[Recenzja] Genesis - "Invisible Touch" (1986)
Nie musieli nagrywać tego albumu. Poprzednie wydawnictwa Genesis zaprowadziły zespół na szczyt i mogły zapewnić muzykom solidną emeryturę. Zresztą mieli już inne muzyczne zajęcia. Phil Collins stał się wielką gwiazdą także jako piosenkarz. Solowe sukcesy odnosił też Mike Rutherford, który ponadto stworzył nowy zespół, Mike + The Mechanics. Nieco mniejszym powodzeniem cieszyły się dokonania Tony'ego Banksa, choć i on nie mógł narzekać na brak zainteresowania. W październiku 1985 roku trio weszło jednak razem do własnego studia The Farm, gdzie do lutego pracowało nad nowym albumem Genesis. Zapewne w bardzo swobodnej atmosferze, bez żadnego przymusu. Jak wpłynęło to na ostateczny kształt albumu, który otrzymał tytuł "Invisible Touch"? Entuzjaści tego wydawnictwa odpowiedzą, że muzycy nie musieli już martwić się o zyski, więc po prostu nagrali, co im grało w duszy. Albo, że nie musieli już nikomu niczego udowadniać, więc nagrali album, na którym każdy fan znajdzie co