Posty

[Recenzja] Rush - "Permanent Waves" (1980)

Obraz
"Permament Waves" to kolejny zwrot w dyskografii Rush. Zespół zaczął tutaj odchodzić od rozbudowanych, inspirowanych rockiem progresywnym form na rzecz bardziej przebojowego grania, w którym gitarowe brzmienia zaczęły coraz bardziej ustępować miejsca syntezatorom. Efekt jest zaskakująco udany. Po prostu w takim graniu trio czuło się najlepiej. A najciekawsze efekty osiągało łącząc skomplikowaną warstwę rytmiczną z autentycznie chwytliwymi, ale niebanalnymi melodiami i wzbogaconym o syntezatory brzmieniem. Doskonałymi przykładami takiego podejścia są singlowe "The Spirit of Radio" (jeden z największych przebojów zespołu) i "Freewill". Ale już w takim "Entre Nous", także wydanym na małej płycie, robi się zbyt prosto, a tym samym nieco banalnie. Bardzo udanie wypada natomiast zgrabna ballada "Different Strings", w której Geddy Lee śpiewa w bardziej stonowany sposób, niższym głosem, co daje świetny efekt. Zresztą na całym albumie m

[Recenzja] Rush - "Hemispheres" (1978)

Obraz
"Hemispheres" to album, na którym Rush najbardziej zbliżył się do typowego proga. Jednak raczej na podobnej zasadzie, co grupy neo-progresywne, a więc imitując pewne rozwiązania prawdziwie progresywnych grup, a nie poprzez wprowadzanie faktycznie nowej jakości (może poza brzmieniem, które rzeczywiście nieco wyróżnia ten zespół). Wystarczy spojrzeć na samą okładkę (tradycyjnie zaprojektowaną przez Hugh Syme'a), która chyba nie przypadkiem kojarzy się z pracami firmy Hipgnosis dla Pink Floyd czy Yes. Inspirację klasycznym rockiem progresywnym zdradza też sama struktura albumu - pierwszą stronę wypełnia jedna długa suita, zaś na drugiej zamieszczono kilka krótszych kompozycji. "Cygnus X-1 Book II: Hemispheres" - kontynuacja zamykającego poprzedni album "Cygnus X-1 Book I: The Voyage" - to osiemnastominutowy kolos, z progresywnymi zmianami tempa i nastroju. Choć składa się z kilku części, tworzą one znacznie bardziej spójną całość, niż poprzednie ek

[Recenzja] Rush - "A Farewell to Kings" (1977)

Obraz
Pożegnanie z królami? Raczej z drugorzędnym zespołem hardrockowym, który nie potrafił właściwie wykorzystać swoich ponadprzeciętnych - jak na ten styl - umiejętności. Na tym albumie Kanadyjczycy zaproponowali zupełnie nową jakość. No dobrze, trochę tego hard rocka jeszcze tu jest. Przede wszystkim w singlowym "Closer to the Heart" (pierwszym prawdziwym przeboju Rush poza ojczyzną). Z początku łagodna, przebojowa piosenka w pewnym momencie nabiera hardrockowego czadu, jakiego nie powstydziłyby się grupy w rodzaju UFO czy Thin Lizzy. To wyjątkowo krótki i prosty kawałek. Ale już w tytułowym "A Farewell to Kings" i "Cinderella Man" trio umiejętnie łączy czad z bardziej wyrafinowaną i skomplikowaną grą. Zwraca uwagę ciekawe, jakby nieco nowofalowe, ale odpowiednio ciężkie brzmienie. Z krótszych utworów jest tu jeszcze urokliwa, balladowa miniaturka "Madrigal". A reszta albumu to już bardziej rozbudowane kompozycje. "Xanadu" i "C

[Recenzja] Rush - "2112" (1976)

Obraz
Po komercyjnej klapie "Caress of Steel" zespół tonął w długach i był na skraju rozpadu. Muzycy postanowili jednak zaryzykować nagranie jeszcze jednego albumu. Albumu, który miał zwieńczyć ich dyskografię lub przynieść od dawna wyczekiwany sukces. Wbrew sugestii przedstawicieli wytwórni, muzycy nie zdecydowali się na nagranie czegoś bardziej przystępnego, obliczonego na sukces komercyjny. Wręcz przeciwnie, "2112" to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego albumu. Efekt jest jednak nieco bardziej udany. Longplay okazał się zresztą niespodziewanym sukcesem, który ocalił zespół przed zakończeniem kariery. Całą pierwszą stronę winylowego wydania wypełnia tytułowe "2112". Wbrew temu, co zwykle można przeczytać, nie jest to żadna rockowa suita. Podobnie, jak "The Fountain of Lamneth" z "Caress of Steel", jest to cykl kilku osobnych kawałków o spójnej warstwie tekstowej (futurystycznej opowieści o świecie, w którym zakazana została muzyka)

[Recenzja] Rush - "Caress of Steel" (1975)

Obraz
Jeszcze w tym samym roku, gdy ukazał się drugi album Rush, "Fly by Night", muzycy zdążyli nagrać i wydać swoje kolejne dzieło. "Caress of Steel" stanowi kolejny wyraźny krok w stronę ambitniejszego grania i dłuższych, bardziej złożonych form muzycznych. Zarazem uświadamia jednak, że zespół jeszcze nie był gotowy całkowicie zerwać ze swoimi hardrockowymi korzeniami. Energetyczny otwieracz "Bastille Day", z agresywnie wykrzyczanym przez Geddy'ego Lee tekstem, pokazuje jak silny był wciąż wpływ na Kanadyjczyków zespołów pokroju Led Zeppelin. To jednak jeden z lepszych kawałków w ich wczesnym dorobku. Zdecydowanie nie mogę tego powiedzieć o do bólu sztampowym "I Think I'm Going Bald", zainspirowanym twórczością... Kiss (sam tytuł jest nawiązaniem do ich kawałka "Goin' Blind", zresztą dużo lepszego). "Lakeside Park" to powrót do zeppelinowania  - kawałek brzmi jak skrzyżowanie "The Lemon Song" i "

[Recenzja] Rush - "Fly by Night" (1975)

Obraz
Niedługo po wydaniu przez Rush debiutanckiego albumu, John Rutsey postanowił opuścić zespół z powodów zdrowotnych i niechęci do koncertowania. Po raz ostatni wystąpił z grupą 25 lipca 1974 roku. Cztery dni później wybrano, w wyniku kastingu, jego następcę. Został nim Neil Peart - jak się okazało, nie tylko znacznie bardziej uzdolniony perkusista, ale także niezwykle oczytany człowiek, któremu Geddy Lee bez wahania odstąpił rolę głównego tekściarza. W momencie dołączenia Pearta, skład zespołu ostatecznie się ustabilizował i pozostaje niezmienny do tej pory. W sierpniu nowy skład wyruszył na swoją pierwszą amerykańską trasę (jako support Uriah Heep i Manfreda Manna), a ostatnie miesiące roku spędził w studiu na nagraniach drugiego albumu, zatytułowanego "Fly By Night". Choć longplay ukazał się niespełna rok po (tak, tak - eponimicznym) debiucie i wciąż utrzymany jest w hardrockowej stylistyce, już tutaj słychać, jak wiele do zespołu wniósł Peart. Różnica jest od razu s

[Recenzja] Rush - "Rush" (1974)

Obraz
Kanadyjskie trio Rush zostało założone w 1968 roku przez gitarzystę Alexa Lifesona (właść. Aleksandara Živojinovicia, syna serbskich emigrantów), perkusistę Johna Rutseya i śpiewającego basistę Jeffa Jonesa. Miejsce tego ostatniego szybko zajął Geddy Lee (właść. Gary Lee Weinrib, syn żydowskich emigrantów z Polski). Na początku swojej działalności muzycy grali najzwyklejszy hard rock o bluesowym zabarwieniu. Wczesne dokonania zespołu wywołują skojarzenia przede wszystkim z Cream, Led Zeppelin i - głównie ze względu na wysoki, kobiecy wokal Lee - Budgie. Całkowicie w takiej stylistyce utrzymany jest debiutancki, eponimiczny album Rush. Dominują tu proste, energetyczne i dość banalne, ale mimo wszystko dość przyjemne kawałki w rodzaju "Finding My Way", "Need Some Love", "Take a Friend" i "In the Mood". Nieco ciekawiej robi się w "What You're Doing" za sprawą naprawdę fajnych riffów i bardziej zadziornego brzmienia. W "Be