[Recenzja] Led Zeppelin - "Led Zeppelin IV" (1971)



Czwarty album Led Zeppelin (powszechnie znany jako "Led Zeppelin IV", choć oficjalnego tytułu brak) jest naznaczony czymś, co można nazwać syndromem wielkiego przeboju. Dany album oceniany jest pozytywnie przez pryzmat jednego utworu i uznawany dzięki niemu za największe dokonanie danego wykonawcy. Tak też jest w przypadku "Czwórki". Ogromna popularność "Stairway to Heaven" (którego nawet nie wypuszczono na singlu, z obawy przed okaleczeniem go wersją "radiową") sprawiła, że to właśnie ten longplay jest zwykle wymieniany w przeróżnych "profesjonalnych" zestawieniach jako najwspanialsze dzieło Led Zeppelin. Choć nie jest ani najrówniejszym, ani najbardziej nowatorskim/wpływowym dokonaniem zespołu.

Inna sprawa, że "Stairway to Heaven" to faktycznie wybitne osiągnięcie w kategorii mainstreamowego rocka. Utwór wspaniale się rozwija, od balladowego początku do hardrockowego finału, zachwycając przepiękną melodią i urozmaiconą aranżacją (w której wykorzystano m.in. różne rodzaje gitar, flet i elektryczne pianino). Perkusyjne wejście Johna Bonhama i solówka Jimmy'ego Page'a należą do najwspanialszych momentów dyskografii Led Zeppelin. Na pochwałę zasługuje również fantastyczna partia wokalna Roberta Planta, choć napisany przez niego tekst nie ma żadnego sensu.

Niestety, pozostałe z zawartych tutaj utworów nawet nie zbliżają się do tego poziomu. Choć jest parę mocnych punktów. Przede wszystkim finałowy "When the Levee Breaks". Tytuł i fragmenty tekstu muzycy pożyczyli z kompozycji Memphis Minnie, ale dodali wspaniałą muzykę, z potężnymi bębnami Bonhama (później wielokrotnie samplowanych), oraz fantastycznymi partiami gitary i harmonijki. Dość monotonny charakter zdecydowanie nie jest tu wadą, a wręcz dodaje klimatu. Świetnie wypada także hardrockowy riffowiec "Black Dog". Wyróżnić warto też "Four Sticks" z wykorzystaniem syntezatora i ciekawą warstwą rytmiczną, nadającą nieco orientalnego charakteru. Po prostu przyjemne są natomiast takie kawałki, jak folkowy "Going to California" i piosenkowy "Misty Mountain Hop" (w obu pojawiają się instrumentalne smaczki, w postaci partii odpowiednio mandoliny i elektrycznego pianina). Natomiast "Rock and Roll" to zwyczajny, sztampowy... rock and roll, zagrany jednak z większym ciężarem i potężną dawką energii, dzięki czemu świetnie sprawdzał się na żywo. Nie przekonuje mnie jedynie "The Battle of Evermore" - kolejny folkowy kawałek, z niezbyt udanym duetem wokalnym Planta i Sandy Denny (wokalistki folkrockowego Fairport Convention).

Zeppelinowa "Czwórka" wydaje się albumem nieco przecenianym. Zespół po prostu rozwija tutaj pomysły z poprzednich albumów, czasem z naprawdę rewelacyjnym skutkiem, ale kiedy indziej co najwyżej przeciętnym. Nie jest to więc album ani nowatorski, ani wyrównany pod względem jakości poszczególnych utworów. To jednak wciąż muzyka utrzymana na bardzo wysokim poziomie. I jeden z tych albumów, których po prostu nie wypada nie znać.

Ocena: 9/10



Led Zeppelin - "Led Zeppelin IV" (1971)

1. Black Dog; 2. Rock and Roll; 3. The Battle of Evermore; 4. Stairway to Heaven; 5. Misty Mountain Hop; 6. Four Sticks; 7. Going to California; 8. When the Levee Breaks

Skład: Robert Plant - wokal, instr. perkusyjne (2,4), harmonijka (8); Jimmy Page - gitara, mandolina (3); John Paul Jones - gitara basowa, gitara (3), instr. klawiszowe (4-6), flet (4), mandolina (7); John Bonham - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Ian Stewart - pianino (2); Sandy Denny - wokal (3)
Producent: Jimmy Page


Komentarze

  1. A będzie może recenzja składanki Led Zeppelin pod tytułem "Mothership"? Akurat się nie moge zdecydować czy lepiej pozyskać składanke Mothership czy Album IV, na IV jest np Misty Moutain Chop i Battle of Everymore, których nie ma na Mothershipie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie recenzuję składanek, szczególnie gdy nie ma na nich premierowego materiału. A "Mothership" jedynie powtarza materiał z regularnych albumów.

      Jeżeli planujesz mieć na fizycznym nośniku tylko jedno wydawnictwo, to chyba faktycznie "Mothership" stanowi najlepszy wybór. Są tam wszystkie najistotniejsze utwory grupy, choć temat najlepszych nie zostaje wyczerpany. Dlatego uważam, że lepiej jednak kupić po prostu wszystko od debiutu do "Presence" włącznie. Ewentualnie najpierw nabyc "Mothership", a potem sukcesywnie nadrabiać braki w dyskografii.

      Usuń
    2. Racja, ostatnio zacząłem odświeżać bardziej twórczość Led Zeppelin sobie i słuchałem właśnie IV i Mothership i tak sobie myśli człowiek "Jakim cudem nie mam jeszcze ich ani jednego albumu ani nawet składanki"

      Usuń
  2. Wiedziałeś wcześniej o tym?

    https://www.youtube.com/watch?v=CGshvKK6bA0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęśliwie do tej pory nie miałem okazji tego słyszeć.

      Usuń
    2. A ja naiwnie wierzyłem że się już przeprosiłeś z hip hopem ;D

      Usuń
    3. Są różne rodzaje hip-hopu, tak samo, jak w innych gatunkach. Np. jazz to i John Coltrane, i Kenny G. Albo rockiem jest zarówno King Crimson jak i Ramones.

      Takiego hip-hopu, który bazuje na obszernych fragmentach cudzych nagrań, nie darzę szacunkiem, ale rzeczy bardziej kreatywne - już tak.

      Usuń
    4. Oczywiście to moje stwierdzenie to był żart, też nie lubię hip hopu który polega na nawijce do istniejącego już utworu, chociaż zdarzają się wyjątki.

      Usuń
  3. Nie spodziewałem się, że podniesiesz tu ocenę na 9/10 (chyba recenzji przydałaby się aktualizacja, bo jest moim zdaniem lekki dysonans między treścią a “cyferką”). O ile w przypadku całego albumu zgadzałem się z oceną 8/10 i może nawet nieco bliżej mi do 7 niż 9, o tyle cieszy mnie, że patrząc po track ratingach wciąż cenisz “Stairway to Heaven”. Rzadko już wracam do tego kawałka (choć nie odczułem jakoś nigdy jego rzekomego ogrania, w zasadzie na palcach jednej ręki mógłbym policzyć sytuacje, kiedy słyszałem go nie z własnej woli), a jeśli już to wyłącznie do genialnej wersji z koncertówki “The Song Remains the Same”, z fantastycznie rozbudowaną solówką i świetną interpretacją wokalną Planta, ale jak już wracam, to wciąż stwierdzam, że zasługuje on na całą swoją sławę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024