokal; Alan White - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Gościnnie: Jimmy Zavala - instr. dęte (4), harmonijka (5); Lee R. Thornburg, Nick Lane, Greg Smith - instr. dęte (4)
Producent: Yes, Trevor Horn i Paul De Villiers

Po prawej: alternatywna wersja okładki.


Komentarze

  1. No w końcu recenzja dużego generatora. Sam utwór "Big Generator" rzeczywiście jest prostacki. Jeszcze ten ciężki riff który próbuję być najlepszym momentem tej piosenki. Pamiętam jak poznałem ten album to później słuchałem tylko pierwszego utworu a po nim właśnie tego riffu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Posłuchałem parę razu jak się ukazała i od tego czasu gdzieś tam przemknie mi na YT koncertowa wersją Rythm Of Love- myślę jedynego wartego uwagi utworu na tej płycie. W porównaniu z cyferkami jazda w dół i to stromo.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)