[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "K.G." (2020)



Ostatnie dokonania King Gizzard & the Lizard Wizard, publikowane w zastraszającym tempie, tak bardzo mnie rozczarowały, że miałem już nie słuchać kolejnych płyt. Dowiedziałem się jednak dość przypadkiem, że najnowsze wydawnictwo Australijczyków ma być bezpośrednią kontynuacją "Flying Microtonal Banana" sprzed trzech lat. Jak dotąd jedynego ich albumu, który zrobił na mnie wyłącznie pozytywne wrażenie, prezentując całkiem świeże podejście do rocka psychodelicznego, poprzez wykorzystanie skali mikrotonowych. Już utrzymana w podobnej kolorystyce okładka stanowi wyraźne nawiązanie. Natomiast widoczny na niej napis "Volume 2" jasno daje do zrozumienia, że to właśnie "K.G." jest drugą odsłoną cyklu "Explorations Into Microtonal Tuning", rozpoczętego przez "Flying Microtonal Banana" (dotąd błędnie brałem za nią następny w dyskografii "Murder of the Universe"). Czy po kilku - ściśle mówiąc sześciu - nienajlepszych albumach wydanych w międzyczasie muzykom udało się wrócić do formy?

Sam jestem zaskoczony, ale odpowiedź brzmi twierdząco. "K.G." to dokładnie taki King Gizzard, jakiego nie znalazłem na żadnej innej płycie zespołu, z wyjątkiem "Flying Microtonal Banana". Jest tu spora dawka zabawy i dziwności, są orientalne smaczki - zupełnie naturalne, skoro to właśnie ze wschodniej muzyki wywodzi się mikrotonowość (a raczej to, co tak jest odbierane z perspektywy europejskiego podziału oktawy na dwanaście tonów) - oraz całkiem wyraziste melodie. Dziesięć utworów, w tym instrumentalne intro, jest ze sobą płynnie połączone, tworząc czterdziestominutową, spójną całość. Poszczególne fragmenty nie zlewają się jednak w całość, panuje tu całkiem spora różnorodność. Nie brakuje bardziej intensywnego grania, jak chociażby znane już przed premierą "Automation" i "Some of Us". a także "Oddlife" czy finałowy "The Hungry of Fate", który nawet zdradza pewien wpływ Black Sabbath. Jednak nawet w takich czadowych kawałkach pojawia się wiele ciekawych rozwiązań melodycznych lub brzmieniowych. Jeszcze więcej ich w utworach subtelniejszych, a więc np. "Minimum Brain Size" czy w znacznej mierze opartym na akustycznych i elektronicznych brzmieniach "Straws in the Wind" - najlepszym z ujawnionych wcześniej fragmentów. Moim płytowym faworytem jest jednak "Intrasport", brzmiący jak jakaś bliskowschodnia wersja disco. W dwóch ostatnich, wspomnianych przeze mnie kawałkach - i może jeszcze w "The Hungry of Fate" - zespół bardzo fajnie rozwinął stylistykę "Flying Microtonal Banana", podążając w nieco inne rejony, nie odchodząc jednak od przyjętej koncepcji. Pozostałych nagrań słucham z taką samą przyjemnością, mam jednak wrażenie powtórki z rozrywki.

O takie King Gizzard & the Lizard Wizard nic nie robiłem, ale w końcu dostałem jeszcze jeden album sygnowany tą nazwą, który naprawdę mnie przekonuje. Szkoda tylko, że robi to trochę kosztem muzycznego postępu, do którego ten zespół zawsze zdawał się dążyć, chyba nie nagrywając dotąd dwóch podobnych płyt. Po nieco ponad trzech latach od premiery "Flying Microtonal Banana" przydałoby się tu więcej niespodzianek w rodzaju "Intrasport". Dobrze jednak, że muzycy wrócili do eksplorowania mikrotonów, bo w takiej stylistyce po prostu wypadają najciekawiej, udowadniając, że mają na siebie całkiem oryginalny pomysł. Dlatego kolejne części "Explorations Into Microtonal Tuning" jak najbardziej mają sens, ale tylko pod warunkiem, że zespół będzie starał się rozwijać taką stylistykę.

Ocena: 7/10



King Gizzard & the Lizard Wizard - "K.G." (2020)

1. K.G.L.W; 2. Automation; 3. Minimum Brain Size; 4. Straws in the Wind; 5. Some of Us; 6. Ontology; 7. Intrasport; 8. Oddlife; 9. Honey; 10. The Hungry Wolf of Fate

Skład: Stu Mackenzie - gitara, instr. klawiszowe, wokal; Ambrose Kenny-Smith - gitara, instr. klawiszowe, wokal; Joey Walker - gitara, instr. klawiszowe, wokal; Cook Craig - gitara, instr. klawiszowe, wokal; Lucas Harwood - gitara basowa, instr. klawiszowe, wokal; Michael Cavanagh - perkusja i instr. perkusyjne, wokal
Producent: Stu Mackenzie, Joey Walker i Cook Craig


Komentarze

  1. Bardzo wciągająca płyta, od piątkowej premiery chyba już paręnaście razy ją przesłuchałem :> Nie tak dobra jak Flying Microtonal Banana, ale wciąż dająca kupę radości ze słuchania.

    Jest to dla mnie drugi najlepszy album Gizzów - za FMB i przed Nonagon Infinity oraz Polygondwanaland. Cytując pewną krótką recenzję z ryma: "Microtonal Gizz is the best Gizz" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dajmy im jeszcze szansę: może niech ilość przekują w jakość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ich twórczość jest zapatrzona w Franka Zappę, oczywiście zachowując proporcje. Mi, oprócz tych płyt polecanych przez Pawła, spodobała się także "Sketches of Brunswick East" z udziałem Mild High Club, z elementami jazzu, bardzo przypominająca takie Zappowskie klimaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę sobie wyrazić odmienne zdanie na temat "Sketches...". To jest bardzo słaby jazz-rock, bo muzykom zwyczajnie brakuje umiejętności do grania takiej muzyki. Nawet za bardzo nie mieli pomysłu jak się za to zabrać. I jeszcze to brzmienie, nie tak odległe od smooth "jazzu". To był jeden z pierwszych albumów KG&tLW, jakie poznałem, a pierwszy, który naprawdę mnie rozczarował i podał w wątpliwość moją wcześniejszą opinie o tym zespole. Bo wcześniej, po usłyszeniu "Flying Microtonal Banana" byłem naprawdę zachwycony, że obecnie można jeszcze grać rocka w tak świeży i dość oryginalny sposób. Ale im więcej ich wydawnictw poznawałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że "FMB" to był jakiś kompletny przypadek, a zespół jest zwyczajnie kiepski i na oślep próbuje grać w każdej możliwej stylistyce. Nawet myślałem, że trochę ten "FMB" przeszacowałem, bo przecież ci muzycy nie mogli nagrać czegoś tak dobrego. Ale ponowne odsłuchy utwierdzały mnie w przekonaniu, że to świetny album. Teraz, po wydaniu "K.G." okazuje się, że jakość tamtego albumu to nie przypadek - poszukując na oślep, znaleźli stylistykę, a wręcz ją stworzyli (choć to pochodna psychodelii), w której są naprawdę dobrzy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024