[Recenzja] Witchcraft - "The Alchemist" (2007)



Od dobrych paru lat w muzyce rockowej panuje moda na granie retro. Nowe zespoły, zamiast próbować czegoś nowego i tworzyć swój oryginalny styl, imitują muzykę sprzed wielu lat. Na celownik biorą zwykle przełom lat 60. i 70., a swoje inspiracje ograniczają przeważnie do dwóch czy trzech zespołów, starając się jak najwierniej oddać nie tylko ich styl, ale i brzmienie. Jednym z takich zespołów jest szwedzki Witchcraft. W związku ze zbliżającą się premierą nowego albumu - zaplanowanego na 21 września "Legend" - postanowiłem przypomnieć dotychczasową karierę grupy. Powstała na początku XXI wieku roku z inicjatywy śpiewającego gitarzysty Magnusa Pelandera i początkowo miała być jednorazowym projektem. Muzyk chciał jedynie zarejestrować singiel, na którym odda hołd swoim największym idolom. Jednym z nich był Bobby Liebling z Pentagram i innych około-doomowych projektów, drugim - Roky Erickson, niegdysiejszy członek pionierów rocka psychodelicznego, The 13th Floor Elevators; swoją drogą jest bardzo ciekawa grupa, na pewno lepsza od Witchcraft i innych epigonów.

Płytkę z autorskimi kawałkami "No Angel No Demon" i "You Bury Your Head" opublikowano w 2002 roku. Zawarta na niej muzyka to przede wszystkim fanartowski hołd dla Lieblinga, który przecież nawet nie był prekursorem takiego grania - po prostu podebrał parę patentów grupie Black Sabbath, po czym oparł na nich całą twórczość swojego Pentagram i innych tworów. Wpływu Ericksona można doszukiwać się co najwyżej w linii melodycznej pierwszego ze wspomnianych nagrań. Wydawnictwo i firmujące je szyld prawdopodobnie popadłyby w kompletne zapomnienie, jednak singiel trafił w ręce Lee Dorriana - muzyka znanego z takich zespołów, jak Cathedral czy Napalm Death, ale też właściciela wytwórni Rise Above. Dorrian zaproponował Witchcraft nagranie całego albumu. Eponimiczny debiut Szwedów ukazał się w 2004 roku i był w zasadzie rozbudowaną wersją wspomnianego singla. Oprócz nowych wersji obu kawałków, wypełnił go podobny do nich materiał, w tym przeróbka "Please Don't Forget Me" z repertuaru Pentagram. Poza brakiem własnego stylu najmocniej doskwiera niedobór wyrazistych kompozycji, a także brzmienie, stylizowane na demówki Pentagram z lat 70. Tam jednak garażowa produkcja świetnie korespondowała z ciężarem, którego tutaj brakuje, przez co odsłaniane są wszystkie niedoskonałości brzmienia.

Nieco lepsze wrażenie sprawia wydany rok później "Firewood". Na drugim albumie Witchcraft wyraźnie poprawiło się brzmienie i trafiło tu kilka bardziej wyrazistych kompozycji - by wspomnieć tylko "Chlyde of Fire" lub "If Wishes Were Horses" - jednak stylistycznie było to wciąż naśladowanie Pentagram kopiującego Black Sabbath. Po raz kolejny zresztą w repertuarze znalazł się utwór grupy Lieblinga - tym razem padło na "When the Screams Come". Pewną niespodzianką okazał się natomiast "Sorrow Evoken", wzbogacony o brzmienie gitary akustycznej oraz fletu. Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero na trzecim w dyskografii "The Alchemist" i temu właśnie albumowi warto przyjrzeć się nieco dokładniej. Jeżeli dwa pierwsze albumy Witchcraft to fanowski hołd dla Pentagram, tak ich kontynuacja udowadnia, że zespół stać na trochę więcej, niż bezrefleksyjne kopiowanie jednego zespołu. Tym razem Szwedzi w końcu poszli w jakość, zamiast w ilość. Tracklista prezentuje się skromnie. Siedem tytułów to naprawdę niewiele, jak na dzisiejsze standardy, jednak każdy wydaje się maksymalnie dopracowany i czymś się wyróżnia na tle pozostałych.

"Walking Between the Lines" to bardzo fajny, melodyjny i energetyczny, ale niezbyt ciężki otwieracz. Całkiem nieźle wypadają tu gitarowe solówki. W "If Crimson Was Your Colour" zespół gra już bardziej intensywnie, a ciekawym smaczkiem są brzmienia klawiszowe. "Leva" wyróżnia się szwedzkojęzycznym tekstem i bardziej uwypuklonym basem. W wolniejszym, nieco posępnym "Hey Doctor" wracają pentagramowo-sabbathowe skojarzenia, ale sam utwór wypada dużo ciekawej od tych z poprzednich płyt Witchcraft. "Samaritian Burden" to przede wszystkim popis sekcji rytmicznej, która została wysunięta na pierwszy plan, ale zadziorne partie gitar też odgrywa tu niebagatelną rolę; bardzo pomysłowa jest natomiast zmiana klimatu pod koniec utworu. "Remembered" to z kolei parę świetnych riffów, dobra gra sekcji rytmicznej, chwytliwa melodia i... saksofonowe solo dopełniające sabbathowy podkład. Instrument ten powinien być zdecydowanie częściej używany przez hardrockowe grupy. Finał albumu to trwający nieco ponad dziesięć minut "The Alchemist", czytelnie nawiązujący do rocka progresywnego - oczywiście pod względem samej stylistyki, nie jego postępowego podejścia. Charakteryzuje się licznymi zmianami dynamiki i nastroju. Hardrockowe riffy przeplatają się z łagodniejszymi momentami, wzbogaconymi o brzmienie gitary akustycznej i klawiszy, w tym melotronu. Wyszło to nawet całkiem przekonująco.

"The Alchemist" to prawdopodobnie najlepszy retro-rockowy album, jaki słyszałem. Jak na reprezentanta tego nurtu, wyróżniają go całkiem udane kompozycje i parę trafionych pomysłów aranżacyjnych. Nawiązania do muzyki rockowej z początku lat 70. są oczywiste, ale bardziej już na zasadzie inspiracji, niż imitacji. Oczywiście, to nie jest album, który cokolwiek wnosi do muzyki rockowej. Przynosi za to sporo naprawdę fajnego grania i dlatego nie powinien rozczarować żadnego wielbiciela takiej stylistyki.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 03.2022



Witchcraft - "The Alchemist" (2007)

1. Walking Between the Lines; 2. If Crimson Was Your Colour; 3. Leva; 4. Hey Doctor; 5. Samaritian Burden; 6. Remembered; 7. The Alchemist

Skład: Magnus Pelander - wokal i gitara; John Hoyles - gitara; Ola Henriksson - gitara basowa; Fredrik Jansson - perkusja
Gościnnie: Tom Hakava - instr. klawiszowe (2,7); Anders Andersson - saksofon (6)
Producent: Tom Hakava


Komentarze

  1. "(...) hołd dla Lieblinga, który przecież nawet nie był prekursorem takiego grania - po prostu podebrał parę patentów grupie Black Sabbath i zbudował na nich całą twórczość swojego Pentagram i innych tworów".

    Lubię czasami wejść na tego bloga, żeby zderzyć się często z opiniami odmiennymi od moich, ale momentami naprawdę ciężko przymknąć oko na pewne... bzdury. Mocne słowo, ale w tym przypadku prawdziwe. Nie neguję wiedzy autora, ale tutaj ewidentnie poleciał na skróty i bardzo pobieżnie potraktował korzenie, całą historię, wczesną, jak i późniejszą twórczość Lieblinga.

    Mimo wszystko, serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli masz takie zarzuty, to chętnie poznałbym konkrety i argumenty. Inaczej można uznać je za bezpodstawne. Wiem, że Liebling to postać ceniona, a wręcz czczona przez fanów doom metalu, ale słuchałem różnych jego projektów i nowatorstwa w tym nie odnotowałem. Jedynie uproszczenie formuły Black Sabbath. Całkiem możliwe, że coś przeoczyłem, ale powyższy komentarz nie mówi co to mogłoby być. A chyba powinien.

      Usuń
  2. W porządku więc, żeby nie być gołosłownym ;)

    Sam Liebling nie neguje wpływu Black Sabbath na swoje początki, ale nie stawia ich też na piedestale, czy też w czołówce swoich inspiracji. Bobby to stary hipis, który sam przyznaje się do wpływów głównie zespołu Blue Cheer, a później ewentualnie Wishbone Ash, MC5, The Stooges, czy też nawet Hendrixa. Inne bandy, które miały wpływ na krystalizację wczesnego, a więc tego najbardziej płodnego oblicza Pentagram (dziesiątki kawałków zespołu pochodzi z tamtych lat) to m.in. zapomniane Sir Lord Baltimore, Mountain, Dust, Thee Man Army, a nawet Uriah Heep. Cały tygiel wpływów heavy rockowych, z których wyrosło określone brzmienie bandu, więc mówienie o "uproszczeniu formuły Black Sabbath" jest jednak mocno skrótowe i krzywdzące.

    Prosty, ale plastyczny przykład: jeden z bardziej znanych wczesnych numerów Pentagram, czyli Review Your Choices.

    https://www.youtube.com/watch?v=fSbR87Erelc

    Riffowo prosty hołd dla brzmienia Black Sabbath? Cóż, może się tak wydawać w pierwszym momencie... Jeśli jednak "przypadkowo" puścimy sobie utwór "Politician" zespołu Cream z bardzo cenionej płyty Wheels of Fire

    https://www.youtube.com/watch?v=WOPDzD_P9gg

    staje się nagle jasne, że chyba jednak niekoniecznie to akurat Sabbath był tutaj główną inspiracją... I tak dalej, przykładów można podać więcej.

    Dużo się zmieniło, kiedy Liebling spotkał na początku lat 80 młodego gitarzystę, Victora Griffina, którego największą artystyczną miłością były właśnie rzeczony Black Sabbath oraz - nieco w mniejszym stopniu - zespoły nurtu New Wave of British Heavy Metal, typu Angel Witch. Swoją drogą, gdyby nieco zmienić proporcje oraz dodać do tych wpływów punk/hc, to powstałby książkowy model korzeni kiełkującego wtedy nurtu thrash metal, ale to tak na marginesie...

    Grffin, zafascynowany stylistyką wczesnego Black Sabbath (do Master of Reality włącznie) starał się rozwinąć ich brzmienie i obniżył strojenie swojej gitary do tzw. "Dropped B", osiągając potężny, miażdżący sound (warto posłuchać chociażby "All Your Sins" z debiutu). Mimo różnych wpływów, między Lieblingiem i Griffinem po prostu zaiskrzyło muzycznie i postanowili połączyć swoje siły. Wynikiem tego mariażu było brzmienie debiutanckiej płyty Pentagram. Reszta to już historia.

    Odnośnie jeszcze tego spłycenia / uproszczenia brzmienia Black Sabbath, bo to mnie chyba najbardziej zakłuło ;) Ciężko takimi terminami określić takie kawałki:

    https://www.youtube.com/watch?v=NRSAfBbIS1Y

    Inna sprawa, że Pentagram to oczywiście nie jest band nowatorski. To kapela, która porusza się na przecięciu stylistyk klasycznego heavy rocka i doom metalu, więc oczywiście nawiązania do Black Sabbath, najbardziej znanego zespołu z tego nurtu nie da się uniknąć. Nie każdy jednak koniecznie musi być nowatorski. Pentagram to zespół który osiągnął wysoki poziom wykonawczy w ramach gatunku w którym się porusza, nagrał kilka klasycznych dla tego stylu płyt i nie bez przyczyny ma status kultowego.

    Zastanawiam się, czy ten komentarz nie powinien być jednak przy recenzji debiutu Pentagram? Hmm…

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wyczerpującą odpowiedź ;) Pozwolę sobie jednak nie zgodzić się z niektórymi kwestiami. Przede wszystkim to, do jakich wykonawca przyznaje się inspiracji, nie zawsze ma faktyczne przełożenie na to, co słychać w jego twórczości. Nawet muzycy Grety Van Fleet wymieniają różne inspiracje, a i tak wszystko co robią brzmi wyłącznie jak kopia Led Zeppelin.

      Nie kwestionuję tego, że sposób gry muzyków Pentagram i Black Sabbath się różni, jednak gdyby ci drudzy zagrali na swój sposób, w stylu, z którym są najbardziej kojarzeni, ten przykładowy "Review Your Choice", to jego charakter nie zmieniłby się - wciąż byłaby to dokładnie ta sama stylistyka. Tym bardziej, że u wczesnego Sabbath też słychać wpływy Cream (choć Iommi się tego wypierał, twierdząc, że inspirował go raczej Clapton z okresu współpracy z Mayallem).

      Jeśli natomiast chodzi o uproszczenie, to ja bynajmniej nie miałem na myśli, że Pentagram nie grał kawałków opartych na kilku różnych riffach i jeszcze z akustycznym wstępem. Mam na myśli, że muzyka wczesnego Sabbath była dużo bardziej różnorodna, bo potrafili umieścić na płycie takie rzeczy, jak nastrojowy "Solitude", fortepianową balladę "Changes", elektroniczny "Who Are You" czy jazzujący "Air Dance", albo typowo riffowe kawałki urozmaicić syntezatorem ("After Forever", "Sabra Cadabra"), fletem (np. "Looking for Today") lub trąbką ("Break Out"). Nie przypominam sobie niczego podobnego u Pentagram, muzyka tego zespołu jest bardziej jednorodna. A oba podlinkowane nagrania nie odstawałyby jakoś znacząco na płytach Black Sabbath.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)