Posty

Wyświetlam posty z etykietą talk talk

[Recenzja] Talk Talk - "Laughing Stock" (1991)

Obraz
Album "Spirit of Eden" nie okazał się aż tak wielką klapą finansową, jak po usłyszeniu materiału przewidywali przedstawiciele EMI. W Wielkiej Brytanii album załapał się do pierwszej dwudziestki notowania i to pomimo faktycznie niekomercyjnego charakteru oraz braku przebojów. Wytwórnia zaoferowała grupie dalszą współpracę, jednak muzycy i ich otoczenie mieli uzasadnione obawy, że tym razem nie otrzymają pełnej swobody artystycznej lub w pewnym momencie ktoś zakręci im kurek z gotówką. Podczas ciągnących się batalii sądowych w końcu udało się zerwać kontrakt, choć wcale nie był to koniec procesów z EMI. Wydawca chciał sobie wynagrodzić rozstanie z Talk Talk, wydając nieautoryzowane przez zespół kompilacje, co wkurzyło muzyków i doprowadziło do powrotu na salę rozpraw. Grupa - która gdzieś po drodze zgubiła basistę Paula Webba - przeszła do Verve, pododdziału wytwórni Polydor wyspecjalizowanego w jazzie, choć mającego w swoim katalogu także płyty The Velvet Underground, Tima Har

[Recenzja] Talk Talk - "Spirit of Eden" (1988)

Obraz
To jedna z tych płyt, które wprowadziły muzykę rockową w lata 90. Niewiele jednak brakowało, by "Spirit of Eden" w ogóle się nie ukazał. Decydenci EMI, po zapoznaniu się z materiałem, nalegali na muzyków Talk Talk, żeby spróbowali nadać mu przystępniejszej formy lub przygotowali nowy, bardziej komercyjny repertuar. Artyści nie chcieli jednak o tym słyszeć, co doprowadziło do pogłębiającego się konfliktu z wydawcą i ostatecznie do procesu, który pozwolił zespołowi uwolnić się z kontraktu. Trudno dziwić się takiej postawie Marka Hollisa i reszty składu. Intensywne prace nad tymi sześcioma utworami zajęły blisko rok. W tym czasie sprawdzano każdą możliwą aranżację, dzięki czemu ostateczne wersje kompozycji zostały dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Dla muzyków był to niezwykle wyczerpujący proces, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Na to drugie mogła też mieć pewien wpływ atmosfera panująca w studiu - nagrania zwykle odbywały się w zaciemnionych pomieszczen

[Recenzja] Talk Talk - "The Colour of Spring" (1986)

Obraz
Kolorów wiosny jeszcze nie widać - a przy tak szybko postępujących zmianach klimatycznych niedługo może nie być żadnych różnic między porami roku - jednak trudno o lepszy moment na przypomnienie trzeciego albumu Talk Talk. "The Colour of Spring" to przełomowe dokonanie w dorobku tej grupy, rozdzielające piosenkowe płyty z początku kariery od ambitnych dzieł, jakie powstały później. Czerpiące doświadczenia z tych pierwszych, ale zapowiadające już te drugie, będąc jednocześnie albumem zupełnie innym od pozostałych. Początki brytyjskiego zespołu nie zapowiadały tak błyskotliwego rozwoju. Debiutancki "The Party's Over" z 1982 roku wpisuje się w ówczesną modę na synthpop i new romantic. To sympatyczny zbiór bezpretensjonalnych, naiwnych, ale przebojowych piosenek, nie tak odległy od tego, co grali Duran Duran czy Ultravox, z typowo ejtisowymi  syntezatorami Simona Brennera, elektroniczną perkusją i automatem perkusyjnym Lee Harrisa, bezprogowym basem Paula Webba oraz