[Recenzja] Whitesnake - "Ready an' Willing" (1980)



David Coverdale to postać, którą trudno szanować. Z jednej strony jest to wokalista posiadający dobrą, bluesową barwę głosu i niemałe umiejętności. Ale z drugiej - nie potrafił, lub co gorsze po prostu nie chciał, robić z tego dobrego użytku. Dopóki nagrywał i występował z Deep Purple, dawał z siebie wiele. Ale tam śpiewał materiał skomponowany przez innych, zdolniejszych od siebie twórców. Gdy po rozpadzie zespołu zaczął działać na własny rachunek, szybko stało się jasne, że nie ma szczególnych zdolności kompozytorskich ani praktycznie żadnych artystycznych ambicji, że interesuje go granie sztampowej muzyki, która zapewni mu sławę, bogactwo i kobiety. Takie były jego pierwsze solowe albumy, wydane jeszcze w latach 70., taka też okazała się jego cała późniejsza kariera, nierozerwalnie związana z stworzonym przez niego zespołem Whitesnake.

Zasadniczo, twórczość zespołu można podzielić na dwa etapy. Pierwszy, trwający mniej więcej do 1982 roku, to czas, gdy Coverdale łączył swoje merkantylne pobudki z fascynacją bluesem, a u jego boku występowali instrumentaliści, którzy przynajmniej czasem byli w stanie trochę podnieść poziom. Drugi etap to już granie skrajnie komercyjnej muzyki. Najbardziej znanym i cenionym albumem z pierwszego okresu jest wydany w 1980 roku "Ready an' Willing"  czyli trzecie wydawnictwo pod szyldem Whitesnake. W ówczesnym składzie zespołu znaleźli się także dwaj inni członkowie Deep Purple, klawiszowiec Jon Lord i perkusista Ian Paice, a dopełnili go basista Neil Murray, do tamtej pory grający głównie w grupach jazz-rockowych, jak Colosseum II, Bruford czy National Health, oraz dwaj gitarzyści: Bernie Marsden (wyciągnięty z projektu Paice Ashton Lord) i Micky Moody (grający z Coverdalem od samego początku jego post-purplowej kariery, a wcześniej członek różnych podrzędnych grup bluesrockowych).

Dominują tutaj krótkie, energetyczne kawałki, o najbardziej oczywistych, piosenkowych strukturach. To zupełnie niewyszukane granie, czasem nawet dość sympatyczne - jak w singlowym hicie "Fool for Your Loving" czy zdradzającym funkowe wpływy kawałku tytułowym - częściej jednak popadające w straszną sztampę, czego przykładem "Carry Your Load", "Sweet Talker" i "She's a Woman". Dwa ostatnie zdradzają wyraźne wpływy Led Zeppelin, nawet Coverdale stara się imitować Planta (w późniejszych latach zaczął się do niego coraz bardziej upodabniać, także pod względem wyglądu), ale jest to co najwyżej poziom słabszych kawałków z "Physical Graffiti". Bardzo zeppelinowo jest także w "Ain't Gonna Cry No More", ale tutaj efekt jest znacznie ciekawszy, pojawia się dużo gitary akustycznej, trochę syntezatora i bardziej pomysłowe riffy w ostrzejszej części, co daje odrobinę wytchnienia od hardrockowej sztampy. Szkoda, że inne urozmaicenia nie wypadają równie ciekawie. "Blindman", znany już z solowego debiutu Coverdale'a (zatytułowanego... "White Snake"), to dość ładna, ale przewidywalna ballada w purpurowym klimacie. Bluesowy "Love Man" kojarzy się z wolniejszymi kawałkami AC/DC z czasów Bona Scotta, a "Black and Blue" to typowy rock and roll - oba kawałki wypadają zupełnie niecharakterystycznie.

"Ready an' Willing" niewątpliwie ma swoje zalety. Trudno przyczepić się do solówek Lorda i gitarzystów, sekcji rytmicznej zdarza się - rzadko, ale jednak - wyjść poza typowy akompaniament (zwłaszcza w kawałku tytułowym), a głos Coverdale'a wciąż brzmi tak samo dobrze, jak w czasach Deep Purple (ale używany jest gorzej). Cóż jednak z tego, skoro możliwości muzyków są wykorzystywane do grania zupełnie nijakich (może z wyjątkiem tytułowej i "Ain't Gonna Cry No More"), nieambitnych i banalnie skomponowanych piosenek, pozbawionych czegokolwiek, co wyróżniałoby je na tle innych grup hardrockowych z lat 70. - co w 1980 roku świadczyło o pewnym zacofaniu. W swojej stylistyce jest to solidna płyta, może nawet bardzo dobra (jak sam kiedyś twierdziłem), ale trzeba naprawdę mocno lubić hard rocka, żeby chcieć do niej wracać. W przeciwnym razie jest to album do jednorazowego przesłuchania i zapomnienia.

Ocena: 5/10



Whitesnake - "Ready an' Willing" (1980)

1. Fool for Your Loving; 2. Sweet Talker; 3. Ready an' Willing; 4. Carry Your Load; 5. Blindman; 6. Ain't Gonna Cry No More; 7. Love Man; 8. Black and Blue; 9. She's a Woman

Skład: David Coverdale - wokal; Micky Moody - gitara; Bernie Marsden - gitara; Jon Lord - instr. klawiszowe; Neil Murray - gitara basowa; Ian Paice - perkusja
Producent: Martin Birch


Komentarze

  1. Najlepszy album starego Whitesnake. Nie ma tu słabego numeru. Ewentualnie refren tutułowego utworu może lekko irytować. Jest czadowo i przebojowo (Fool for Your Loving) jest fenomenalne Ain't Gonna Cry No More z cudownym akustycznym wstępem jest nastrojowy blues (Carry Your Load, Love Man), jest też przepiękna ballada w postaci Blindman. Lubię też luzacki Black and Blue a She's a Woman jest znakomitym zakończeniem tej płyty. Absolutnie nie widzę tu nachalnego podobieństwa z Led Zeppelin. Nie każdy numer w tego typu stylistyce od razu musi kopiować Zeppelinów. A już zupełnie bezpodstawne jest stwierdzenie o imitacji Planta przez Coverdale'a. Reasumując, jest to płyta która najlepiej charakteryzuje ówczesny styl Whitesnake. Rewelacyjna muzyka no i ponadczasowy wokal Davida.

    OdpowiedzUsuń
  2. "interesuje go granie sztampowej muzyki, która zapewni mu sławę, bogactwo i kobiety" Mmmm... To w sumie warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym powiedział że te jego kobiece (pedalskie) ruchy świadczą raczej o tym że chciał sobie zapewnić powodzenie u facetów :))

      Usuń
    2. Dla Pawła oznacza to, że nie warto

      Usuń
    3. Może i warto coś takiego grać, ale słuchać nie ma tego po co.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)