[Recenzja] Joy Division - "Closer" (1980)



Wiosną 1980 roku Joy Division stał u progu światowej kariery. Europejscy fani wyczekiwali premiery singla "Love Will Tear Us Apart" (znanego już za sprawą radiowej sesji dla Johna Peela) i drugiego pełnowymiarowego albumu, a zespół szykował się do swojej pierwszej amerykańskiej trasy. W przeddzień wyjazdu Ian Curtis postanowił jednak zakończyć swoje życie. Pozostali muzycy zdawali sobie sprawę, że nie można zastąpić najważniejszego, najbardziej rozpoznawalnego członka zespołu i podjęli jedyną słuszną decyzję - zakończyli działalność pod szyldem Joy Division (i kontynuowali współpracę pod nazwą New Order). Śmierć wokalisty sprawiała jednak, że przynajmniej w Europie zespół stał się niezwykle popularny - debiutancki "Unknown Pleasures" nagle zaczął pojawiać się na listach sprzedaży, a wkrótce dołączył do niego nowy album, zatytułowany "Closer".

Nie da się pisać o tym longplay pomijając powyższy kontekst. To jeden z najbardziej depresyjnych i ponurych albumów w historii fonografii, szczególnie w warstwie tekstowej - odczytywanej jako zapowiedź nadchodzącej tragedii - ale też odpowiednio dobranej muzyki. Przebój "Love Will Tear Us Apart" nie przypadkiem został pominięty - tak pogodny utwór zwyczajnie by tu nie pasował. Zespół dopracował styl z debiutanckiego albumu, jeszcze dalej odchodząc od zwykłego punku, na rzecz gotyckiej atmosfery. Głos Iana Curtisa jest tutaj jeszcze bardziej przepełniony smutkiem i odrealniony, charakterystyczne partie basu i prosta gra perkusji (lub automatu perkusyjnego) wprowadzają w niemal transowy nastrój, a wycofana gitara dodaje przestrzeni. W porównaniu z debiutem, więcej tutaj brzmień klawiszowych, które (nie zawsze) podkreślają brzmieniowy chłód.

"Atrocity Exhibition"  doskonale wprowadza w klimat całości. W warstwie instrumentalnej na pierwszy plan wybija się jakby plemienna perkusja, której towarzyszą gitarowe sprzężenia i wyjątkowo oszczędna linia basu (efekt zamiany ról przez Sumnera i Hooka). Warstwa wokalna to już natomiast dokładnie to, czego należało spodziewać się po Curtisie. W utrzymanych w szybszym tempie "Passover", "Colony" i "A Means to an End" klimat jest równie gęsty i ponury. A potem zaczyna się najlepsza część albumu: bardzo transowy w warstwie rytmicznej "Heart and Soul", rozpędzony, wykonany z wielkim zaangażowaniem "Twenty Four Hours", a także przejmujący "The Eternal" niewątpliwie świadczą o większej dojrzałości kompozytorskiej muzyków oraz umiejętności jak najlepszego i najbardziej kreatywnego wykorzystania swoich możliwości, dzięki czemu wszelkie techniczne braki nie mają żadnego znaczenia. Finałowego "Decades" nie wymieniłem razem z poprzednią trójką tylko dlatego, że dość tandetne brzmienie syntezatora nie pasuje do posępnego klimatu tego utworu. Podobne brzmienia syntetyczne pojawiają się także w "Isolation", z tą jednak różnicą, że tutaj cały utwór wypada zaskakująco trywialnie i dość radośnie, co naprawdę szkodzi spójności albumu. Bez tych niespełna trzech minut całość i tak byłaby wystarczająco długa, a tylko by na tym zyskała.

Pomimo pewnych niedoskonałości, "Closer" to wielkie dzieło. Bez wątpienia jeden z najlepszych i najważniejszych albumów lat 80., całkowicie zasłużenie cieszący się tak wielką popularnością. Samobójstwo Curtisa niewątpliwie pomogło w odniesieniu sukcesu, jednak zawarty tu materiał broni się sam. Trochę tylko szkoda, że zespół w tym składzie nie nagrał więcej albumów. Z drugiej strony dobrze, że nie istniał na tyle długo, by spaść poniżej tego poziomu.

Ocena: 9/10



Joy Division - "Closer" (1980)

1. Atrocity Exhibition; 2. Isolation; 3. Passover; 4. Colony; 5. A Means to an End; 6. Heart and Soul; 7. Twenty Four Hours; 8. The Eternal; 9. Decades

Skład: Ian Curtis - wokal, gitara (6), melodyka (9); Bernard Sumner - gitara (2-5,7-9), gitara basowa (1), syntezator (2,6,8,9); Peter Hook - gitara basowa (2-9), gitara (1); Stephen Morris - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Martin Hannett


Komentarze

  1. Joy Division miał też wiele ciekawych utworów niewydanych na oficjalnych dwóch płytach, ostatnio cały czas chodzi mi po głowie kawałek pt. No Love Lost, polecam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam zamiar zrecenzować także kompilacje "Still" i "Substance", na których zamieszczono te niealbumowe utwory ;)

      Usuń
  2. Właśnie miałem się pana pytać czy będzie pan recenzował inne składanki tego zespołu. Szkoda ze jego historia tak szybko się zakończyła ciekawe jak brzmiała by następna płyta. Jest to chyba najlepszy zespół z przełomu lat 79/80. W tamtych czasach przecież królował punk i kiczowaty pop rozpoczynał swoją karierę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, w tamtym czasie działo się też mnóstwo ciekawszych rzeczy. Oczywiście nie w głównym nurcie. Ale działały też takie zespoły, jak np. Art Bears, Dun, Kultivator, żeby wymienić tylko te, o których już tutaj pisałem. Mam zamiar opisać więcej działających w tamtym okresie wykonawców, aby zwalczyć dość powszechną opinię, że dobry rock skończył się około 1977 roku i wrócił w pierwszej połowie lat 90.

      Usuń
    2. Lata 80. to pierwsza dekada, w której powstał bardzo wyraźny podział między muzyką mainstreamową a alternatywną. W końcu zespołu pokroju Einsturzende Neubauten czy Last Exit też nie szukały sukcesu komercyjnego, ale znalazły swoją niszę i w tej niszy są popularni.

      Usuń
    3. To prawda. Co więcej, wcześniej podział na mainstream i underground był zupełnie niezależny od artystycznych wartości. Natomiast w latach 80. wartościowej muzyki należy szukać w tym drugim miejscu.

      Usuń
  3. Kolejna z moich płyt wszechczasów. Tomasz Beksiński w jednym z podsumowań lat 80-tych umieścił ją wśród tych ważnych albumów dla wspomnianej dekady. Co za klimat, co za wokal, co za teksty!
    Wspaniały album który mam zawsze w każdym z kolejnych telefonów, aby był pod ręką na długie, samotne spacery.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu nie ma co komentować. Tego trzeba posłuchać. Arcydzieło lat 80ych i współczesnej muzyki. 10/10

    OdpowiedzUsuń
  5. Najbardziej dołująca płyta jaka znam. Samobójczą śmierć Curtisa przysporzyła "legendy" I popularności. Na płycie dużo zrobiła produkcja. Ci ludzie ledwie umieli grać na instrumentach a całość brzmi jakby umieli naprawdę. Głos Curtisa brzmi jak głos kogoś wiele starszego co tylko przydaje całości grobowego nastroju. Pozornie przebojowe i plastikowe Isolation czy po części Decades być może celowo stanowią ironiczny dysonans między brzmieniem a depresyjna treścią. Po tym jak sam przeżyłem epizod dosc ciężkiej depresji raczej unikam tej płyty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też rzadko mam ochotę na słuchanie tego albumu – kiedy jest się w dobrym nastroju, to szkoda go sobie psuć, a kiedy w dołku, to szkoda się dobijać ;) Ale nie zmienia to tego, że to wspaniała płyta. Dla mnie najlepszy jest otwieracz - niesamowite połączenie hipnotyzującego rytmu, specyficznie brzmiących gitar i posępnego wokalu Curtisa.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024