[Recenzja] David Bowie - "Scary Monsters (and Super Creeps)" (1980)



Album "Scary Monsters (and Super Creeps)" zamyka pewien okres w twórczości Davida Bowie. Czas jego największych sukcesów artystycznych, prawdziwe złote lata. Zaczęły się od "Station to Station", promowanego zresztą singlem o wymownym tytule "Golden Years". Tamten longplay jest jeszcze w znacznej części zakorzeniony w poprzednim wcieleniu artysty, który zapragnął konkurować z czarnoskórymi muzykami na gruncie soulu. Jednak tytułowe nagranie zapowiadało już przyszłe eksperymenty, w pełnej krasie zaprezentowane na tzw. Trylogii Berlińskiej. "Low" i "'Heroes'", a poniekąd też wydany pod nazwiskiem Iggy'ego Popa "The Idiot", okazały się doskonałym połączeniem kreatywnie zaaranżowanych piosenek oraz ambitnych nagrań instrumentalnych. Na ostatniej oficjalnej odsłonie trylogii, "Lodger", znalazły się już tylko te pierwsze. Jednak wydawnictwo pokazało, że Bowie naprawdę świetnie odnalazł się w czasach post-punku. "Scary Monsters" kontynuuje ten kierunek i robi to z jeszcze lepszym efektem.

Podstawowy skład towarzyszący Bowiemu nie zmienił się od czasów "Station to Station". Usłyszymy tu więc Carlosa Alomara na gitarze rytmicznej, George'a Murraya na basie oraz Dennisa Davisa na bębnach. Natomiast za konsoletą, podobnie jak w przypadku berlińskich albumów, zasiadł Tony Visconti. Zabrakło niestety Briana Eno, wrócił za to Robert Fripp, którego gitara odgrywa tu znacznie większą rolę w porównaniu z "'Heroes'", na którym wcześniej wystąpił. W nagraniach wzięło udział też kilku innych gości, w tym gitarzysta The Who, Pete Townshend. Na album ostatecznie trafiło dziewięć kompozycji, z których jedna pojawia się w dwóch różnych odsłonach. Materiał niemal w całości skomponował lider. Za sugestią Alomara do repertuaru dołączono przeróbkę "Kingdom Come" z eponimicznego solowego debiutu Toma Verlaine'a, lidera post-punkowego Television.

"Scary Monsters (and Super Creeps)" to longplay konsekwentny, bardzo spójny stylistycznie, jednak poszczególne utwory nie zlewają się ze sobą. Bowie zadbał o melodyczną wyrazistość oraz dość różnorodne aranżacje. Trochę jednak daje się tu odczuć brak Eno i jego pomysłów, a do tego całości można zarzucić pewną wtórność względem kilku wcześniejszych dokonań. Najbardziej dojmującym tego przykładem jest "Teenage Wildlife", którego trudno nie skojarzyć z tytułowym kawałkiem z "'Heroes'". Najmniej typowy jest natomiast otwieracz, "It's No Game (No. 1)", choć głównie za sprawą warstwy wokalnej. Pojawiają się tutaj deklamacje w języku japońskim w wykonaniu niejakiej Michi Hariota (jednej z dwóch dziewczyn z okładki "Kimono My House" grupy Sparks), kontrastujące z zadziornym śpiewem lidera. Instrumentalnie to po prostu wzorowy post-punk, ze świetną, od razu rozpoznawalną gitarą Frippa. Utwór powraca na zakończenie albumu, w łagodniejszej odsłonie "It's No Game (No. 2)". Taka wersja przekonuje mnie chyba jeszcze bardziej. Do moich faworytów należą także takie fragmenty, jak rozpędzony utwór tytułowy, bardziej stonowany, lekko soulowy "Ashes to Ashes", czy łączący post-punkowy akompaniament z quasi-gospelowymi chórkami "Kingdom Come". Na pierwszym miejscu stawiam jednak "Fashion", w którym świetnie zestawiono funkową rytmikę, ostre brzmienie, chwytliwą melodię oraz liczne smaczki aranżacyjne.

Co jednak najbardziej istotne, "Scary Monsters (and Super Creeps)" ani przez chwilę nie schodzi z bardzo dobrego poziomu. Nawet ten nieszczęsny "Teenage Wildlife" sam w sobie jest naprawdę fajną piosenką. I właśnie dzięki jakości poszczególnych składowych zyskuje całość, która przekonuje mnie bardziej od poprzedniego "Lodger". Tam było trochę bardziej oryginalnie, a niektóre aranżacje przewyższają kreatywnością wszystkie z recenzowanego albumu. Cóż jednak z tego, skoro zdarzają się tam ewidentnie mniej ekscytujące momenty, odstające pod względem stylistycznym. "Scary Monsters" wypada świetnie jako całość, co zdecydowanie nie jest regułą w dyskografii Bowiego. Muzyk fantastycznie odnalazł się w graniu tego typu, choć daje się odczuć, że już maksymalnie wyeksploatował tę stylistykę. Na szczęście, sam najlepiej zdawał sobie z tego sprawę i na następnym wydawnictwie po raz kolejny w karierze zaprezentował całkiem inne oblicze.

Ocena: 8/10



David Bowie - "Scary Monsters (and Super Creeps)" (1980)

1. It's No Game (No. 1); 2. Up the Hill Backwards; 3. Scary Monsters (And Super Creeps); 4. Ashes to Ashes; 5. Fashion; 6. Teenage Wildlife; 7. Scream Like a Baby; 8. Kingdom Come; 9. Because You're Young; 10. It's No Game (No. 2)

Skład: David Bowie - wokal, instr. klawiszowe, saksofon, efekty; Carlos Alomar - gitara; George Murray - gitara basowa; Dennis Davis - perkusja
Gościnnie: Robert Fripp - gitara (1-3,5,6,8,10); Tony Visconti - gitara (2,3), dodatkowy wokal; Pete Townshend - gitara (9); Chuck Hammer - syntezator gitarowy (4,6); Andy Clark - syntezator (4,5,7,9); Roy Bittan - pianino (2,4,6); Lynn Maitland, Chris Porter - dodatkowy wokal; Michi Hirota - głos (1)
Producent: David Bowie i Tony Visconti


Komentarze

  1. Oj tak, Scary Monsters to super album. To chyba jedna z tych płyt, które po prostu chce się zawsze przesłuchać od początku do końca z uwagi na jej spójność i utrzymany wysoki poziom. Ja chyba najbardziej lubię Ashes to Ashes - zabójczo dobra melodia. Czekam z niecierpliwością na recenzję Let's Dance :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Płyta Bowiego, do której chyba najdłużej się przekonywałem. No ale jak zażarło to już na drobe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie ten album jest po prostu podsumowaniem pewnej ery w twórczości Bowiego. Po dłuższym wsłuchaniu się w niego można wyczuć wiele niuansów, którymi charakteryzują się poszczególne albumy z poprzednich lat. Zaś Teenage Wildlife biorąc pod uwagę kontekst jest wspaniałą kompozycją, przepiekną, a do tego jest według mnie lepsze niż Heroes. Dla ciekawostk iutwór ten powstał w pewnym sensie z pozostałości największego hitu z berlińskeigo albumu z 1977 roku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem pozytywnie zaskoczony, że lubi Pan Bowie'go. Sądziłem, że dla Pana jest on pierdołą taką jak Beach Boys lub wcześni Beatles.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem równie zaskoczony, że porównujesz tych wykonawców do Davida Bowie. Słyszałeś w ogóle te jego albumy z lat 1976-80 lub chociaż przeczytałeś recenzje?

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)