[Recenzja] Genesis - "Genesis" (1983)



Po wielkim sukcesie komercyjnym albumu "Abacab" i promującej go trasy, muzycy mogli w końcu zrobić sobie dłuższą przerwę. Wydawca zadbał jednak, żeby fani mieli na co wydawać w tym czasie pieniądze, najpierw wypuszczając EPkę "3 x 3", zawierającą odrzuty z ostatniej sesji (jeden z nich, banalny "Paperlate", udało się wykreować na przebój), a następnie koncertówkę "Three Sides Live". Po ośmiu miesiącach zespół wrócił do pracy. Nie musiał się jednak śpieszyć, ponieważ cały proces tworzenia kolejnego albumu - komponowanie, nagrywanie i miksowanie - odbywał się w należącym do zespołu studiu The Farm. Wyluzowana atmosfera najwyraźniej miała dobry wpływ na muzyków, którzy tym razem postarali się bardziej, niż w przypadku poprzedniego longplaya. Przynajmniej do pewnego stopnia. Problem z eponimicznym albumem Genesis polega na tym, że brzmi jak dwa różne wydawnictwa, które znacznie różnią się od siebie poziomem.

Pierwsza strona winylowego wydania to właściwie mistrzostwo w kategorii pop rocka. Podobnie, jak wcześniej na albumie "Duke", zespół odnalazł złoty środek pomiędzy komercyjną atrakcyjnością, a artystyczną wartością. Całość rozpoczyna jeden z największy przebój Genesis w Wielkiej Brytanii (4. miejsce), choć tak naprawdę nie brzmi wcale jak nagranie o radiowym potencjale. Siedmiominutowy (w wersji singlowej skrócony do... sześciu) "Mama" to klimatyczny utwór, oparty na hipnotyzującym podkładzie automatu perkusyjnego, dopiero w końcówce zastąpionym przez prawdziwe bębny. Świetny popis wokalny daje tu Phil Collins, pokazujący prawdziwą wszechstronność. Dwa kolejne utwory, również wydane na singlach, czyli lekko funkujący "That's All" (największy do tamtej pory przebój w Stanach - 6. miejsce) i "Home by the Sea", to już bardziej konwencjonalne piosenki. Bardzo jednak zgrabne, z bardzo dobrymi melodiami, na swój sposób nawet wyrafinowane, bo nie popadające w banał ani sztampę. Ten drugi płynnie przechodzi w "Second Home by the Sea" - głównie instrumentalny, skompilowany z improwizacji zespołu, w których może nie ma niczego porywającego, ale słychać dużo radości ze wspólnego grania.

Na drugiej stronie nie znalazło się jednak nic równie dobrego. To już materiał znacznie bliższy stylistyki i poziomu "Abacab". Banalne, proste pioseneczki bez praktycznie żadnej wartości artystycznej, jak głupawy "Illegal Alien" (umiarkowany przebój singlowy) czy bardziej znośny, znów funkujący "Just a Job to Do", a także mdłe ballady w rodzaju "Taking It All Too Hard" i "It's Gonna Get Better", Na ich tle broni się "Silver Rainbow", nie popadający w radiową sztampę ani balladowy sentymentalizm, ale zbyt rozwleczony i w najlepszym razie będący niedrażniącym wypełniaczem. Z wielkim trudem można znaleźć wspólne cechy dla obu stron winylowego wydania. Na pewno słychać, że to rezultat jednej sesji, ze względu na brzmieniową spójność, słychać też, że grają ci sami muzycy, ale ich podejście jest zupełnie inne, a kompozycje sprawiają wrażenie, jakby napisał je ktoś zupełnie inny (wszystkie utwory są podpisane przez cały skład).

Ten nierówny poziom nie przeszkodził albumowi w odniesieniu ogromnego sukcesu komercyjnego. W Wielkiej Brytanii był trzecim albumem Genesis - i to trzecim pod rząd - który doszedł na szczyt notowania. W Stanach tym razem było odrobinę słabiej, niż poprzednio, ale udało się utrzymać w pierwszej dziesiątce (album doszedł do 9. pozycji). Lepszym rozwiązaniem byłoby jednak wydanie dwóch EPek. Tę z utworami z pierwszej strony winylowego albumu oceniłbym na 8/10 i nawet chętnie postawił na swojej półce z płytami. Drugą oceniłbym najwyżej na 4/10 i jak najszybciej chciałbym o niej zapomnieć.

Ocena: 6/10



Genesis - "Genesis" (1983)

1. Mama; 2. That's All; 3. Home by the Sea; 4. Second Home by the Sea; 5. Illegal Alien; 6. Taking It All Too Hard; 7. Just a Job to Do; 8. Silver Rainbow; 9. It's Gonna Get Better

Skład: Phil Collins - wokal, perkusja i instr. perkusyjne; Tony Banks - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; Mike Rutherford - gitara, gitara basowa, dodatkowy wokal
Producent: Genesis i Hugh Padgham


Komentarze

  1. Ano cóż, wystarczył w sumie nawet tylko jeden hit "Mama" aby fani kupili płytę.... mnie się w miarę podoba Home By The Sea i jego druga część choc boleśnie razi brak porządnej gitary. Śmieszy mnie Illegal Alien gdzie w środku Collins parodiuje latynoski akcent. Reszta to liche i miałkie pop pioseneczki. Nie lubię Mamy, mam wręcz alergię na ten utwór. Stadiony wszak były pelne i zawsze można zagrać starym fanom Dance On The Volcano czy Cinema Show na otarcie łez.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)