[Recenzja] Queen - "Queen Rock Montreal" (2007)



Dziś mijają równo dwadzieścia dwa lata od śmierci Freddiego Mercury. Z tej okazji postanowiłem przypomnieć album, do którego mam pewien sentyment, choć niekoniecznie ze względów muzycznych. Jak dotąd tylko raz w życiu udało mi się wygrać coś w konkursie, a nagrodą był właśnie "Queen Rock Montreal". To zapis koncertów z 24 i 25 listopada 1981 roku, które grupa dała w tytułowym kanadyjskim mieście w ramach promocji albumu "The Game". Wybór materiału akurat z tego okresu może trochę rozczarowywać, gdyż na płytach upamiętniono już zarówno poprzednią, jak i następną trasę - odpowiednio na wydanym w epoce "Live Killers" oraz "Queen on Fire - Live at the Bowl" z 2004 roku. Zespół nie modyfikował jakoś drastycznie swoich setlist, dlatego sporo kompozycji powtarza się na wszystkich trzech wydawnictwach. Na pewno lepszym pomysłem byłoby ujawnienie jakiegoś zapisu z początków kariery, bo ten okres nie doczekał się jeszcze podsumowania w postaci płyty koncertowej. Z drugiej strony, to właśnie "Queen Rock Montreal" prezentuje się najlepiej spośród tych trzech koncertówek.

W przeciwieństwie do "Live Killers", zawierającego nagrania z różnych występów europejskiej trasy z początku 1979 roku, tutaj trafił materiał zarejestrowany w trakcie dwóch dni, w tym samym miejscu. Dzięki temu całość brzmi bardziej spójnie pod względem brzmieniowym, które zresztą jest tu znacznie lepsze. Ciekawie zmienił się też repertuar, z którego wypadło kilka mniej znanych kompozycji (jak "Death on Two Legs" czy "Spread Your Wings") oraz, co ciekawe, wszystkie utwory z promowanego w 1979 roku albumu "Jazz". Zamiast tego doszły najlepsze momenty "The Game", krótki i dość strawny fragment ścieżki dźwiękowej "Flash Gordon", a także najnowszy przebój "Under Pressure" z wówczas jeszcze niewydanego "Hot Space". Ponadto, do setlisty wrócił "Somebody to Love", zaprezentowany tu we wspaniałej, ośmiominutowej wersji. Zmiany te odbieram raczej na plus. Na kolejnej trasie, podsumowanej albumem "Queen on Fire", setlista prezentuje się już zdecydowanie słabiej, a to za sprawą obecności większej ilości kawałków z "Hot Space", które wyparły lepsze kompozycje.

Queen w 1981 roku wciąż był na żywo niesamowicie energetycznym i charyzmatycznym zespołem. W repertuarze zresztą wciąż dominują czadowe, często wręcz hardrockowe nagrania, jak szybsza wersja "We Will Rock You", "Let Me Entertain You", "I'm in Love with My Car", "Get Down, Make Love", "Now I'm Here", "Tie Your Mother Down" czy niemalże punkowy "Sheer Heart Attack". Pomiędzy nimi świetnie odnalazły się nowe utwory, jak "Dragon Attack" (niestety, zagrany jedynie we fragmencie), "Under Pressure", "Another One Bites the Dust", "Crazy Little Thing Called Love" czy spokojniejsze "Play the Game" i "Save Me". Łagodniejszych momentów jest tu zresztą więcej, by wspomnieć tylko o akustycznym "Love of My Life". Nie mogło też zabraknąć wielkich przebojów w rodzaju "Killer Queen", "Bohemian Rhapsody", "We Will Rock You" i "We're the Champions". W zasadzie cały ten materiał wypada lepiej od swoich studyjnych odpowiedników - służy mu to bardziej surowe brzmienie i chyba jednak większe zaangażowanie muzyków. Jedynym fragmentem, który zawsze pomijam, są solowe popisy Rogera Taylora i Briana Maya, wyróżnione jako osobne ścieżki. Żaden z nich nie był wirtuozem, co ewidentnie słychać w tych solówkach. 

Równolegle z wersjami kompaktową i winylową, "Queen Rock Montreal" trafił także na DVD. Repertuar podstawowego wydania pokrywa się z wersją audio. Warto dodać, że nieco skrócony zapis wideo tych koncertów - bez utworów "Flash" i "The Hero" - ukazał się już w 1984 roku na kasecie VHS "We Will Rock You". Do sprzedaży trafiła także rozszerzona wersja DVD, zawierająca także zapis występu z 13 lipca 1985 roku na słynnym charytatywnym koncercie Live Aid. Zespół wykonał wówczas następujące utwory: "Bohemian Rhapsody", "Radio Ga Ga", "Hammer to Fall", "Crazy Little Thing Called Love", "We Will Rock You", "We Are the Champions" oraz "Is This the World We Created?". Wrażenie robi szczególnie emocjonalne wykonanie tego ostatniego.

"Queen Rock Montreal" to ciekawy dokument, prezentujący zespół w doskonałej formie i w interesującym momencie kariery. Dla fanów grupy - pozycja obowiązkowa. Dla całej reszty - warta poznania. Podkreślić należy, że Queen na żywo był nieco innym zespołem, dlatego warto dać tej płycie szansę nawet wtedy, gdy niespecjalnie przepada się za jego katowanymi przez stacje radiowe hitami.

Ocena: 8/10



Queen - "Queen Rock Montreal" (2007)

CD1: 1. Intro; 2. We Will Rock You (fast version); 3. Let Me Entertain You; 4. Play the Game; 5. Somebody to Love; 6. Killer Queen; 7. I'm in Love with My Car; 8. Get Down, Make Love; 9. Save Me; 10. Now I'm Here; 11. Dragon Attack; 12. Now I'm Here (Reprise); 13. Love of My Life
CD2: 1. Under Pressure; 2. Keep Yourself Alive; 3. Drum and tympani solo; 4. Guitar solo; 5. Flash; 6. The Hero; 7. Crazy Little Thing Called Love; 8. Jailhouse Rock; 9. Bohemian Rhapsody; 10. Tie Your Mother Down; 11. Another One Bites the Dust; 12. Sheer Heart Attack; 13. We Will Rock You; 14. We Are the Champions; 15. God Save the Queen

Skład: Freddie Mercury - wokal i pianino, gitara (CD2: 7); Brian May - gitara, dodatkowy wokal, instr. klawiszowe (CD1: 9, CD2: 5); John Deacon - gitara basowa, dodatkowy wokal; Roger Taylor - perkusja, wokal (CD1: 7), dodatkowy wokal, syntezator (CD1: 1)
Producent: Justin Shirley-Smith, Kris Fredriksson i Joshua J. Macrae


Komentarze

  1. Pamiętam jak jeszcze w latach 90 dostałem ten koncert na kasecie VHS i był czas że oglądałem go kilka razy w tygodniu. Byłem w tamtym czasie zafascynowany Queen i zbierałem wszystkie możliwe wydawnictwa tej grupy. Dziś wciąż Quuen należy do moich ulubionych wykonawców i ten koncert nadal robi na mnie niesamowite wrażenie. Wg mnie zaraz po Rainbow 74 i Live Killers jest to najlepsza oficjalna koncertówka Queen. Set niemal idealny, oprócz Get Down Make Love, którego nie znoszę. Są ukochane Somebody To Love, Play The Game jest rzadko wykonywane świetne Dragon Attack no i cudowne Save Me. Zespół w doskonałej formie, Freddie również. Chociaż moim zdaniem Mercury jeszcze lepiej zaśpiewał w Milton Keynes 82, ale tam był beznadziejny set i jakieś dziwne brzmienie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)