[Recenzja] Genesis - "Genesis" (1983)
Po wielkim sukcesie komercyjnym albumu "Abacab" i promującej go trasy, muzycy mogli w końcu zrobić sobie dłuższą przerwę. Wydawca zadbał jednak, żeby fani mieli na co wydawać w tym czasie pieniądze, najpierw wypuszczając EPkę "3 x 3", zawierającą odrzuty z ostatniej sesji (jeden z nich, banalny "Paperlate", udało się wykreować na przebój), a następnie koncertówkę "Three Sides Live". Po ośmiu miesiącach zespół wrócił do pracy. Nie musiał się jednak śpieszyć, ponieważ cały proces tworzenia kolejnego albumu - komponowanie, nagrywanie i miksowanie - odbywał się w należącym do zespołu studiu The Farm. Wyluzowana atmosfera najwyraźniej miała dobry wpływ na muzyków, którzy tym razem postarali się bardziej, niż w przypadku poprzedniego longplaya. Przynajmniej do pewnego stopnia. Problem z eponimicznym albumem Genesis polega na tym, że brzmi jak dwa różne wydawnictwa, które znacznie różnią się od siebie poziomem. Pierwsza strona winylowego wydani