[Recenzja] Anthony Davis - "Variations in Dream-Time" (1983)
Jedną z największych porażek w historii fonografii jest fakt, że album taki, jak "Variations in Dream-Time" doczekał się tylko jednego wydania. W 1983 roku album Anthony'ego Davisa ukazał się na winylu nakładem niezależnej amerykańskiej wytwórni India Navigation. Materiał ten nigdy, przynajmniej w momencie pisania tej recenzji, nie trafił na płytę kompaktową ani nawet do oficjalnego streamingu. To, oczywiście, nie jedyny tego typu przypadek, jednak mówimy tu o jednym z najwspanialszych dzieł jazzu przedostatniej dekady XX wieku. To w zasadzie rozwinięcie wcześniejszych koncepcji tego wybitnego pianisty na łączenie ambitnego jazzu ze współczesną poważką, po m.in. w pełni solowym "Lady of the Mirrors" oraz nagranym w dużym składzie "Epistēmē". "Variations in Dream-Time" można potraktować jako ich bezpośrednie rozwinięcie. Tym razem ilość muzyków została ograniczona do sekstetu. Oprócz lidera powrócili George Lewis, Abdul Wadud, basista Rick Rozie i perkusista Pheeroan AkLaff, do których dołączył J. D. Parran na klarnetach i flecie.
Pomimo stosunkowo małego aparatu wykonawczego można odnieść wrażenie, że gra tu cała orkiestra. W dwóch rozbudowanych utworach, skomponowanych i zaaranżowanych przez Davisa, cały czas się coś dzieje. A w zasadzie nieustannie dzieje się mnóstwo rzeczy na raz, ponieważ każdy z muzyków, o ile akurat nie robi sobie przerwy, gra w niesamowicie błyskotliwy sposób. To album, którego można słuchać wiele razy i wciąż odkrywać na nim coś nowego. Instrumentaliści perfekcyjnie korzystają tu z technik charakterystycznych dla jazzu free i XX-wiecznej poważnej awangardy, przeplatając je w taki sposób, że właściwie zanika granica między jazzem i poważką, pomiędzy kompozycją i improwizacją. Jednocześnie nie wydaje mi się, by była to muzyka trudna w odbiorze dla kogoś, kto już się nieco z ambitniejszym jazzem osłuchał. Nie ma tu praktycznie żadnych radykalnych odlotów - może z wyjątkiem ostatnich paru minut płyty - ale jest to wciąż muzyka bardzo złożona, na szeroką skalę wykorzystująca kontrapunkt i nietypowe podziały rytmiczne. Z drugiej strony, nie brakuje wyraźnie poprowadzonych melodii, a jest też miejsce na sporo liryzmu.
"Variations in Dream-Time" to wspaniały przykład kreatywności na wszystkich możliwych poziomach, od koncepcji, przez kompozycję i aranżację, aż po wykonanie. Co prawda najlepszym popisem Anthony'ego Davisa jako instrumentalisty pozostaje chyba jednak "Lady of the Mirrors", jednak pod innymi względami miałbym większy problem z wyborem lepszego z tych dwóch dzieł. Tutaj trzeba też wspomnieć o doskonałym zapanowaniem nad zespołem, który dostał bardzo dużo swobody, grając pozornie niezależnie od siebie, a jednak w przemyślany sposób ze sobą współpracując. Rezultatem tego wszystkiego jest nie tylko jeden z najlepszych jazzów lat 80., ale w ogóle ścisła czołówka najwspanialszych albumów tamtej dekady.
Ocena: 9/10
PS. W dniu, kiedy pisałem tę recenzję, 10 sierpnia, zmarł Abdul Wadud, urodzony jako Ronald DeVaughn. Poza współpracą z Anthonym Davisem, brał też udział w nagraniach m.in. Juliusa Hemphilla (np. "Dogon A.D."), Artura Blythe'a, George'a Lewisa, Franka Lowe'a czy Davida Murraya. Działał także jako lider i współtworzył efemeryczne Black Unity Trio.
Anthony Davis - "Variations in Dream-Time" (1983)
1. Variations in Dream-Time; 2. Enemy of Light: Drones and Clones / Enemy of Light (Romantic Interlude) / Fugitive of Time (Reprieve)
Skład: Anthony Davis - pianino; George Lewis - puzon; J. D. Parran - klarnet, klarnet basowy, flet; Abdul Wadud - wiolonczela; Rick Rozie - kontrabas; Pheeroan AkLaff - perkusja
Producent: Bob Cummins
Warto by także przypomnieć twórczość Davisa jako sidemana, choćby znakomity album "Kings Of Mali".
OdpowiedzUsuńChico Freemana pewnie też będę wkrótce recenzować. Dobrze, że przypominasz.
Usuń