[Recenzja] Bob Dylan - "The Freewheelin' Bob Dylan" (1963)



Pierwszy, niezatytułowany album Boba Dylana nie spotkał się z wielkim zainteresowaniem krytyki ani słuchaczy. W ciągu roku sprzedało się zaledwie pięć tysięcy egzemplarzy. Był to wynik znacznie poniżej oczekiwań niektórych przedstawicieli Columbia Records, którzy sugerowali rozwiązanie kontraktu z pieśniarzem. Nie zgadzał się z tym John Hammond - odkrywca talentów, który sam doprowadził do podpisania tego kontraktu. Nalegał na jeszcze jedną szansę, wierząc w potencjał Dylana i większe powodzenie jego kolejnego wydawnictwa. Muzyk otrzymał ostatecznie zgodę na nagranie drugiego albumu. Tym razem praca wyglądała zupełnie inaczej. Podczas gdy materiał na debiut został zarejestrowany w ciągu trzech dni, tak nagrywanie "The Freewheelin' Bob Dylan" odbywało się na przestrzeni roku, od kwietnia 1962 do kwietnia 1963.

Z dzisiejszej perspektywy może nieco dziwić, dlaczego zarejestrowanie tak prostej muzyki zajęło tyle czasu. Było to związane z niezwykłą płodnością artystyczną Dylana, który nie przestawał tworzyć nowych kompozycji. W ciągu nieco ponad roku opracował kilkadziesiąt utworów: w znacznej części opartych na tradycyjnych pieśniach, ale przeważnie z zupełnie nowymi, własnymi tekstami. Właśnie świetnie napisane teksty w końcu zwróciły większą uwagę na jego twórczość. Już w tamtym czasie Dylan zaczął poruszać poważne tematy społeczne i polityczne (np. "Blowin' in the Wind", "Masters of War", "A Hard Rain's a-Gonna Fall", "Talkin' World War III Blues"), nie unikał jednak pisania także na lżejsze tematy, przede wszystkim miłosne (np. "Girl from the North Country", "Down the Highway"). To jednak dzięki tym pierwszym zyskał swój nieoficjalny tytuł głosu pokolenia.

Pierwsze utwory z myślą o tym albumie zostały zarejestrowane w dniach 24-25 kwietnia 1962 roku - żaden z nich ostatecznie nie trafił na longplay. Kolejne sesje odbywały się w dniach 9 lipca (wówczas nagrano "Blowin' in the Wind", "Down the Highway", "Bob Dylan's Blues" i "Honey, Just Allow Me One More Chance"), 26 października ("Corrina, Corrina"), 14 listopada ("Don't Think Twice, It's All Right"), 6 grudnia ("A Hard Rain's a-Gonna Fall", "Oxford Town", "I Shall Be Free"), a także 24 kwietnia 1963 roku ("Girl from the North Country", "Masters of War", "Bob Dylan's Dream" i "Talkin' World War III Blues"). Warto zwrócić uwagę, że o ile na debiucie Dylan jest podpisany jako autor tylko dwóch utworów, tak tutaj jego nazwisko widnieje aż przy dwunastu z trzynastu. Wyjątek stanowi interpretacja tradycyjnego country bluesa "Corrine, Corrina". Jego uwzględnienie ponoć wymusili przedstawiciele wytwórni, jako zastępstwo dla autorskiego "Talkin' John Birch Paranoid Blues", z budzącym kontrowersje tekstem kpiącym z makkartyzmu. "Corrine, Corrina" wyróżnia się także z innego powodu - podczas październikowej sesji Dylanowi towarzyszył pięcioosobowy zespół. We wszystkich pozostałych nagraniach artysta wystąpił samodzielnie, akompaniując sobie na gitarze akustycznej i harmonijce.

Pod względem muzycznym "The Freewheelin' Bob Dylan" nie przynosi żadnej wielkiej ewolucji. To wciąż ta sama stylistyka - proste, jednostajne, ascetyczne aranżacyjnie piosenki, raz bliższe amerykańskiego folku, raz tradycyjnego bluesa. A jednak zdają się mieć dużo więcej polotu. To zasługa często naprawdę świetnych melodii i zaangażowanego wykonania. Te pierwsze pojawiają się chociażby w "Blowin' in the Wind", "Girl from the North Country", "Don't Think Twice, It's All Right" czy "Bob Dylan's Dream". Niezwykła moc - pomimo delikatnych, akustycznych aranżacji - bije natomiast z takich utworów, jak "A Hard Rain's a-Gonna Fall", "I Shall Be Free", a zwłaszcza surowego "Masters of War", w których Dylan przybiera buntowniczą postawę, sprawiając przy tym wrażenie bardzo naturalnego i szczerego. Pozostałe nagrania nieco bladną w cieniu wyżej wspomnianej siódemki, a brak któregoś z nich nie byłby wielką stratą, choć z drugiej strony żaden nie zaniża jakoś wyraźnie poziomu. Wszystko tutaj świetnie do siebie pasuje, a te mniej wyraziste kawałki zyskują w kontekście całości, A pewnie jeszcze więcej zyskują u osób, które przywiązują wagę do tekstów.

"The Freewheelin' Bob Dylan" to album, który pozwala docenić w muzyce prostotę i aranżacyjną surowość. Kameralny, nieco rustykalny klimat, zaangażowane i szczere, niemalże intymne wykonanie, a także nieskomplikowane, ale naprawdę zgrabne kompozycje w zupełności wystarczają, by przyciągnąć uwagę słuchacza. Nie potrzeba do tego żadnych wirtuozerskich popisów, epatowania techniką, złożonych form, skomplikowanych rytmów. Ascetyczne brzmienie również działa tu na korzyść, bo jest po prostu ponadczasowe, zawsze tak samo aktualne, nie podlegające żadnym modom i trendom. Nie jest to może dzieło wybitne, ale w tej stylistyce trudno nagrać lepsze.

Ocena: 8/10



Bob Dylan - "The Freewheelin' Bob Dylan" (1963)

1. Blowin' in the Wind; 2. Girl from the North Country; 3. Masters of War; 4. Down the Highway; 5. Bob Dylan's Blues; 6. A Hard Rain's a-Gonna Fall; 7. Don't Think Twice, It's All Right; 8. Bob Dylan's Dream; 9. Oxford Town; 10. Talkin' World War III Blues; 11. Corrina, Corrina; 12. Honey, Just Allow Me One More Chance; 13. I Shall Be Free

Skład: Bob Dylan - wokal, gitara, harmonijka
Gościnnie w utworze 11: Howie Collins - gitara; Bruce Langhorne - gitara; Leonard Gaskin - kontrabas; Herb Lovelle - perkusja; Dick Wellstood - pianino
Producent: John Hammond i Tom Wilson


Komentarze

  1. Bardzo równy album. Dzięki temu, że Dylan wykonuje utwory sam z gitarą słychać w każdym utworze pasję i zaangażowanie. O tekstach nie ma co pisać - nie na darmo Bob dostał literackiego Nobla.
    Ja zawsze łapie się przy Down The Highway na tym, że zaraz z elektryczną gitara i całym zespołem wjedzie Rory Gallagher ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Down the Highway" to przearanżowany i wzbogacony zupełnie nowym tekstem "Cross Road Blues" Roberta Johnsona, lepiej znany jako "Crossroads" odkąd został scoverowany przez Cream, więc coś jest na rzeczy ;)

      Usuń
    2. Chyba jedyna płyta Dylana która nawet mi się podoba. Reszta zaczęła mnie nudzić swoją przewidywalną formą i ascetyzmem. Jako ciekawostkę można dodać że Dylan na okładce spaceruję z swoją ówczesną dziewczyną.

      Usuń
    3. Dziewczyna to Suze Rotolo. Bardzo podoba mi się ta okładka, zwłaszcza ten Nowy Jork lat 60. w tle, jest tu fajny klimat.

      Na "Bringing It All Back Home" i "Highway 61 Revisited" Dylan zaczął grać bardziej folkrockowo, z dodatkowymi muzykami, więc są to mniej przewidywalne i mniej ascetyczne albumy od powyższego.

      Usuń
  2. Jedna z płyt wszechczasów. Prawdziwa skarbnica wspaniałego songwritingu, opatrzonego niesamowitymi tekstami. Jak 22 latek napisał takie kawałki? Nie mam pojęcia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)