[Recenzja] Talk Talk - "Spirit of Eden" (1988)

Talk Talk - Spirit of Eden


To jedna z tych płyt, które wprowadziły muzykę rockową w lata 90. Niewiele jednak brakowało, by "Spirit of Eden" w ogóle się nie ukazał. Decydenci EMI, po zapoznaniu się z materiałem, nalegali na muzyków Talk Talk, żeby spróbowali nadać mu przystępniejszej formy lub przygotowali nowy, bardziej komercyjny repertuar. Artyści nie chcieli jednak o tym słyszeć, co doprowadziło do pogłębiającego się konfliktu z wydawcą i ostatecznie do procesu, który pozwolił zespołowi uwolnić się z kontraktu. Trudno dziwić się takiej postawie Marka Hollisa i reszty składu. Intensywne prace nad tymi sześcioma utworami zajęły blisko rok. W tym czasie sprawdzano każdą możliwą aranżację, dzięki czemu ostateczne wersje kompozycji zostały dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Dla muzyków był to niezwykle wyczerpujący proces, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Na to drugie mogła też mieć pewien wpływ atmosfera panująca w studiu - nagrania zwykle odbywały się w zaciemnionych pomieszczeniach, przy świecach, stroboskopach lub psychodelicznych efektach projektora olejowego.

Poniekąd do ostatecznego charakteru "Spirit of Eden" przyczyniła się sama wytwórnia. Po sporym sukcesie komercyjnym albumu "The Colour of Spring" - będącym w dużej mierze zasługą singla "Live What's You Make It", którego dodanie wymusił wydawca - muzycy otrzymali całkowitą swobodę twórczą i nieograniczony budżet na nagrania. Nie spodziewano się jednak, że zespół całkowicie zrezygnuje z merkantylnych aspiracji i postawi wyłącznie na swoje artystyczne ambicje, które znacząco odbiegały od oczekiwań marketingowców. Warto jednak w tym miejscu zauważyć, że chociaż "Spirit of Eden" uchodzi za otwarcie nowego etapu działalności Talk Talk, to tak naprawdę stanowi rozwinięcie pomysłów z poprzedniego albumu, a konkretnie utworów "April 4th", "Chameleon Day" i oddelegowanego na stronę B singla "It's Getting Late in the Evening". Tym razem styl zespołu został jednak całkowicie obdarty z elementów typowych dla pierwszych płyt: łatwo przyswajalnych melodii, energetycznej rytmiki, piosenkowych struktur czy modnych w latach 80. brzmień syntezatorów.


"Spirit of Eden" bywa uznawany za pierwszą płytę post-rockową. Niewątpliwie pomógł w zdefiniowaniu i rozpropagowaniu takiego grania, polegającego mniej więcej na tym, by nie odchodząc całkiem od niektórych rozwiązań charakterystycznych dla rocka, grać muzykę odmienną od stereotypowo pojmowanego rocka. Taka uproszczona definicja jest oczywiście zbyt ogólna i z powodzeniem można by ją zastosować do twórczości wielu grup czy nawet całych nurtów już z przełomu lat 60. i 70. Główną cechą post-rocka wydaje się bazowanie przede wszystkim na atmosferze, a nie eksperymentach czy wirtuozerii. Kreowanie nastroju wychodzi Talk Talk na "Spirit of Eden" znakomicie. Na albumie słychać wyraźne wpływy ambientu, jazzu, muzyki współczesnej, ale też bluesa i rocka. W nagraniach podstawowemu triu i nieoficjalnemu czwartemu muzykowi Timowi Friese-Greene'owi (także producent płyty oraz współautor - wspólnie z Hollisem - wszystkich utworów) towarzyszyło kilkunastu dodatkowych instrumentalistów i chór. Nie zabrakło cenionych muzyków sesyjnych, jak Henry Lowther, Danny Thompson czy Martin Ditcham, choć sporo wnoszą też ci mniej znani, jak początkujący wówczas Mark Feltham.


Muzyczna zawartość "Spirit of Eden" wydaje się jednocześnie i łatwa, i trudna w odbiorze. Łatwa, bo nie stawia słuchaczowi szczególnych wymagań pod względem brzmienia, rytmicznych komplikacji czy nadmiernej abstrakcyjności. A zarazem trudna, ponieważ brakuje tu łatwych do zapamiętania motywów czy powtarzalnych refrenów, natomiast subtelny charakter tej muzyki - choć z kilkoma zadziorniejszymi momentami - nie jest tym, do czego przyzwyczaja muzyczny mainstream. Z trudem udało się z tego materiału wykroić chociaż jeden singiel. "I Believe in You" wydaje się logicznym wyborem, bo po wykastrowaniu na potrzeby radia z dłuższych fragmentów instrumentalnych, pozostała zgrabna melodycznie quasi-piosenka. Inna sprawa, że nawet ten kawałek przepadł w notowaniach. Z drugiej jednak strony, cały album dotarł do 19. miejsca brytyjskiej listy, co było drugim najlepszym wynikiem w historii Talk Talk. To po prostu muzyka, która lepiej sprawdza się w formie albumu niż singli.

Zapewne można zachwycić się "Spirit of Eden" już przy pierwszym odsłuchu. Można też kompletnie nie załapać tej muzyki za pierwszym podejściem, ze względu na brak odpowiedniego nastroju do takiego grania lub przez niewystarczające skupienie. To jednak jedna z tych płyt, które zyskują przy kolejnych przesłuchaniach, zwłaszcza tych uważnych. W tej pozornie minimalistycznej muzyce dzieje się naprawdę wiele i nie sposób, by wszystko odkryć od razu. Im więcej słucham czwartego albumu Talk Talk, tym bardziej doceniam nie tylko ogólną atmosferę płyty, ale także kunsztowne melodie oraz bogate, wielowarstwowe aranżacje. A chyba najlepsze w tym wszystkim, że to jeszcze nie tutaj zespół osiągnął swój szczyt.

Ocena: 9/10



Talk Talk - "Spirit of Eden" (1988)

1. The Rainbow; 2. Eden; 3. Desire; 4. Inheritance; 5. I Believe in You; 6. Wealth

Skład: Mark Hollis - wokal, instr. klawiszowe, gitara, wibrafon, melodyka; Paul Webb - gitara basowa; Lee Harris - perkusja
Gościnnie: Tim Friese-Greene - instr. klawiszowe, gitara; Robbie McIntosh - gitara, dobro; Phill Brown - gitara; Simon Edwards - guitarrón mexicano; Danny Thompson - kontrabas; Nigel Kennedy - skrzypce; Mark Feltham - harmonijka; Henry Lowther - trąbka; Andrew Marriner - klarnet; Andrew Stowell - fagot; Michael Jeans - obój; Christopher Hooker - rożek angielski; Hugh Davies - shozygs; Martin Ditcham - instr. perkusyjne; Choir of Chelmsford Cathedral
Producent: Tim Friese-Greene


Komentarze

  1. Czekałem (i się doczekałem). A teraz jeszcze droga na szczyt...

    PS. Ludzie z EMI musieli strasznie się zdziwić przy pierwszym odsłuchu tego materiału (chwała muzykom, że nie poszli na żadne kompromisy - gdyby poszli w komercję, to być może dzisiaj nikt by już o nich nie pamiętał).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że Talk Talk może jednak być bardziej pamiętany dzięki tym dwóm przebojom z "It's My Life", choć poza mainstreamowymi mediami i ich odbiorcami, zespół faktycznie jest ceniony przede wszystkim za trzy ostatnie albumy. Gdyby nie zmiana stylu, mieliby pewnie status zbliżony do Duran Duran, Tears for Fears itp. kapel, których hity wciąż lecą w radiu, ale o których nie dyskutuje się w kategoriach artystycznych.

      Usuń
    2. Zespół Talk Talk zrobił swoje i ładnie zapisał się w historii muzyki rockowej (prawdziwy fan doceni to, co zrobili). Przypomina mi się Radiohead, który w odpowiednim momencie ''szarpnął cuglami'', wywrócił stolik i pokazał niekomercyjny pazur. Szanuję takie postawy - prawdą jest to, że w głównym nurcie płyną jedynie śmieci. ;)

      Usuń
    3. No nie, tak bym nie uogólniał. W głównym nurcie, przynajmniej tym z XX wieku, było sporo dobrej muzyki.

      Usuń
  2. Ciekawe, czy oni inspirowali się twórczością Arthura Russella, czy niezależnie wypracowali podobny styl?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznawali się na pewno do inspiracji Coltrane'em, Davisem, Debussym i Bartókiem, ale kto wie, kto jeszcze ich inspirował.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Gentle Giant - "In a Glass House" (1973)