[Recenzja] Roger Waters - "The Dark Side of the Moon Redux" (2023)

Roger Waters - The Dark Side of the Moon Redux


Do nowych płyt staram się podchodzić bez uprzedzeń, czekając z osądem aż je usłyszę. Ten projekt był jednak z góry skazany na porażkę, a kwestią sporną pozostawało jedynie, jak bardzo złe się to wszystko okaże. Co to w ogóle za pomysł, żeby ponownie nagrywać jeden z najsłynniejszych, a przy tym najbardziej dojrzałych, uniwersalnych i ponadczasowych - niezwykle rzadko piszę tak nawet o uznanych klasykach - albumów rockowych, uzasadniając potrzebę zmian wydobyciem serca i duszy albumu muzycznie i duchowo (co to za bełkot?) oraz wniesieniem mądrości 80-latka (o swojej mądrości mówi tu maszt przekaźnikowy topornej rosyjskiej propagandy). Na coś takiego mógł wpaść tylko ktoś o tak ogromnym ego i odwrotnie proporcjonalnej kreatywności muzycznej, jak dzisiejszy Roger Waters. Twórca przynajmniej podkreśla, że jego celem nie było zastąpienie floydowego "The Dark Side of the Moon". Ludzki pan, pozwala dalej słuchać oryginalnej wersji, choć zaprezentował coś w swoim mniemaniu głębszego.


Ale tu nawet nie chodzi o sam fakt nagrania nowej wersji takiego klasyka. Choć swoją droga ciekawe, czemu padło akurat na "Ciemną stronę księżyca", a nie np. "Atom Heart Mother" czy "Obscured by Clouds" (do którego w pewien sposób tu nawiązuje), gdzie znalazłoby się dużo więcej rzeczy do poprawienia? Zapewne nie ma to nic wspólnego z faktem, że oryginał sprzedał się w nakładzie przekraczającym 45 milionów egzemplarzy. Problem jednak w tym, że wziął się za to gość, który od czterdziestu lat nie potrafi nagrać nic, co nie byłoby popłuczynami po Pink Floyd. I ktoś tak wypalony twórczo, możliwe że z braku pomysłów na nową muzykę, zabrał się za opracowanie nowych aranżacji albumu, który już pół wieku temu został wzorowo zaaranżowany. Oryginał jest przykładem płyty, na której poszczególne utwory tworzą spójną, sensowną całość, ale też wyraźnie różnią się między sobą, czy to nastrojem, czy dynamiką. Co zrobił Waters na "Redux"? Wszystkie kompozycje ujednolicił, zubażając je aranżacyjnie, właściwie pozbawiając życia i ograniczając paletę emocji do jednej - smętnej melancholii. Przy pierwszym odsłuchu autentycznie przysnąłem gdzieś pod koniec.

Zdarzają się na płycie lepsze momenty, na czele z "Time". Udało się tutaj nie tylko pokazać ten utwór w odmienny, bardziej intymny sposób, ale też w miejsce porzuconych elementów aranżacyjnych pierwowzoru zaproponować coś innego. Ładnie wypadają te partie organów, skrzypiec czy gitary slide we fragmentach instrumentalnych - a jest to jedno z niewielu nagrań, gdzie Waters milknie i oddaje pole do popisu towarzyszącym mu muzykom - ale najbardziej podoba mi się to ulotne, może subiektywne wrażenie, jakby momentami coś dziwnego działo się tu z czasem. Złagodzenie "Money" już tak dobrze nie wypadło. Charakterystyczny motyw na 7/4 został tu całkiem pozbawiony mocy i zadziorności, partie smyczków zdają się do niczego tu nie pasować, a chrypiący bez sił Waters brzmi, jakby zaraz miał umrzeć. "Breathe", "Us and Them" oraz "Brain Damage" i "Eclipse" zachowują natomiast mniej więcej swój pierwotny charakter, jednak są znacznie uboższe od oryginałów, do tego wymęczone wokalnie, bez niczego w zamian.


Najdziwniejsze są jednak decyzje, jakie jakie Roger Waters podjął w stosunku do pozostałych utworów. Taki "Speak to Me" w oryginale jest jedynie minutowym, instrumentalnym wstępem, za to znakomicie budującym stopniowo napięcie przed przejściem w "Breathe". Nowa wersja jest prawie dwukrotnie dłuższa, jednak okazuje się po prostu recytacją fragmentu tekstu kawałka "Free Four" z "Obscured by Clouds", z zupełnie nieangażującym akompaniamentem, lekko tylko nawiązującym do pierwowzoru. Takich nieobecnych na albumie z 1973 roku recytacji jest tutaj mnóstwo, także w pozostałych kawałkach, które nie miały tekstów. W całości przegadany jest tutaj "On the Run" - w oryginale była to fascynująca improwizacja wykorzystująca studyjne eksperymenty oraz nowoczesny wówczas syntezator VCS 3, który pojawia się i tutaj, ale w roli monotonnego tła dla nużącej recytacji. Także nigdyś pełen życia i skrzący się różnymi barwami "Any Colour You Like", tutaj staje się wyblakłym, spowolnionym nagraniem z kolejną męczącą gadaniną Watersa. Najbardziej jednak ucierpiał "The Great Gig in the Sky" - tym razem bez pierwszego "the", co niejako zapowiada opiłowanie go z innych elementów. W tym tego najważniejszego. Zamiast powalającej wokalizy Clare Torry są kolejne wynurzenia lidera, w środkowej części przerwane mruczeniem Azniva Korkejiana.


Jeżeli ktoś liczył na uwspółcześnioną wersję "The Dark Side of the Moon" - nie żeby taka była w ogóle potrzebna, bo oryginał wciąż się broni, ale świeże spojrzenie mogłoby wnieść nową jakość - to tutaj tego zdecydowanie nie znajdzie. "Redux" to płyta strasznie dziaderska, nawet nie ze względu na starczy głos Rogera Watersa, ale sam dobór instrumentów i brzmień, aranżacje czy produkcja, ogólnie myślenie o muzyce, są tu do bólu XX-wieczne, sewentisowe. Do tego całkiem uleciała energia i kreatywność pierwowzoru, za to jeszcze bardziej zostaje wydobyty patos, osiągający niemal absurdalny poziom. Pretensjonalności dodają przede wszystkim te krindżowe recytacje Watersa, mówione z taką powagą i tak usilnie próbujące sprawiać wrażenie czegoś głębokiego, że mogłyby mieć potencjał humorystyczny, gdyby nie były aż tak częste i przydługawe. Przynajmniej gdy próbuje śpiewać, to poza "Money" wychodzi mu to odrobinę lepiej niż się spodziewałem, choć wciąż jest to najgorzej zaśpiewany tegoroczny album, jaki miałem okazję słyszeć. Czy komukolwiek mogę polecić ten album? Absolutnie nie.

Ocena: 2/10



Roger Waters - "The Dark Side of the Moon Redux" (2023)

1. Speak to Me; 2. Breathe (In The Air); 3. On the Run; 4. Time; 5. Great Gig in the Sky; 6. Money; 7. Us and Them; 8. Any Colour You Like; 9. Brain Damage; 10. Eclipse

Skład: Roger Waters - wokal, syntezator, gitara basowa (8); Gus Seyffert - gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; Jon Carin - gitara lap steel, instr. klawiszowe; Jonathan Wilson - gitara, syntezator, organy; Johnny Shepherd - organy, pianino; Robert Walter - pianino (5); Gabe Noel - sarangi, instr. smyczkowe, aranżacja smyczków; Joey Waronker - perkusja i instr. perkusyjne; Via Mardot - theremin; Azniv Korkejian - wokal
Producent: Roger Waters i Gus Seyffert


Komentarze

  1. Dark side of the moon - Redux przypomina mi chęć zmiany albumu w ambient i tylko w 2 momentach to się udaje (Time i Money ). Reszta poważnie do kitu .

    OdpowiedzUsuń
  2. Stary zgorzkniały dziad skreśla sam siebie. Albumem tym osiągnął dno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przecież można nie słuchać... albo jak radny Wantuch z Krakowa odwołać koncert...

      Usuń
    2. Można też posłuchać w celu wyrobienia sobie własnej opinii i podzielić się nią niezależnie od tego, czy jest pozytywna, czy nie.

      Natomiast odwołanie koncertu kogoś, kto podczas swoich występów posługuje się mową nienawiści i rozpowszechnia nieprawdziwe, szkodliwe informacje, jest uzasadnione.

      Usuń
    3. no właśnie,chciałem sobie taka opinię wyrobić i za własne pieniądze kupiłem bilet - ale niestety pewni ludzie lepiej wiedzą co mam oglądać i czego słuchać -prawda? Szczęsliwie dla mnie widziałem Artystę w 2002 w Warszawie -chciałem zobaczyć i posłuchać jak zmienił się przez 20 lat - no cóż nie dane mi było - trasa koncertowa Rogera była długa i jakże imponująco wygląda zapis : Krakow-canceled-inni organizatorzy nie mieli takich rozterek...

      Usuń
    4. Teraz mieszasz dwa różne wątki. Ze stwierdzenia każdy ma prawo ocenić dzieło, z którym się zapoznał nie wynika, że wszystko powinno być dozwolone. Tak działa demokracja, że w przypadku oburzającego opinię publiczną wydarzenia można nawoływać do jego bojkotu. W tym przypadku presja społeczeństwa była tak duża, że to management Watersa podjął decyzję o odwołaniu występu, zanim krakowscy radni cokolwiek w tej sprawie uchwalili. Do faktycznego odwołania koncertów Watersa przez władze miasta doszło natomiast w Niemczech - tyle że tam powodem był jego rzekomy lub nie antysemityzm - jednak decyzją sądu władze musiały cofnąć zakaz. Tak więc o to, że nie mogłeś uczestniczyć w koncercie, powinieneś obwiniać samego Watersa i jego otoczenie, że ulegli presji, zamiast walczyć o możliwość zagrania, jak w Niemczech.

      Usuń
  3. (o swojej mądrości mówi tu maszt przekaźnikowy topornej rosyjskiej propagandy). - bardzo nieładne określenie człowieka i Artysty- ale w większości ów "maszt" miał rację..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miał racji myląc ofiarę z agresorem i usprawiedliwiając inwazję na Ukrainę najbardziej bzdurnymi uzasadnieniami, zbieżnymi z propagandą Kremla. Nie miał też racji twierdząc, że Armia Czerwona wyzwoliła Polskę w 1945, bo to była tylko zamiana jednego okupanta na innego.

      Jednak niska ocena go jako człowieka to jedno, a zupełnie niezależnie od niej jest też kiepskim muzykiem (wokalistą, instrumentalistą) i niegdyś dobrym kompozytorem, który po "The Wall" nie stworzył już nic, co nie byłoby marną kopią wcześniejszych dokonań.

      Usuń
  4. A mnie się płyta podoba. Nie ma tu nic do rzeczy, że jest wspaniały oryginał, gdyż takie jest prawo twórcy, aby pokazać nowe spojrzenie na to samo dzieło. To trochę jak oglądanie rzeźby w wersji trójwymiarowej. Inaczej wygląda z każdej strony i myślę, że taki był zamysł autora.

    Muzycznie jest tu mnóstwo smaczków, znakomite organy, głęboki bas, dbałość o detale i ten głos – to nie jest odśpiewywanie na odczepnego, ale bardzo osobista interpretacja dobrze znanego tekstu. Również melodeklamacje bronią się znakomicie, mamy poczucie jakbyśmy zanurzali się w jakąś tajemniczą i nieznaną opowieść, chociaż z drugiej strony ciągle słyszymy te znajome dźwięki. Jest to taka podróż do miejsca dobrze znanego, które pamiętamy za dnia, w kolorze i ferii barw. A tu oglądanego wieczorem, z jednej strony rozpoznajemy dobrze znane kształty, ale równocześnie odkrywamy je na nowo w mrocznym wieczornym świetle.

    Namawiam więc do takiego odbioru tej muzyki. Kluczem jest przyjęcie innej perspektywy na znane na pamięć dzieło. Zobaczycie, że jest to znacznie ciekawsze doświadczenie od n-tego odgrywania nuta w nutę DSOTM w wersjach live przez Davida Gilmoura, czy także samego Watersa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie się zgadzam z tym, że nie ma sensu w odgrywaniu już zarejestrowanych kompozycji w wersjach 1:1, a najlepiej spróbować zaprezentować je w inny sposób. Jednak w tym konkretnym przypadku Waters po prostu wywalił sporo fajnych rzeczy, a nie dał niemal nic w zamian, głównie te drętwe recytacje. Ta płyta jest straszliwie niedzisiejsza (a miało być świeże spojrzenie z dzisiejszej perspektywy), jednowymiarowa, pretensjonalna, generyczna i geriatryczna. Gdyby to nie były kompozycje Pink Floyd, tylko nowy materiał zaaranżowany, wykonany i wyprodukowany w ten sam sposób, to moja ocena byłaby tak samo negatywna.

      Usuń
  5. Ty to przesłuchałeś WIĘCEJ NIŻ RAZ? Ja odpadłem w połowie "Money", bo tak bardzo zrzędzący Waters to już dla mnie za dużo. Dawno nie miałem tak, bym nie mógł dotrwać do końca jakiejś plyty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No za pierwszym razem zasnąłem, więc nie był to pełen odsłuch. Potem słuchałem pojedynczych utworów - więcej niż raz - równolegle z ich opisywaniem.

      Usuń
  6. Dokładnie - wiadomo było, że to będzie klapa. I tak właśnie jest. Zdarzają się bardziej strawne momenty ("Breathe", "Time"), ale całość to jedna wielka nuda. Wypalony twórczo dziadyga Waters nagrywa wypełniony pretensjonalnymi tekstami audiobook, dorzucając do tego w ostatniej chwili pozbawione polotu wariacje na temat znanych motywów sprzed 50 lat.

    Muszę jednak przyznać, że do rozwiązania Pink Floyd w 1983 roku Roger był bardzo dobrym kompozytorem (choć wiadomo, że na kształt płyt PF mieli też duży wpływ inni muzycy) i wcale nie takim złym muzykiem, mającym na koncie SUBIEKTYWNIE wiele ciekawych partii basu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, ale wiesz, że sporej części partii basu na studyjnych płytach Pink Floyd wcale nie zagrał Waters? Sam w jakimś wywiadzie dziękował Gilmourowi, że wygrywał dla niego plebiscyty basistów. Właśnie to miałem na myśli, bo nawet nie dobry, a przeciętny muzyk nie powinien mieć problemu z zagraniem w studiu tych nieskomplikowanych przecież partii.

      Usuń
    2. Akurat przedwczoraj słuchałem debiutu PF, a tam Gilmoura nie było. Chyba że ktoś inny go zastępował, ale przynajmniej na wiki jest info, że we wszystkich utworach grał Waters.

      Usuń
    3. Zapewne sami muzycy nie pamietają, gdzie Waters faktycznie zagrał, bo z automatu zawsze podpisywano go na płytach jako basistę. Jednak zachowały się takie wypowiedzi:

      Gilmour: Roger wykształcił sobie swój własny, ograniczony, albo bardzo prosty styl. Nigdy nie był za bardzo zainteresowany rozwijaniem swoich umiejętności jako basista, i przez połowę czasu studyjnego to ja musiałem grać na basie, ponieważ potrafiłem robić to szybciej. We wczesnych nagraniach zespołu grałem przynajmniej połowę zarejestrowanych partii gitary basowej. Rog zwykł co chwilę dziękować za wygrywanie dla niego rankingów basistów.

      Waters: Nigdy nie byłem basistą. Nigdy na niczym nie grałem. Trochę tylko na gitarze podczas nagrań, i trochę na basie, ponieważ chcę czasem usłyszeć "dźwięk", jaki wydaję gdy uderzam w strunę gitary basowej. Ale nigdy nie interesowałem się grą na basie. Nie jestem zainteresowany grą na instrumentach, i nigdy nie byłem.

      Usuń
    4. Kurde, niedługo się okaże, że Roger mnie grał w ogóle w PF, nawet na żywo :)

      Usuń
  7. Według mnie ten album brzmi jakby jakiś epigon próbował odtworzyć The Dark Side of The Moon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zważywszy, że trudno samego Watersa nazwać choćby "1/4 Pink Floyd"( muzycy uzupełniali się na zasadzie synergii), to dokładnie tak należałoby to określić. Choć podejrzewam, że mało który epigon zrobiłby to tak źle.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)