Posty

Wyświetlam posty z etykietą black sabbath

[Recenzja] Black Sabbath - "The Eternal Idol" (1987)

Obraz
Album "The Eternal Idol" powstawał w trudnym dla Tony'ego Iommiego okresie. Zmuszony do kontynuowania działalności pod szyldem Black Sabbath, zmagał się z nieustającymi rotacjami w składzie. Jeszcze podczas trasy koncertowej promującej "Seventh Star", po jakiś trzech występach, z zespołu odszedł Glenn Hughes, a jego miejsce zajął Ray Gillen. Wkrótce potem nastąpiła zmiana na stanowisku basisty, które objął Bob Daisley (znany z Rainbow i solowych albumów Ozzy'ego Osbourne'a). Zespół przystąpił do tworzenia nowego albumu - nie bez problemów, bo okazało się, że Gillen zupełnie nie potrafi pisać tekstów. Ostatecznie napisał je Daisley, który zajmował się tym już u Osbourne'a. Najgorsze nastąpiło jednak tuż po zakończeniu nagrań, gdy skład całkowicie się posypał - odszedł zarówno Gillen, jak i sekcja rytmiczna, która postanowiła grać u Gary'ego Moore'a. Iommi nie miał zamiaru po raz kolejny wydawać albumu z jednym wokalistą, a na trasę wyrus

[Recenzja] Black Sabbath - "Seventh Star" (1986)

Obraz
Po rozstaniu z Ianem Gillanem, który wrócił do reaktywowanego Deep Purple, Tony Iommi i Geezer Butler, znów wsparci przez Billa Warda, podjęli próby stworzenia kolejnego wcielenia Black Sabbath. Nowym wokalistą został Dave Donato. Nic jednak z tego nie wyszło, skład ten nigdy nie wydał żadnego albumu. W 1985 roku doszło natomiast do występu grupy na Live Aid - w oryginalnym składzie, z Ozzym Osbournem. Było to jednak jednorazowe zjednoczenie, a wkrótce po tym wydarzeniu zespół został rozwiązany. Iommi postanowił nagrać album solowy, na którym śpiewać mieli różni wokaliści. Spisałem sobie listę osób, które chciałem zaprosić, takich jak Robert Plant, Rob Halford, David Coverdale, czy Glenn Hughes - tłumaczył gitarzysta. Ale przekonanie ich do współpracy okazało się nie takie proste. Musiałem załatwić kontrakty, rozmawiać z przedstawicielami wytwórni, którzy nie pozwalali swoim podopiecznym brać udziału w tym przedsięwzięciu i wszyscy po kolei mi odmawiali . Iommi zdecydował się

[Recenzja] Black Sabbath - "Born Again" (1983)

Obraz
Black Sabbath odrodził się po raz kolejny. Na bębny wrócił Bill Ward, jednak największą niespodzianką był nowy wokalista. Został nim sam Ian Gillan, były wokalista Deep Purple. Tony Iommi i Geezer Butler pozyskali go za pomocą podstępu. Zaprosili go na obiad, który oczywiście skończył się wspólną popijawą. Gdy Gillan był już wystarczająco pijany, podsunęli mu do podpisania kontrakt...  Z anim zdążyłem się zorientować, w czym rzecz, byłem wokalistą Black Sabbath  - podsumował Gillan. I dodawał: Tak naprawdę nie sądzę, by można było o mnie mówić jako o wokaliście Black Sabbath. To tytuł zarezerwowany przede wszystkim dla Ozzy'ego. Do tamtego zespołu pasowało określenie Black Purple. Albo Deep Sabbath. Muzycy chcieli nagrać album pod innym szyldem, ale ówczesny menadżer, Don Arden, nie chciał o tym nawet słyszeć. Nowa nazwa nie zapewniłaby takiej sprzedaży, jak popularny szyld. Pierwszy kontakt z albumem może być odpychający - na koszmarną okładkę można jeszcze przymk

[Recenzja] Black Sabbath - "Live Evil" (1982)

Obraz
"Live Evil" to pierwszy autoryzowany przez zespół album koncertowy. Materiał został zarejestrowany podczas trasy promującej album "Mob Rules". Ściślej mówiąc, nagrań dokonano podczas amerykańskiej części trasy,  na przełomie kwietnia i maja 1982 roku. W repertuarze znalazły się głównie utwory z dwóch najnowszych wówczas albumów, uzupełnione kilkoma klasykami z pierwszych trzech albumów zespołu (i odtworzonym z taśmy "Fluff"). Zespół stara się wiernie odtworzyć swoje kompozycje. Jedynie "Heaven and Hell" został znacznie rozbudowany - niestety nie o jakieś ciekawe improwizacje, a nudną zabawę call and response z fanami i cytat z "The Sign of the Southern Cross". Utwór wypada nieporównywalnie gorzej od studyjnego pierwowzoru - rozczarowuje zwłaszcza solówka Iommiego. Pozostałe z nowych utworów nie różnią się zbytnio od oryginalnych wersji, a jeśli już, to nieznacznie na korzyść tych drugich. Za to kompozycje z czasów Ozzy'eg

[Recenzja] Black Sabbath - "Mob Rules" (1981)

Obraz
Przed nagraniem tego albumu z zespołu odszedł kolejny oryginalny członek - zmagający się z alkoholowym uzależnieniem Bill Ward. Jego miejsce zajął Vinny Appice, młodszy brat bardziej znanego Carmine'a Appice'a (m.in. Vanilla Fudge, Cactus i trio Beck, Bogert & Appice). Nie miało to oczywiście większego wpływu na graną przez zespół muzykę. "Mob Rules" spokojnie mógłby nosić tytuł "Heaven and Hell II". Dominują tutaj energiczne, proste, dość nośne, ale i heavymetalowo sztampowe, przewidywalne kawałki, w rodzaju utworu tytułowego, "Turn Up the Night", "Voodoo", czy "Slipping Away". Ale już w takim "Country Girl" pojawia się całkiem dobry riff i nawet Ronnie Dio nie przesadza w szarżowaniu swoim głosem. Dla równowagi znalazło się tutaj również kilka bardziej monumentalnych utworów. W balladowych fragmentach "The Sign of the Southern Cross" Dio śpiewa w jeszcze bardziej zniewieściały sposób, niż zwykl

[Recenzja] Black Sabbath - "Live at Last" (1980)

Obraz
"Live at Last" to pierwszy koncertowy album w dyskografii Black Sabbath. Wydawnictwo budzi jednak pewne kontrowersje, bo chociaż wydane zostało całkowicie legalne (przez byłego menadżera grupy, Patricka Meehana, posiadającego prawa do tych nagrań), stało się to bez wiedzy i zgody członków zespołu. Nie spodobało się to ani instrumentalistom Black Sabbath, ani będącemu już poza zespołem Ozzy'emu, którzy woleli, aby uwaga fanów skupiła się na ich aktualnych wydawnictwach - albumach "Heaven and Hell" i "Blizzard of Ozz". Powodów do narzekań z pewnością nie mieli ci ostatni, którzy w końcu mogli dołączyć do swojej kolekcji koncertowe nagrania Black Sabbath - i to z czasów, gdy oryginalny skład grupy wciąż był w swojej szczytowej formie. Na album złożyły się fragmenty dwóch występów z marca 1973 roku - z Manchester Free Trade Hall i londyńskiego Rainbow Theatre. Brzmienie pozostawia sporo do życzenia (jest wręcz bootlegowe, ze słabo słyszalnym basem G

[Recenzja] Black Sabbath - "Heaven and Hell" (1980)

Obraz
Po rozstaniu z Ozzym Osbourne'em, instrumentaliści Black Sabbath postanowili zatrudnić na jego miejsce Ronniego Jamesa Dio, który właśnie rozstał się z grupą Rainbow. Wokalistę o zupełnie innej barwie i szerszej skali głosu, co musiało wpłynąć na zmianę samej muzyki. Muzycy postanowili nawiązać do aktualnych trendów i porzucić swój eklektyczny hardrockowy styl na rzecz jednowymiarowego heavy metalu. Pierwsze, co zwraca uwagę po włączeniu płyty, to naprawdę dobre brzmienie. Kilka poprzednich albumów grupy pozostawiało pod tym względem wiele do życzenia. Tym razem jednak zespół zatrudnił do produkcji fachowca - Martina Bircha, znanego m.in. ze współpracy z Deep Purple, Rainbow, ale też Fleetwood Mac i Wishbone Ash (a później Iron Maiden). Choć Birchowi czasem zdarzały się różne wpadki (np. niesłyszalny bas na "Rising" Rainbow), tym razem trudno do czegokolwiek się przyczepić. Zachwyca szczególnie uwypuklony w miksie bas... Choć to akurat nieco dzieło przypadku - po

[Recenzja] Black Sabbath - "Never Say Die!" (1978)

Obraz
Optymistyczny tytuł tego albumu to tylko sarkazm. W rzeczywistości muzycy byli przekonani, że to już koniec ich kariery. Kryzys w zespole się pogłębiał, nikt nie miał pojęcia w jakim pójść kierunku. Sytuacji na pewno nie poprawiały uzależnienia muzyków od narkotyków i alkoholu. Ani tym bardziej odejście ze składu Ozzy'ego Osbourne'a pod koniec 1977 roku. Jego miejsce zajął Dave Walker (wcześniej członek Savoy Brown i Fleetwood Mac), z którym instrumentaliści zaczęli pracę nad nowym materiałem. Przed przystąpieniem do nagrań, do składu wrócił jednak oryginalny wokalista. Wszyscy byli jednak świadomi, że to tylko chwilowy powrót - i faktycznie, po zakończeniu trasy promującej "Never Say Die!", Osbourne odszedł na dobre, by rozpocząć karierę solową. Pomimo tego wszystkiego, powstał całkiem niezły album. Bardziej spójny od poprzednika, z przeważnie udanymi kompozycjami, których spora część sprawia wrażenie, jakby powstała podczas zespołowego jamowania. W wielu mo

[Recenzja] Black Sabbath - "Technical Ecstasy" (1976)

Obraz
"Technical Ecstasy" znacząco różni się od poprzednich albumów Black Sabbath. Już sama okładka jest bardzo nietypowa. Rysunek dwóch robotów kopulujących na ruchomych schodach (za przygotowanie tej grafiki odpowiada firma Hipgnosis, znana przede wszystkim ze współpracy z Pink Floyd) zdecydowanie nie kojarzy się z wizerunkiem i wcześniejszym dorobkiem tej grupy. Jednak największe zdumienie budzi zawarta tutaj muzyka. To bardzo eklektyczny album, zdradzający inspiracje, o jakie wcześniej trudno było ten zespół podejrzewać. Zaskakujący dużą ilością łagodniejszych kawałków. Zespół wynajął nawet sesyjnego muzyka Geralda Woodruffe'a, którego klawiszowe partie pełnią bardzo prominentną rolę na tym wydawnictwie. Otwierający całość "Back Street Kids", pomimo surowego brzmienia i riffowego charakteru, kojarzy się raczej z heavymetalowym graniem z kolejnej dekady, niż wcześniejszą twórczością Black Sabbath. Sztampowo robi się w drugiej połowie kawałka, kiedy dochodz

[Recenzja] Black Sabbath - "Sabotage" (1975)

Obraz
Black Sabbath na "Sabotage" idzie jeszcze dalej w stronę progresywnego grania. Efekt jest jednak dość kontrowersyjny, a zdania na temat albumu są podzielone. Dla jednych jest to kolejna klasyczna pozycja w dorobku grupy, dla innych - wyraźna oznaka kryzysu. Od razu się przyznaje, że bliżej mi do tej drugiej opinii. Kompozycje nie są tu tak dobre, jak na poprzednich albumach, a eksperymenty zdają się być zbyt przypadkowe i nieprzemyślane, jakby zespół nie do końca wiedział, co próbuje osiągnąć. Nie brakuje tu jednak ciekawych momentów. Do nich zalicza się przede wszystkim "Symptom of the Universe". Absolutnie wspaniały utwór, łączący ciężar i agresję z pomysłową, rozbudowaną strukturą, zawierający kilka świetnych riffów. Bronią się także surowy "Hole in the Sky" i nieco bardziej rozbudowany "The Thrill of It All", którym najbliżej do wcześniejszych dokonań zespołu. Bardzo ciekawym urozmaiceniem jest natomiast singlowy "Am I Going Ins

[Recenzja] Black Sabbath - "Sabbath Bloody Sabbath" (1973)

Obraz
"Sabbath Bloody Sabbath" to kontynuacja kierunku wyznaczonego przez "Vol. 4". Tym razem muzycy jeszcze odważniej eksperymentują z różnymi stylami i poszerzają instrumentarium, wyraźnie próbując zbliżyć się do rocka progresywnego. Fenomenalne otwarcie zapewnia utwór tytułowy, z kolejnym genialnym riffem Iommiego i świetnym kontrastem pomiędzy czadowymi zwrotkami, a bardzo melodyjnymi, akustycznymi zwrotkami. A jest jeszcze wyjątkowo agresywna druga część, z której można by zrobić inny utwór. Wszystko jednak idealnie tu do siebie pasuje. To jeden z sztandarowych utworów zespołu, niestety rzadko wykonywany na żywo ze względu na skomplikowaną partię wokalną. W studyjnej wersji Ozzy spisał się doskonale. Bardzo fajnymi utworami są także "A National Acrobat" (jeszcze jeden świetny riff, tym razem wymyślony przez Geezera) i "Sabbra Cadabra", w którym klawiszowe pasaże zagrał sam Rick Wakeman z Yes. Jeszcze lepiej wypada energetyczny "Killin

[Recenzja] Black Sabbath - "Vol. 4" (1972)

Obraz
Trzy pierwsze albumy Black Sabbath powstawały w błyskawicznym tempie. Zespół po prostu wchodził na kilka dni do studia, z materiałem ogranym na koncertach i rejestrował go praktycznie na żywo, z niewieloma późniejszymi nakładkami. Czwarty album powstawał w zupełnie innych warunkach. Muzycy przenieśli się do Stanów, a konkretnie do Los Angeles, gdzie w wynajętej willi, pomiędzy kolejnymi imprezami i eksperymentami z przeróżnymi środkami odurzającymi, komponowali nowe utwory i eksperymentowali z brzmieniem. Sesja nagraniowa odbyła się w słynnym Record Plant Studios, bez udziału żadnego producenta z zewnątrz. Po raz pierwszy w karierze muzycy sami zajęli się produkcją, korzystając jedynie ze wskazówek ówczesnego menadżera, Patricka Meehana. Rezultat jest od razu słyszalny. Zamiast surowego brzmienia mamy prawdziwe bogactwo - mnóstwo gitarowych nakładek, klawisze, a nawet orkiestrę w dwóch utworach. Same kompozycje również wydają się bardziej dopracowane i różnorodne. "Vol.

[Recenzja] Black Sabbath - "Master of Reality" (1971)

Obraz
Już na swoim debiutanckim dziele muzycy Black Sabbath zaprezentowali własny styl i bardzo oryginalne brzmienie, jednak album "Black Sabbath" w znacznym stopniu opiera się na bluesowych patentach. Na drugim w dyskografii "Paranoid" styl zespołu jest już w pełni wykrystalizowany. Ale dopiero na "Master of Reality" został on doprowadzony do perfekcji. To bardzo krótki album, ledwo przekraczający pół godziny, co jednak tylko działa na jego korzyść. Zamiast wydłużania na siłę otrzymaliśmy bardzo zwarty, treściwy i pozbawiony słabych punktów materiał. "Master of Reality" to właściwie tylko sześć utworów, wzbogaconych dwiema instrumentalnymi miniaturkami, w których wystąpił tylko Tony Iommi. O ile "Embryo" jest właściwie tylko wstępem do kolejnego na płycie "Children of the Grave", brzmiącym jak wprawka początkującego gitarzysty, tak "Orchid" wyróżnia się już całkiem zgrabną melodią. Obie miniaturki ciekawie urozm

[Recenzja] Black Sabbath - "Paranoid" (1970)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych albumów w dziejach muzyki rockowej, często uznawany za szczytowe osiągnięcie Black Sabbath. Czy słusznie? Na pewno jego popularność nie bierze się znikąd. To naprawdę świetny longplay, na którym znalazła się większość najbardziej rozpoznawalnych utworów grupy. Słychać też tutaj rozwój zespołu, który wyraźnie odchodzi od swoich bluesowych korzeni, dzięki czemu brzmi jeszcze bardziej oryginalnie. Z drugiej strony, albumy tego typu bardzo łatwo przecenić. Kult, jakim są otaczane, często ma większy wpływ na ocenę, niż ich czysto muzyczna wartość. I tak też jest w przypadku "Paranoid", który nie jest bynajmniej pozbawiony wad. Longplay przyniósł zespołowi dwa wielkie i dwa nieco mniejsze przeboje. Choć singlowy sukces odniósł tylko utwór tytułowy, nie ma chyba nikogo, kto interesuje się muzyką rockową, a nie kojarzyłby słynnego riffu "Iron Man". A wśród fanów zespołu wielką popularnością cieszą się także "War Pigs" i "Fai

[Recenzja] Black Sabbath - "Black Sabbath" (1970)

Obraz
Trzynastego lutego 1970 roku światło dziennie ujrzał jeden z najbardziej wpływowych, najbardziej szokujących i po prostu najlepszych debiutów w historii muzyki. Nagrany w ciągu ledwie jednego dnia (szesnastego października 1969 roku) przez czterech młodych muzyków z Birmingham, którzy przybrali nazwę Black Sabbath. Zespół już tutaj zaprezentował swój własny styl i brzmienie. W znacznym stopniu zawdzięczał go przypadkowi. Gdyby nie wypadek gitarzysty Tony'ego Iommi - który podczas pracy w fabryce stracił opuszki palców lewej ręki i został zmuszony do obniżenia stroju gitary, używania cieńszych strun oraz nakładek na palce, aby dociskanie strun nie sprawiało mu bólu - brzmienie zespołu nie byłoby tak ciężkie i surowe. Ale sam styl jego gry też odbiegał od ówczesnych standardów. Chociaż to samo dotyczy pozostałych instrumentalistów: Geezera Butlera, który używał gitary basowej jak instrumentu solowego, a także perkusisty Billa Warda, w których grze słychać ich bluesowo-jazzowe