Posty

[Recenzja] Genesis - "Invisible Touch" (1986)

Obraz
Nie musieli nagrywać tego albumu. Poprzednie wydawnictwa Genesis zaprowadziły zespół na szczyt i mogły zapewnić muzykom solidną emeryturę. Zresztą mieli już inne muzyczne zajęcia. Phil Collins stał się wielką gwiazdą także jako piosenkarz. Solowe sukcesy odnosił też Mike Rutherford, który ponadto stworzył nowy zespół, Mike + The Mechanics. Nieco mniejszym powodzeniem cieszyły się dokonania Tony'ego Banksa, choć i on nie mógł narzekać na brak zainteresowania. W październiku 1985 roku trio weszło jednak razem do własnego studia The Farm, gdzie do lutego pracowało nad nowym albumem Genesis. Zapewne w bardzo swobodnej atmosferze, bez żadnego przymusu. Jak wpłynęło to na ostateczny kształt albumu, który otrzymał tytuł "Invisible Touch"? Entuzjaści tego wydawnictwa odpowiedzą, że muzycy nie musieli już martwić się o zyski, więc po prostu nagrali, co im grało w duszy. Albo, że nie musieli już nikomu niczego udowadniać, więc nagrali album, na którym każdy fan znajdzie co

[Recenzja] Queen - "Queen Rock Montreal" (2007)

Obraz
Dziś mijają równo dwadzieścia dwa lata od śmierci Freddiego Mercury. Z tej okazji postanowiłem przypomnieć album, do którego mam pewien sentyment, choć niekoniecznie ze względów muzycznych. Jak dotąd tylko raz w życiu udało mi się wygrać coś w konkursie, a nagrodą był właśnie "Queen Rock Montreal". To zapis koncertów z 24 i 25 listopada 1981 roku, które grupa dała w tytułowym kanadyjskim mieście w ramach promocji albumu "The Game". Wybór materiału akurat z tego okresu może trochę rozczarowywać, gdyż na płytach upamiętniono już zarówno poprzednią, jak i następną trasę - odpowiednio na wydanym w epoce "Live Killers" oraz "Queen on Fire - Live at the Bowl" z 2004 roku. Zespół nie modyfikował jakoś drastycznie swoich setlist, dlatego sporo kompozycji powtarza się na wszystkich trzech wydawnictwach. Na pewno lepszym pomysłem byłoby ujawnienie jakiegoś zapisu z początków kariery, bo ten okres nie doczekał się jeszcze podsumowania w postaci płyty ko

[Recenzja] Genesis - "Genesis" (1983)

Obraz
Po wielkim sukcesie komercyjnym albumu "Abacab" i promującej go trasy, muzycy mogli w końcu zrobić sobie dłuższą przerwę. Wydawca zadbał jednak, żeby fani mieli na co wydawać w tym czasie pieniądze, najpierw wypuszczając EPkę "3 x 3", zawierającą odrzuty z ostatniej sesji (jeden z nich, banalny "Paperlate", udało się wykreować na przebój), a następnie koncertówkę "Three Sides Live". Po ośmiu miesiącach zespół wrócił do pracy. Nie musiał się jednak śpieszyć, ponieważ cały proces tworzenia kolejnego albumu - komponowanie, nagrywanie i miksowanie - odbywał się w należącym do zespołu studiu The Farm. Wyluzowana atmosfera najwyraźniej miała dobry wpływ na muzyków, którzy tym razem postarali się bardziej, niż w przypadku poprzedniego longplaya. Przynajmniej do pewnego stopnia. Problem z eponimicznym albumem Genesis polega na tym, że brzmi jak dwa różne wydawnictwa, które znacznie różnią się od siebie poziomem. Pierwsza strona winylowego wydani

[Recenzja] Genesis - "Abacab" (1981)

Obraz
Coś niedobrego stało się z zespołem, który jeszcze na wydanym w poprzednim roku "Duke" pokazał, że można grać bardziej komercyjnie i zarazem z klasą. "Abacab" utrzymany jest w tej samej stylistyce, pod względem brzmienia też jakoś istotnie nie odstaje od swojego poprzednika. Ale całość nie jest już tak dobrze wyważona między popową przebojowością, a niebanalnym podejściem do kompozycji i wykonania. Tym razem zespół postanowił pograć jeszcze prościej, jeszcze bardziej przebojowo. I pod względem komercyjnym się to opłaciło. W Wielkiej Brytanii album powtórzył sukces swojego poprzednika, dochodząc na szczyt notowania. W Stanach było jeszcze lepiej, bo po raz pierwszy w swojej historii zespół przebił się do pierwszej dziesiątki listy Billboardu - ściślej mówiąc, dochodząc do 7. miejsca. Ale pod względem artystycznym nie jest to udane dzieło. Zespół, najwyraźniej zachęcony sukcesami singli "Follow You Follow Me" i "Turn It On Again", proponuje

[Recenzja] Genesis - "Duke" (1980)

Obraz
Drugi album Genesis nagrany przez trio Collins, Banks i Rutherford to kolejny przełomowy moment w karierze zespołu. Przede wszystkim pod względem komercyjnym. "Duke" pobił wszystkie dotychczasowe rekordy, dochodząc do 11. miejsca na liście sprzedaży w Stanach i na szczyt brytyjskiego notowania. Niewątpliwie pomogły w tym aż trzy single, z czego dwa stały się sporymi przebojami. Tym samym album jest często uznawany za początek "popowego" okresu twórczości Genesis. Nie jest to jednak takie proste. Pod względem brzmienia faktycznie sporo się zmieniło, jest bardziej wypolerowane, syntetyczne. Zmieniło się instrumentarium, całkowicie zrezygnowano z melotronu, znacznie ograniczono rolę gitary akustycznej. Zamiast tego jeszcze bardziej zwiększono rolę syntezatorów, zaczęto też eksperymentować z automatem perkusyjnym. Jednak same utwory rzadko popadają w piosenkowy banał, w większości są dość złożone. Muzycy w końcu zdają się grać z większym przekonaniem i lepszym przy

[Recenzja] Genesis - "...And Then There Were Three..." (1978)

Obraz
I zostali we trzech. Tony Banks, Mike Rutherford i Phil Collins zdecydowali nie szukać następcy Steve'a Hacketta. W studiu wszystkie partie gitar akustycznych, elektrycznych i basowych mógł wykonywać Rutherford. Jedynie na koncertach potrzebny był dodatkowy muzyk - w tej roli zatrudniono Daryla Stuermera. Pierwszy album nagrany w trio, odpowiednio zatytułowany "...And Then There Were Three...", został zarejestrowany jesienią 1977 roku i wydany wczesną wiosną roku następnego. Jako, że w tamtym czasie największą popularnością cieszyły się punk rock i disco, muzycy Genesis postanowili zwrócić się w stronę krótszych, bardziej zwartych kawałków o piosenkowych strukturach. Jednocześnie nie zrywając całkiem z dotychczasowym stylem. "...And Then There Were Three..." to album jeszcze bardziej zdominowany przez (coraz bardziej syntetyczne) brzmienia klawiszowe, gdyż Rutherford nie czuł się zbyt pewnie jako gitarzysta i wolał nie wychodzić często na pierwszy plan.

[Recenzja] Genesis - "Wind & Wuthering" (1976)

Obraz
Steve Hackett nie był w Genesis postacią pierwszoplanową - ani jako kompozytor, ani instrumentalista. Jednak to właśnie on, jako pierwszy muzyk klasycznego składu grupy, wydał album solowy. W 1975 roku, korzystając z przerwy w działalności zespołu, spowodowanej poszukiwaniami nowego wokalisty, zarejestrował autorski materiał na longplay zatytułowany "Voyage of the Acolyte" (w nagraniach wspomogli go Phil Collins i Mike Rutherford). Wkład gitarzysty w materiał nagrany parę miesięcy później na album "A Trick of the Tail" był znów niewielki. Ale już podczas kolejnej sesji, której wynikiem jest "Wind & Wuthering", miał mnóstwo pomysłów. Jednak wiele z nich odrzucono w wyniku demokratycznego głosowania (głównie na korzyść kompozycji Tony'ego Banksa). Ostatecznie na album trafiły tylko cztery utwory, których współkompozytorem jest Hackett (przy czym "Unquiet Slumbers for the Sleepers…" i "…In That Quiet Earth" to tak naprawdę j