[Recenzja] Led Zeppelin - "Houses of the Holy" (1973)
Piąty album Led Zeppelin różni się od poprzednich. Chociażby ze względu na tytuł, nie będący kolejną cyfrą lub ciągiem tajemniczych symboli, a po prostu tytułem jednego z utworów nagranych podczas sesji. Inna sprawa, że kompozycja "Houses of the Holy" ostatecznie na album nie trafiła (znalazła się dopiero na następnym longplayu, "Physical Graffiti"). W każdym razie był to pierwszy normalny tytuł w dyskografii zespołu. Ale to nie jedyna zmiana. Poważną metamorfozę przeszła również sama muzyka. Już poprzednie dwa albumy, "Led Zeppelin III" i "IV" świadczyły o tym, że muzycy mają znacznie większe ambicje, niż granie przez całą karierę ciężkiego blues rocka, od jakiego zaczynali. Na wspomnianych albumach doszły wpływy folkowe, więcej grania o charakterze akustycznym. Na "Houses of the Holy" muzycy idą o krok dalej, poszerzając granice swojego stylu o nowe, jeszcze bardziej zaskakujące inspiracje. Zarazem jednak niemal całkiem zryw