[Recenzja] Talk Talk - "The Colour of Spring" (1986)

Talk Talk - The Colour of Spring


Kolorów wiosny jeszcze nie widać - a przy tak szybko postępujących zmianach klimatycznych niedługo może nie być żadnych różnic między porami roku - jednak trudno o lepszy moment na przypomnienie trzeciego albumu Talk Talk. "The Colour of Spring" to przełomowe dokonanie w dorobku tej grupy, rozdzielające piosenkowe płyty z początku kariery od ambitnych dzieł, jakie powstały później. Czerpiące doświadczenia z tych pierwszych, ale zapowiadające już te drugie, będąc jednocześnie albumem zupełnie innym od pozostałych.

Początki brytyjskiego zespołu nie zapowiadały tak błyskotliwego rozwoju. Debiutancki "The Party's Over" z 1982 roku wpisuje się w ówczesną modę na synthpop i new romantic. To sympatyczny zbiór bezpretensjonalnych, naiwnych, ale przebojowych piosenek, nie tak odległy od tego, co grali Duran Duran czy Ultravox, z typowo ejtisowymi syntezatorami Simona Brennera, elektroniczną perkusją i automatem perkusyjnym Lee Harrisa, bezprogowym basem Paula Webba oraz już wtedy charakterystycznym, melancholijnym śpiewem Marka Hollisa. I tylko gdzieniegdzie, zwłaszcza w singlowych "Talk Talk" i "Today", słychać punkowe korzenie muzyków. Wydany dwa lata później "It's My Life" to dojrzalsza wersja debiutu, wciąż nastawiona na synthpopowe piosenki - jak "Such a Shame" czy tytułowa, które do dziś cieszą się sporą popularnością - ale wprowadzająca też brzmienia tradycyjnych instrumentów oraz więcej subtelności, słyszalnej przede wszystkim w balladzie "Renee". W składzie nie było już Brennera, a jego obowiązki przejął przede wszystkim Tim Friese-Greene, od tamtej pory stały współpracownik grupy, także jako producent i - wspólnie z Hollisem - autor repertuaru.

Na "The Colour of Spring" ejtisowe zabawki odgrywają niewielką rolę. Elektroniczna perkusja i automat zostały zastąpione akustycznym zestawem bębnów, a syntezatory ustępują miejsca takim instrumentom, jak pianino, organy (w trzech kawałkach gościnnie zagrał na nich sam Steve Winwood) czy melotron. Ponadto bezprogowy bas zastąpiła zwykła gitara basowa, a w "I Don't Believe in You" - także kontrabas. W nagraniach słychać też akustyczne i elektryczne gitary, harfę, saksofon sopranowy, harmonijkę oraz melodykę. Osiem zawartych tu utworów to formalnie wciąż pop, ale zaaranżowany z wielkim smakiem. Stylistyka poprzednich płyt wynikała głównie z kwestii merkantylnych, podczas gdy Mark Hollis zasłuchiwał się przede wszystkim w jazzie oraz dokonaniach takich kompozytorów, jak Eric Satie, Claude Debussy czy Béla Bartók i wpływy te przeniknęły w jakimś stopniu na trzeci album, dostosowane oczywiście do popowej konwencji.

Jeżeli ktoś szuka dobrego albumu pop, oczekując przede wszystkim walorów użytkowych, to "The Colour of Spring" powinien go w pełni usatysfakcjonować. Dość powiedzieć, że znalazły się tu dwa całkiem spore przeboje. Szczególnie dużą popularnością cieszył się "Life's What You Make It", oparty na charakterystycznej, obsesyjnie powtarzanej zagrywce klawiszowej zastępującej bas oraz mocno wypuklonej, bardzo gęstej i także mocno repetycyjnej warstwie perkusyjnej (zainspirowanej ponoć przez "Running Up That Hill" Kate Bush), z dodatkiem wstawek rockowej gitary Davida Rhodesa, stałego współpracownika Petera Gabriela, a także lekko jazzującej solówki pianina. Utwór ten został napisany pod sam koniec sesji, pod naciskiem managementu, który domagał się singla. Powstała jednak świetna rzecz, i jako materiał na przebój, i jako przykład naprawdę ciekawie zaaranżowanego popu. Trochę tylko szkoda, że nagranie wyparło z repertuaru balladę o nieco eksperymentalnym charakterze "It's Getting Late in the Evening", ostatecznie wydaną na stronie B tego samego singla. Drugim, mniejszym hitem był "Living in Another World", bardzo energetyczny i chwytliwy kawałek z tanecznym pulsem basu, urozmaicającymi warstwę rytmiczną perkusjonaliami, przyjemnym tłem organów Winwooda i akustycznej gitary oraz świetnymi partiami harmonijki Marka Felthama, który współpracował też z Rorym Gallagherem, ale tutaj jego gra nie ma zbyt bluesowego charakteru, zamiast czego idealnie wpisuje się w klimat płyty.

W drugiej pięćdziesiątce brytyjskiego notowania wylądowały dwa pozostałe single, choć im także nie sposób odmówić przebojowego potencjału. "Give It Up", z wyeksponowanymi organami i basem, udanie łączy taneczną rytmikę, jeden z najbardziej chwytliwych refrenów na płycie, melancholijny nastrój oraz odrobinę ambitniejszych pomysłów na poziomie aranżacyjno-produkcyjnym. Fajnie wpleciono tu także akustyczne i elektryczne brzmienia gitary. "I Don't Believe in You" jest dla odmiany utworem nieco niepozornym, z fantastyczną kulminacją w postaci gitarowej solówki Robbiego McIntosha, jednak także tutaj nie brakuje dobrej melodii, a uważniejszy odsłuch pozwala docenić kunszt wielowarstwowej aranżacji. W tę bardziej piosenkową, choć niebanalną cześć płyty wpisuje się także melancholijny, dość stonowany otwieracz "Happiness Is Easy", którego najbardziej charakterystycznym momentem jest refren z call and response Hollisa i dziecięcego chóru.

Płyta miewa też inne oblicza. "April 5th", w którego tekście powtarza się fraza dająca tytuł albumowi, to bardzo subtelna ballada, z dużą ilością organów i saksofonu, wyraźnie antycypująca już post-rockową stylistykę późniejszych dokonań Talk Talk. Jest to też moim zdaniem najładniejszy utwór na "The Colour of Spring", z zachwycającą melodią oraz nastrojem. "Chameleon Day" jest natomiast utworem, w którym wpływy jazzu i współczesnej poważki zdają się odgrywać największą rolę, choć utwór przybiera formę quasi-piosenki, wyjątkowo mało jak na ten album przebojowej i jakby nagle uciętej, a jednak będącej jednym z emocjonalnych szczytów wydawnictwa. W finałowym "Time It's Time" wraca chwytliwość singli i otwieracza, jednak utwór trwa powyżej ośmiu minut, a zrealizowany jest z wręcz symfonicznym rozmachem. W nagraniu wziął nawet udział chór. A jednak udaje się tu uniknąć patosu, zachować popową atrakcyjność oraz przystępność. Przede wszystkim za sprawą tych trzech nagrań - ale w niemałym stopniu też wszystkich pozostałych - album może zainteresować także słuchaczy szukających czegoś więcej, niż samej rozrywki.

"The Colour of Spring" to album, który godzi zwolenników wczesnego i późnego Talk Talk, a bardziej ogólnie - słuchaczy mainstreamu oraz tych poszukujących nieco głębszych doznań muzycznych. Z jednej strony są to wciąż na ogół przebojowe, łatwe w odbiorze piosenki, choć już nieprzynależące tak ściśle do swojej epoki, bardziej uniwersalne brzmieniowo. Jednocześnie jest to już muzyka bardziej kunsztowna, starannie i z dbałością o szczegóły dopracowana pod względem aranżacji czy produkcji. To po prostu pop z najwyższej półki, porównywalny z największymi dokonaniami Petera Gabriela czy Kate Bush.

Ocena: 8/10



Talk Talk - "The Colour of Spring" (1986)

1. Happiness Is Easy; 2. I Don't Believe in You; 3. Life's What You Make It; 4. April 5th; 5. Living in Another World; 6. Give It Up; 7. Chameleon Day; 8. Time It's Time

Skład: Mark Hollis - wokal, wariofon (1,4,7), pianino (3,5,6,7), organy (4), melotron (6), gitara (8), melodyka (8); Paul Webb - gitara basowa (2,4,5,6,8), dodatkowy wokal (3,5); Lee Harris - perkusja (1-3,5,6,8)
Gościnnie: Tim Friese-Greene - pianino (1,2,8), syntezator (1,4,7), organy (3,6,8), melotron (3), wariofon (4,7); Steve Winwood - organy (1,2,5); Ian Curnow - syntezator (2,6); David Roach - saksofon sopranowy (2,4,5); Mark Feltham - harmonijka (5); Gaynor Sadler - harfa (2); Robbie McIntosh - gitara (1,2,4-6,8); David Rhodes - gitara (3,5,6); Alan Gorrie - gitara basowa (1); Danny Thompson - kontrabas (2); Martin Ditcham - instr. perkusyjne (1,3,5,6,8); Morris Pert - instr. perkusyjne (1,2,5,8); Phil Reis - instr. perkusyjne (1); Children from the school of Miss Speake - chór (1); Ambrosian Singers - chór (8)
Producent: Tim Friese-Greene


Komentarze

  1. Ze wszystkich albumów Talk Talk to do tego wracam najchętniej. Same ciekawe kompozycje, które dodatkowo funkcjonują bardzo dobrze, same w sobie, jako piosenki (co nie do końca można powiedzieć o następnych albumach Talk Talk). To duża sztuka nagrać album ciekawy i ambitny, a jednocześnie bardzo przystępny dla każdego ucha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto nie zna hitów zespołu Talk Talk, ręka do góry. Wszyscy je znają. ''Od zawsze'' znałem kilka przebojowych utworów, ale nigdy nie interesowałem się zespołem jako całością.
    I to był mój błąd: ludzie, unikajcie jak ognia wszelkich ''Greatest Hits'ów'' zespołu Talk Talk, bo strasznie one spłycają odbiór całości.
    Kiedyś tak całkiem przypadkiem, chyba z pół roku przed śmiercią Marka Hollisa, zainteresowałem się tak na poważnie tym albumem (dzięki recenzji na stronie artrock.pl) - niezwykle dojrzały i poukładany krążek, mocno zapadający w pamięć.
    Potem było już tylko lepiej.
    Co warto szczególnie podkreślić: niesamowity rozwój/progres zespołu na kolejnych płytach.
    No cóż, moim skromnym zdaniem: wstyd nie znać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za recenzje. Słucham tej płyty zazwyczaj w kwietniu. Ma taki klimat melancholijny, jeszcze bez majowego nasycenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jacek SAŁATOWSKI9 kwietnia 2023 12:34

    Ten świetny album zapowiada , następny świetny album którym jest Spirit Of Eden

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)