[Recenzja] Brian Eno - "Ambient 1: Music for Airports" (1978)

Brian Eno - Ambient 1: Music for Airports


Co łączy Briana Eno i Ornette'a Colemana? Obaj wydali album, który może nie tyle zapoczątkował nowy nurt, co ostatecznie go zdefiniował, a nawet dał mu nazwę swoim tytułem. Początków ambientu można doszukiwać się już w musique d’ameublement Erika Satie, kompozytora tworzącego na przełomie XIX i XX wieku, a także w niektórych eksperymentach Johna Cage'a. Już od wczesnych lat 70. twórcy wywodzący się z krautrocka, ale też sam Eno w swoich różnych projektach, tworzyli muzykę, która pod koniec dekady zyskała własne określenie. Już w innej recenzji opisałem, w jaki sposób brytyjski artysta doszedł do zdefiniowania tej stylistyki i określenia jej muzyką otoczenia - bo niczym otaczająca nas przestrzeń może być nieangażującym tłem, ale równie dobrze można poświęcić jej całą uwagę. Geneza albumu "Ambient 1: Music for Airports" ściśle wiąże się z inną anegdotą.

Brian Eno nie przepadał za lataniem, podróż samolotem była dla niego zawsze stresująca. Tymczasem jego muzyczne zobowiązania - jak współpraca z Davidem Bowie czy duetem Cluster - wymuszały na nim częste wyjazdy do Niemiec. To właśnie podczas jednej z takich wypraw, oczekując wiele godzin na spóźniony samolot, zdał sobie sprawę z denerwującej atmosfery panującej na lotnisku, w tym przypadku porcie lotniczym Kolonia/Bonn. Sytuacji bynajmniej nie poprawiała odtwarzana tam muzyka. To właśnie wtedy Eno wpadł na pomysł przygotowania instalacji muzycznej, która mogłaby być na okrągło puszczana na terenie lotnisk, działając uspokajająco na pasażerów.

Album "Ambient 1: Music for Airports" to właśnie rezultat tych przemyśleń, próba realizacji przyjętych założeń. Wypełniają go cztery rozbudowane kompozycje, wszystkie o tak samo subtelnym nastroju, składające się z repetycji prostych tematów, ulegających z czasem nieznacznym przetworzeniom. Różnice polegają na zastosowanym instrumentarium. W "1/1" słychać jedynie akustyczne i elektryczne pianino, dopełnione plamami syntezatora. "2/1" opiera się wyłącznie na wokalizach, które po odpowiednim przetworzeniu przypominają raczej partie syntezatora. "1/2" to swego rodzaju połączenie dwóch poprzednich nagrań, natomiast "2/2" to już tylko elektroniczny pejzaż, najbliższy tego, z czym dziś kojarzy się ambient. Co ciekawe, ten ostatni utwór na większości wydań został skrócony z blisko dziesięciu do sześciu minut, co w przypadku edycji winylowych stwarza dużą dysproporcję w długości poszczególnych stron.

Eno wykonał tutaj naprawdę świetną robotę, zarówno na etapie samego konceptu, jak i jako producent, ponieważ ostateczny efekt w znacznym stopniu wynika ze sprawnego, pomysłowego manipulowania taśmami. Jednak nie można całej zasługi przypisywać tylko jemu. Cichym, często pomijanym bohaterem płyty jest Robert Wyatt. Były muzyk Soft Machine i Matching Mole zagrał na fortepianie w dwóch najdłuższych utworach, "1/1" i "1/2", a jest też wpisany jako współkompozytor tego pierwszego. To właśnie jego partie w znaczącym stopniu wpływają na charakter, ale też jakość tych nagrań.

"Ambient 1", wbrew podtytułowi "Music for Airports", to muzyka, której jak najbardziej można słuchać też w domu lub innych sytuacjach. Sprawdzi się jako relaksujące tło, ale też jako album do słuchania w większym skupieniu, choć w tym drugim przypadku potrzeba odpowiedniego nastroju, by dać się tej muzyce wciągnąć. Jeśli miałbym tę muzykę porównać do czegoś innego, to najbardziej kojarzy mi się z wydanym w tym samym roku "Nosferatu" Popol Vuh. Dzieło Niemców jest co prawda bardziej dynamiczne i bogatsze brzmieniowo, ale ogólny klimat i repetycyjny charakter mają wiele wspólnego z płytą Briana Eno. To intrygujące, że tak bardzo odmienne cele - stworzenie muzyki mającej uspokajać pasażerów na lotniskach i przygotowanie ścieżki dźwiękowej do filmu będącego, przynajmniej teoretycznie, horrorem - doprowadziły artystów w dość zbliżone rejony.

Ocena: 8/10



Brian Eno - "Ambient 1: Music for Airports" (1978)

1. 1/1; 2. 2/1; 3. 1/2; 4. 2/2

Skład: Brian Eno - syntezator (1,2,4), elektryczne pianino (1), wokal (2,3); Robert Wyatt - pianino (1,3); Christa Fast - wokal (2,3); Christine Gomez - wokal (2,3); Inge Zeininger - wokal (2,3)
Producent: Brian Eno


Komentarze

  1. Wow, nie wiedziałem, że Wyatt też uczestniczył w nagrywkach do tej płyty. Osobiście bardzo ją lubię, do dzisiaj pomaga podczas nauki do egzaminów i chillku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy już coś takiego istnieje, ale jeżeli kiedyś powstanie dokument z obrazami wyslanymi przez teleskop Webba, to ten album może posłużyć za soundtrack.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)