[Recenzja] Floating Points, Pharoah Sanders & The London Symphony Orchestra - "Promises" (2021)
"Promises" to niewątpliwie najbardziej zaskakująca kooperacja ostatnich lat. Młody przedstawiciel sceny elektronicznej i jazzman z blisko sześćdziesięcioletnim doświadczeniem połączyli swoje siły, angażując jeszcze do współpracy orkiestrę o ponad stuletniej tradycji. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był Pharoah Sanders, jeden z najwybitniejszych żyjących saksofonistów, znany m.in. ze współpracy z Sun Ra, Donem Cherrym oraz Johnem i Alice Coltrane'ami, a także z własnych płyt, jak słynna "Karma" czy "Black Unity". Gdy kilka lat temu usłyszał album "Elaenia", debiutanckie dzieło Sama Shepherda, lepiej znanego pod pseudonimem Floating Points, zapragnął nagrać coś wspólnie z Brytyjczykiem. Na przeszkodzie stały jednak inne zobowiązania Shepherda, zajętego pracą z różnymi wykonawcami i własną, obiecującą karierą (album "Crush" to, moim zdaniem, jedno z ciekawszych wydawnictw el-muzyki 2019 roku). Dopiero panująca od nieco ponad roku sytuacja, w tym niemal całkowity zakaz koncertowania, pozwoliły na tą niecodzienną współpracę.
Na album składa się tylko jedna kompozycja, o całkowitej długości nieznacznie przekraczającej trzy kwadranse, podzielona na dziewięć segmentów. Ten podział jest tu zresztą dość umowny, ponieważ bez zerkania na odtwarzacz trudno się zorientować, w którym momencie następuje przejście do kolejnej części. Całość ma bardzo minimalistyczny charakter i rozwija się w niemal niezauważalny sposób. Utwór opiera się na nieustannym powtarzaniu jednego motywu, granego przez Shepherda kolejno na różnych instrumentach klawiszowych, dopełniając ich dźwięki delikatnym elektronicznym tłem. Saksofon, a zwłaszcza orkiestra dłuższymi fragmentami są zupełnie nieobecne. Prowadzić to może do wniosku, że najważniejszą postacią albumu jest Floating Points, który w dodatku całość skomponował i zaaranżował. Błędem byłoby jednak traktować pozostałych zaangażowanych w ten projekt muzyków jako mniej ważnych. Solówki Sandersa, nawet jeśli odległe od tych najbardziej natchnionych i porywających z przeszłości, to zdecydowanie najpiękniejsze momenty albumu. Wyraźnie przywołują ten mistyczny nastrój, pamiętany z jego najważniejszych dzieł. Nie można pominąć też wkładu The London Symphony Orchestra, która pojawia się sporadycznie, ale wyraźnie zaznaczając swoją obecność. Szczególnie prominentnie w "Movement 6", który właśnie za sprawą stopniowo nabierających na intensywności partii smyczków okazuje się najbardziej charakterystycznym i najmocniej przykuwającym uwagę fragmentem. Tuż za nim plasuje się "Movement 7". w którym Pharoah gra z największą ekspresją, a towarzyszy mu bardzo ładnie pulsująca elektronika.
"Promises" to album trudny do jednoznacznego sklasyfikowania. Elementy jazzu, elektroniki oraz muzyki poważnej przeplatają się tu w taki sposób, że żaden z tych gatunków nie dominuje wyraźnie nad innymi. Nie jest to oczywiście pierwsza próba połączenia tych odległych, jakby się zdawało, światów. Jednak efekt i tak okazuje się dość oryginalny. Zawarta tu muzyka zachwyca swoim subtelnym nastrojem, a pomimo pozornej monotonii może naprawdę zaintrygować, skupiając na sobie całą uwagę słuchacza. Zdaje się też całkiem dobrze oddawać obecną rzeczywistość, czasy izolacji i ogólnego spowolnienia. Nie mam wątpliwości, że to najbardziej dojrzałe i najambitniejsze przedsięwzięcie w dotychczasowej karierze Sama Shepherda. Pharoah Sanders niejednokrotnie brał już udział w tworzeniu bardziej wybitnych dzieł, jednak warto docenić, że 80-letni dziś muzyk nie boi się nowych wyzwań. Mógłby przecież, wzorem wielu swoich rówieśników, odcinać kupony od osiągnieć z czasów młodości.
Ocena: 8/10
Floating Points, Pharoah Sanders & The London Symphony Orchestra - "Promises" (2021)
1. Movement 1; 2. Movement 2; 3. Movement 3; 4. Movement 4; 5. Movement 5; 6. Movement 6; 7. Movement 7; 8. Movement 8; 9. Movement 9
Skład: Floating Points - elektronika, pianino, klawesyn, czelesta, wokal; Pharoah Sanders - saksofon tenorowy, wokal; The London Symphony Orchestra - instr. smyczkowe
Producent: Floating Points
Brzmi ta płyta jak no-man z okolic Together We're Stranger
OdpowiedzUsuńNa miejscu twórców recenzowanego albumu obraziłbym się za takie porównanie ;)
UsuńNie wiem dlaczego ktos miał by się obrażać za porównanie do wybitnego albumu?
UsuńNo cóż, mam zupełnie odmienne zdanie na temat tego zespołu. Co prawda słuchałem innego albumu - ale z podobnego okresu - i był okropnie nudny.
UsuńChcesz powiedzieć, że wyrobiłeś sobie zdanie na temat twórczości no-man na podstawie jednego albumu?
UsuńTen zespół na każdej płycie grał inną muzykę :)
To nawet nie chodzi o stylistykę, choć akurat wspomniany przez Ciebie album i ten, którego słuchałem, mają identyczny zestaw tagów na RYMie. To kwestia samego wykonania. Poza "Returning Jesus" słyszałem co najmniej 30 innych albumów z udziałem S. Wilsona, nagrane na przestrzeni wielu lat i utrzymane w przeróżnych stylach, ale wszystkie bez wyjątku były tak samo anemiczne i smętne. To wystarczająca baza porównawcza, by wiedzieć, czego sie spodziewać po pozostałych.
UsuńCiężko mi z tym dyskutować, bo ja wolę słuchać muzyki zamiast patrzeć na tagi na rymie albo sugerować się twórczością jednej połowy duetu.
UsuńSugeruję za to posłuchać np Flowermouth, Speak i Wild Opera.
Istnieje tyle muzyki, że nikt nie jest w stanie przesłuchać wszystkiego, choćby nawet ograniczył się do jednego gatunku. Ja wciąż mam tysiące albumów do poznania. A każdy nietrafiony wybór to strata czasu, w którym mogłem poznać coś dla mnie ciekawszego. Tagi pozwalają ograniczyć wybór do tego, co ma większe szanse trafić w moje poczucie estetyki.
UsuńW przypadku No Man bynajmniej nie zniechęciły mnie tagi - wspomniałem o nich przecież wyłącznie w kontekście tego, że niby każdy album zespołu jest inny - a wręcz przeciwnie. Dałem Wilsonowi kolejną szansę, ale tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że niezależnie od stylistyki, jego twórczość jest zawsze zagrana w identyczny sposób, zupełnie dla mnie nieinteresujący. Więc udział muzyka, o którym wiadomo, że zawsze odciska na muzyce silne piętno, też może być istotna wskazówką, czy przeznaczyć czas na słuchanie jego kolejnego albumu.
Rozumiem i się zgadzam.
UsuńNie mogę się natomiast zgodzić z tym, że wyśmiałeś moje porównanie do Together We're Stranger nawet nie znając tego albumu.
W życiu bym się nie spodziewał, że do czegoś takiego może dojśc. Niemniej jednak, jestem bardzo zadowolony :)
OdpowiedzUsuń